Czy spełniły się marzenia Oliviera Janiaka z dzieciństwa?

Otaczająca nas atmosfera świąt sprawia, że z jednej strony czujemy tę zbliżającą się radość, z drugiej zaś stresujemy się, że to już, a tu tyle pracy... I na styku tych różnych emocji spotykam się Olivierem Janiakiem, aby porozmawiać o świętach...

Olivier Janiak
Olivier Janiak

Jeden z najprzystojniejszych dziennikarzy, pan zza szkła, jest ciepły, otwarty i bardzo rodzinny. Z
taką samą namiętnością rozmawia o pracy, jak i o rodzinie…

Zbliżają się święta, jak do nich podchodzisz?

W ogóle lubię święta, bo to jest ten moment, w którym staram się zassać jak największą ilość rodziny z różnych stron. Spotykamy się u nas w domu, uwielbiam ten klimat. Do tej pory spędzaliśmy naprzemiennie święta albo u rodziny Karoliny w Łodzi z mamą i jej babcią, albo u moich rodziców. Jednak im więcej jest dzieciaków do zapakowania, tym trudniejsze to są wyprawy. Dlatego staramy się zaprosić moich rodziców do nas. Najcudowniejsza jest ta rodzinna atmosfera spotkań.

Jaki jest Twój wkład w święta i przygotowywanie prezentów?

Lubię aranżować wszystkie prace związane z choinką. Karolina przygotowuje prezenty, bo doskonale zna marzenia dzieci i rodziny. Planuje je stosunkowo wcześnie. Niestety jestem potwierdzeniem z wykresów z prezentacji, że jako facet załapuję się do grona respondentów, którzy nie są pewni, co nasze dzieci chciałyby dostać. Dla mnie jest to pewna lekcja, z której wynika, że należy więcej rozmawiać z dziećmi.

Z dzieciństwa pamiętam, że to był wyjątkowy moment, gdy za oszczędzone drobne mogłem kupić coś rodzicom i mojemu bratu, i zawsze o tym myślałem.Teraz jestem w tej komfortowej sytuacji, bo jedyny prezent, który mam kupić, to właśnie jest dla Karoliny.
Jak na prawdziwego faceta przystało, robię to na ostatni dzwonek. Zajmuję się też prezentami w
innym wymiarze…

Co masz na myśli?

W tym przedświątecznym okresie zajmuję się prezentami dla innych. Po raz dziesiąty tworzymy z aktorami, sportowcami i znanymi osobami kalendarz Dżentelmeni, i rzeczywiście praca przy nim zajmuje około pół roku. Każda złotówka, za którą kupujemy kalendarz, trafia do potrzebujących. Mam wrażenie, że wspólnie sprawiamy prezenty innym za milion złotych, bo takie są efekty tego projektu. To jest przygotowanie do Gwiazdki od strony dawania szczęścia innym.

A jeśli chodzi o przygotowania rodzinne?

Najlepszy jestem w sprzątaniu ogólnym, czyli myciu podłóg, odkurzaniu, układaniu, ale też tym związanym z biesiadowaniem. Po każdym posiłku zajmuję się uprzątaniem stołu. Pamiętam do dziś takie święta, kiedy przyjechali moi rodzice z Krotoszyna i to ja się zajmowałem wystawieniem posiłków na śniadanie, obiad, kolację i zaaranżowaniem stołu, a potem sprzątaniem.
Doceniam w tej pracy innych, naprawdę wymagało to sporego wysiłku. Zawsze staram się, aby osoby, które zajmują się przygotowaniem potraw, były odciążone od sprzątania.
Najważniejszy jest podział prac. Każdy robi to, w czym czuje się najlepiej. Ale każdy powinien mieć własny wkład w przygotowania świąteczne, tak aby wspólnie doprowadzić do przyjemnego biesiadowania.

Czy Twoje marzenia z dzieciństwa się spełniły?

Hmm, dopiero takie pytania skłaniają do myślenia, bo na co dzień ich sobie nie zadajemy. Odpowiem trochę przewrotnie. Jestem chłopakiem z małego miasta Krotoszyna. Dziś mieszka w nim 27 tysięcy osób. Mnie – według wielu – udało się osiągnąć sukces.
Ostatnio spotkałem kolegę, z którym pracowałem w knajpie na studiach. Wymieniliśmy serdeczności, zdziwił się, że go pamiętam, ale też, że traktuję go tak samo, jakbyśmy się spotkali następnego dnia, a nie po dwudziestu latach. W moim postrzeganiu jego niewiele się zmieniło, natomiast w jego postrzeganiu dużo. Jestem człowiekiem zza szkła, mam rodzinę, jeżdżę w ciekawe miejsca, rozmawiam z gwiazdami światowego kina. Znam wiele osobistości, mogę je poprosić o pomoc. Z jego perspektywy moje życie jest wielkim sukcesem.
Dopiero wtedy spróbowałem spojrzeć na to, co mi się udało osiągnąć, nie tylko w tym zawodowym życiu, ale i prywatnym, i uświadomiłem sobie, że nie potrafię cieszyć się prostymi rzeczami, codziennością, bo gdzieś w tej pogoni za bliżej niesprecyzowanymi marzeniami ciągle mam poczucie niedosytu. Życie przecież nie polega na tym, żeby zaliczać kolejne projekty, programy, ale żeby przeżyć swoją codzienność z troską wobec drugiego człowieka, zwłaszcza tego bliskiego i w rodzinie.

