Podobno mawiają o mnie: „Jarosińska to jest jak taki Feniks!” – rozmowa o życiu, Malcie i macierzyństwie

Monika Jarosińska, polska aktorka, wokalistka i osobowość medialna. O sobie mówi: Jestem jakąś taką, w tych wszystkich moich nienormalnych historiach, niepoprawną optymistką. Pomimo że jestem pesymistką. Wiem, że to się jedno z drugim wyklucza, ale tak jest. Jestem bliźniakiem zodiakalnym, więc…

Podobno mawiają o mnie: „Jarosińska to jest jak taki Feniks!” – rozmowa o życiu, Malcie i macierzyństwie

Zacznijmy od tego, co definiuje współczesną kobietę sukcesu.

  • Ha, czy ja jestem kobietą sukcesu? Jeśli wyznacznikiem wspomnianego sukcesu są spełnione marzenia, to owszem. Dla każdego artysty osiągnięcie sukcesu jest sprawą nadrzędną. Jednak nie zawsze nasze wyobrażenie o sukcesie jest równorzędne z poczuciem szczęścia.

Ale gdy zadam Ci pytanie, czym jest sukces, to co Ci pierwsze przychodzi do głowy?

  • Dla każdego sukces jest czymś innym. Ktoś może na przykład wygrać z chorobą, tak jak ja, i to jest sukces. Na pewno dla mnie sukcesem jest to, że będąc małą dziewczynką, urodzoną w małym mieście Będzinie, czyli w Zagłębiu, spełniałam swoje marzenia. Pamiętam, że każdy się pukał w głowę, kiedy mówiłam, że będę aktorką albo będę śpiewać. Tym bardziej że moja rodzina nie była związana ze sztuką.

Ale wrażliwa muzycznie?

  • Duchowo tak. Moja mama grała na mandolinie. Mój tata ma wszechstronną wiedzę również muzyczną. I dlatego mówiąc o sukcesie pomimo mojego wieku… znaczy 44 lat…

Zabrzmiało to, jakbyś już przechodziła co najmniej na emeryturę.

  • Nie, nie. Nie zamierzam przechodzić na emeryturę i uważam, że będę jak Irena Kwiatkowska. Dlatego sukces jest właśnie tym, że jako dziewczynka wybrałam sobie cel, miałam marzenia i one się spełniły. Jak sen. Może nie zawsze jest do końca tak, jak sobie wymyśliłam czy planowałam. Po drodze działy się różne niefajne rzeczy – takie, na które czasami człowiek nie ma wpływu. Podobno mawiają o mnie: „Jarosińska to jest jak taki Feniks!”.

Feniks z popiołu – dlaczego?

  • Tak, że się zawsze odradza. Odkąd pamiętam, pytają mnie: „Jak ty to robisz?”. Ja nie wiem, skąd mam pokłady takiego szaleństwa. Jak jest mi smutno, to przede wszystkim nie mogę być sama, bo wtedy przychodzą do mnie najgorsze demony.

Największe strachy wychodzą z szafy.

  • Najgorszy jest demon nudy. Muszę być wśród ludzi. Nie jestem wampirem, który wysysa krew z drugiego człowieka, ale dążę do zachowania równowagi energetycznej. Jestem biorcą, ale też dawcą.

Co najbardziej lubisz w ludziach?

  • Hmm… Skoro się zastanawiam, to znaczy, że to chyba zbyt poważne pytanie. To chyba sprawa indywidualna. Kogo lubię a kogo nie. Czy ja lubię samą siebie czy nie. Wiesz, ja generalnie lubię człowieczeństwo.
Podobno mawiają o mnie: „Jarosińska to jest jak taki Feniks!” – rozmowa o życiu, Malcie i macierzyństwie. Foto Archiwum prywatne

Ale człowieczeństwo przejawiające się w empatii? Pomocy? Wrażliwości? Czy człowieczeństwo, które polega na tym, że potrafimy myśleć i mówić?

  • Tak, na pewno to drugie. Martwię się tylko o jedną rzecz: że w obliczu postępu
    technologicznego…zapominamy o sobie, o człowieczeństwie. Co będzie, jak nas nie będzie? A może planeta zrobi sobie po prostu „uff”?

Myślę, że jak nas nie będzie, to będą kolejni ludzie.

  • Ale jacy…

Nadludzie, cyberludzie.

  • Czytałam ostatnio taki post, jakiś fragment książki Stephena Hawkinga, który napisał, że w naszym gatunku ludzkim niebezpieczne jest to, że będziemy się zbytnio udoskonalać. Chociaż z drugiej strony może to nie jest wcale takie złe w obliczu tego, co się dzieje na tej Ziemi. Jednak grzebanie w genetyce, to nie jest chyba do końca dobre.

Już to robimy.

  • Owszem i będziemy trochę nadludźmi. Ale może nastaną czasy, że będziemy musieli
    takimi ludźmi być. Z racji na przeludnienie, zmiany klimatu czy generalnie postęp. Oczywiście istnieje tego typu niebezpieczeństwo. Mój mąż zawsze mówi, że chciałby dożyć czasów, żeby mózg można było przełożyć do jakiegoś androida.

Żeby innemu ciału nadać własnego myślenia i pojmowania świata.

  • Dokładnie tak. Aby człowieka obedrzeć z tych nerwów, stresu… Ja też ciągle mówię o depresji czyli o chorobie duszy. W każdym wywiadzie, ciągle o tym mówię.

Dlaczego?

  • Po pierwsze dlatego, że nigdy nie przypuszczałam, że mnie to spotka. Dużo się tym interesuję i wiem, że to jest choroba XXI wieku.

Ale depresja była wynikiem zmagań z chorobą? Pojawiła się po chorobie czy przed nią?

  • Nie, wcześniej. To mnie złapało po różnych przykrych wydarzeniach w życiu prywatnym,
    związanych z tatą. Ale nie chcę o tym mówić, bo to jest przeszłość. Nie przypuszczałam, że mnie, tę silną babę, coś takiego dopadnie. Takie zwątpienie w życie i innych ludzi. Zadałaś mi pytanie, za co lubię ludzi, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Kiedy tak bardzo się rozchorowałam, naprawdę zwątpiłam w człowieczeństwo, w bliskich Mi ludzi. Oczekiwałam pomocy od osób, które wydawało mi się bardzo dobrze znam i potwornie się zawiodłam. Myślisz, że te osoby ci pomogą, a okazuje się, że wręcz przeciwnie.
Podobno mawiają o mnie: „Jarosińska to jest jak taki Feniks!” – rozmowa o życiu, Malcie i macierzyństwie. Foto Archiwum prywatne

Najczęściej możesz się zawieść.

  • Tak. Okazuje się że pomagają ci ludzie, o których nigdy byś nie pomyślała, że wyciągną do ciebie rękę, a nie tacy, którzy są z Tobą na co dzień. To nie spijanie sobie z dzióbków pochlebstw, ale deklaracja „Słuchaj, ja ci po prostu pomogę”. Nie wiem, czy wiesz, ale słyszałam że ludzie generalnie reagują alergicznie na słowa „pomóż mi”. Że jest tego psychologiczne czy behawioralne wyjaśnienie. Ja nigdy nie używam słów „pomóż mi”.

No, ale czasem są sytuacje, w których jesteśmy bezsilni…

  • Nie prosiłam nikogo o pomoc. Nie potrafię, to jest coś takiego…

A podobno najprostszy komunikat jest najlepszy.

  • Tak, ale nie słowa „pomóż mi”.

Czy te słowa nie są tak naprawdę takie same, jak każde inne?

  • Nie. Ludzie się boją, że będą za coś odpowiedzialni, że muszą być za kogoś odpowiedzialni, że muszą się wykazać, że ktoś zabierze im cenny czas albo że muszą się w coś angażować. Ludzie najczęściej angażują się wtedy, kiedy sami tego chcą.

Czy myślisz, że to przez te nowe technologie? Takie odsunięcie się człowieka od człowieka?

  • To na pewno.

Czy przez obniżenie poziomu wrażliwości?

  • Wydaje mi się, że wrażliwość to my dalej mamy.

A czy to nie jest taka troszkę pozorowana wrażliwość?

  • Właśnie, to, co mnie najbardziej irytuje, to ta okazywana empatia i wrażliwość na pokaz, np. wszyscy „zajebiście” się pasjonujemy biednymi zwierzętami, dziećmi, różnymi akcjami charytatywnymi. Udostępniamy różne rzeczy, których sami nie chcielibyśmy widzieć i doświadczać na własnej skórze. Publicznie opłakujemy kogoś, kto odszedł. Ideały mamy często tylko w głowie.

Ideały mamy też w filmach, w komediach romantycznych, tam jest miejsce na ideały.

  • Tak, ale ludzie w social mediach chcą być idealni. Chcemy, aby nam zazdroszczono. To, że mamy super figurę, że mamy super wakacje, że jesteśmy zajebiście fantastyczni. To taki sadomasochistyczny ekshibicjonizm. Z drugiej strony mam dużo znajomych, którzy są singlami. Facetów, dziewczyny, o różnej orientacji seksualnej. Wciąż nieszczęśliwych, a tylko udających że jest wspaniale. Okupujących portale randkowe… Ja pamiętam, że wiele lat temu zarejestrowałam się a na jakiejś platformie do randkowania. Strasznie się tego wstydziłam.

Bo uznałaś, że jest to właśnie społeczny ekshibicjonizm?