Nie miałeś takiego marzenia materialnego?

Wiesz, dostawałem w większości rzeczy z opóźnieniem. Koledzy mieli komputery Atari, a ja nie, bo mój tata takich rzeczy nie kreował. Wszyscy znajomi mieli nowe telewizory i odtwarzacze video. W moim domu pojawiły się dopiero po trzech latach. Oglądałem bajki u kolegów, a nie u siebie w domu. Nieważne, jaki wpływał na to czynnik – może biedy, a moim przypadku trochę tak było, bo rodzice dorastali w okresie powojennym i naprawdę nie było niczego. I szczęściem było to, aby móc podać coś na stół, a nie pod choinkę. Prezenty były, ale nie pamiętam wyjątkowego prezentu, który zapamiętałem do dziś. Nie była to kluczowa historia. Spotkanie podczas Wigilii było ważne, kiedy dzieliliśmy się opłatkiem. Te momenty pamiętam najbardziej.

Jak ważne było łamanie się opłatkiem?

Ooo, bardzo. Zawsze przed zupą grzybową z łazankami dzieliliśmy się opłatkiem. Pamiętam to z kilku względów. Przede wszystkim były to nieliczne chwile, kiedy matka i ojciec patrzyli sobie w oczy, kiedy skupialiśmy się na sobie, składając sobie życzenia – swego rodzaju hipnoza, której nie pamiętałem na co dzień. Druga rzecz to stres i pytanie: „co ja mam życzyć tacie i mamie, jak powiedzieć słowa, które mają mieć znaczenie i które zapadną w pamięć na ten kolejny rok?”. Ten moment pamiętam doskonale, a prezenty, cóż… skarpety?

Czy przygotowywałeś prezenty dla rodziców?

W sensie, że sam robiłem? Nie pamiętam niestety.
Celebrowaliśmy strojenie choinki, które trwało i trwało, bo zawsze była aż po sufit. Pamiętam, że po półtorej godzinie wymiękałem i mama musiała kończyć strojenie sama. Najgorsze jednak było rozbieranie choinki. To był prawdziwy koszmar i nie lubię tego robić do dziś.
Wszystkie te momenty kiedy się integrujemy i dzielimy pracą, są fajne. W moim obecnym domu przebiega to bardzo naturalnie. Ze względu na wielopokoleniową rodzinę, bo mieszkamy z babcią i mamą Karoliny, cztery pokolenia w jednym domu.

W obecnych czasach jest to dość niespotykany model rodziny…

Tak, ale mamy dość komfortowe warunki bo choć mieszkamy w jednym mieszkaniu, to babcie mieszkają na dziesiątym piętrze i mają oddzielne wejście, a my na dziewiątym i buforem pomiędzy nami są dzieci. Zaplanowanie tego mieszkania miało znaczenie.
Jeśli nie mamy ochoty się widzieć, choć do tej pory tak się nie zdarzyło, to możemy się ominąć.Najcudowniejsze jest to, że idę do prababci, która ma 85 lat, i podbieram jej fajki, a ona jak jej zabraknie, przychodzi do mnie. Poza tym zawsze ma paczuszkę dla mnie. Akurat przykład z papierosami jest najmniej zdrowotny, ale jest to również objaw troski. Babcie gotują obiady, ja wynoszę śmieci i po odwiezieniu dzieci robię zakupy, przywożę bułki, ulubiony magazyn. Babcia z kolei, czyli mama Karoliny, lub robić pranie, bo się przy nim odpręża. Na początku było to krępujące, że ktoś pierze moje rzeczy, jeszcze t­-shirty czy koszule to nie było problemu, ale już bieliznę osobistą… Wprawiało mnie to w zmieszanie. Każdy z nas przeszedł jednak tę fazę skrępowania w sposób naturalny. I teraz już się uzupełniamy. Takich momentów jest mnóstwo, a w okresie świąt mają kumulację. Zamykając klamrą spotkanie, w którym braliśmy udział: dla mnie cudowne jest to, że (śmieję się z tego na co dzień) Karolina myśli o świętach zdecydowanie wcześniej i zapewne ma już kupione wszystkie prezenty. Ja ją za to podziwiam i dziękuję za to, że nie muszę tego robić.
Szkoda, że nie wiem tak dokładnie, co chcieliby moi chłopcy dostać od Mikołaja, bo na co dzień tyle z nimi nie rozmawiam.

Być może Wasze role się odwrócą, kiedy chłopcy dorosną i to Ty zajmiesz się ukierunkowaniem ich już w życiu nastoletnim.

To prawda, mam nadzieję, bo kontakt mam dobry, ale to jest jeszcze ten etap, kiedy potrzebują bardziej mamy niż ojca, zwłaszcza w codziennych obowiązkach. Mam też wrażenie, że jestem nadwspółczesnym ojcem, bo staram się poświęcać dużo czasu, nie tylko na granie w piłkę, ale też na troskę. Od ubierania czy przygotowywania kanapek po wieczorne czytanie bajek. Niestety często jestem poza Warszawą, ale gdy jestem, to są to moje funkcje.

rozmawiała Monika Rebelak