  • Dokładnie i to jest smutne. Tylu ludzi marzy o miłości, ale większość z tych ludzi potem płacze do poduszki, upija się, narzekając: „Jestem taka samotna/samotny”. Oglądałam program o dziewiętnastolatku, bardzo przystojnym młodym chłopcu, który ma problem, żeby poderwać dziewczynę. Do tego to wszystko zmierza: ci ludzie nie umieją rozmawiać. Ja też zauważyłam, że czasami nie chce mi się czegoś napisać i wysyłam pismo obrazkowe. Współczesne hieroglify jak jak kiedyś w Egipcie, rozumiesz? Mówię: „Kurczę, czy ja jestem jakąś analfabetką, że nie potrafię złożyć dwóch zdań?”. Bo kiedyś potrafiłam, a teraz często po prostu mi się nie chce. Ja mówię osobie, a mam 44 lata. A co dopiero ludzie, którzy mają 18, 19? Piszą do siebie znakami albo piszą „hahah”, a wcale nie są zadowoleni.

Poza tym komunikacja internetowa wymaga, żeby być w grupie tzw. komunikowania się językiem grupowym. Często się tworzy charakterystyczne dla środowiska formy komunikacji, dzięki który poczujesz się wyjątkowo – no bo ty znasz ten system porozumiewania się i on ci nadaje charakteru, wyjątkowości. Może to jest taka ciągła potrzeba dowartościowania się.

  • Każdy ma potrzebę dowartościowania się.

Jesteśmy próżni. Mamy jakieś pokłady egoizmu, oczywiście w różnym natężeniu. No ale jest też egoizm zdrowy.

  • Mój mąż mnie uczył zdrowego egoizmu, bo ja tak naprawdę nigdy o sobie nie myślałam. Zawsze stawiałam siebie na ostatnim miejscu. Zawsze starałam się zadowolić wszystkich wokół siebie. Pewnie dobry psycholog by powiedział, że to przez problemy rodzinne, bo kiedy byłam dzieckiem bla, bla, bla. Może i tak jest. Ale rzeczywiście zawsze dopiero na końcu myślałam o sobie. Mój mąż mówi mi zawsze „Słuchaj, nie ma nic złego w zdrowym egoizmie”. On mi to wytłumaczył że zdrowy egoizm bardzo przypomina asertywność. Aby nie mówić za każdym razem „tak”. Żeby czasem mówić „nie”. Kiedyś się bałam, że jak powiem komuś „nie”, to ktoś się może obrazić, źle poczuć, a tak naprawdę to ja się czułam źle z tym, że nie powiedziałam tego „nie”. Teraz jak powiem „nie”, to jestem taka zadowolona z siebie: uff, udało mi się. A to jest właśnie ten zdrowy
    egoizm. Żeby czasami dbać o siebie bardziej.

Dokładnie.

  • I to właśnie ludzie wykorzystują. Jest coś takiego, jak ja to mówię: „do grającej szafy grosik wrzuć”.

Ale zmieniłaś się, gdy weszłaś w relację partnerską?

  • 12 lat już jesteśmy razem, to już jest tak długo, że hej.

Czyli na pewno miało to wpływ, jeżeli mąż przynajmniej sygnalizował ci, że można by było coś zmienić. Skąd decyzja o wyjeździe i zadomowienie się na Malcie?

  • To jest bardzo długa historia. My z moim mężem zawsze chcieliśmy mieszkać za granicą. Najlepiej gdzieś na południu. Bo jest ciepło, a my jesteśmy zmarzluchami. Nie chcę mówić o konkretach, jak doszło do tego, że wylądowaliśmy właśnie na tej Malcie, a nie gdzie indziej. Co najważniejsze to jest to, że obydwoje nie jesteśmy desperatami, ale bardzo ambitnymi ludźmi, zawodowcami, a tam akurat w dalszym ciągu brakuje wykwalifikowanych pracowników… Mój mąż po pół roku znalazł pracę, jest producentem muzycznym, technikiem, inżynierem dźwięku, pasjonatem, szaleńcem – ja go tak nazywam. W bardzo krótkim czasie znalazł pracę w swojej profesji. To, żeby wyjechać, też nie jest takie proste. Mówię po angielsku i włosku, i mój mąż po angielsku i niemiecku, więc zawsze się dogadamy. No i przede wszystkim, co jest ważne, obydwoje należymy do bardzo otwartych osób. No, bo jak do jakiegoś kraju przyjeżdżasz, to musisz się zaadaptować. Zaakceptować warunki i przede wszystkim poznać tę kulturę. Musisz pamiętać że jesteś gościem.

Czy już pozbyłaś się tej łatki „gościa” na Malcie? Czujesz się tam jak u siebie?

  • Już trochę tak. Mam swoje miejscówki, jak chodzę z moją Bożeną na spacer (pies), to ona mnie prowadzi, już mnie znają panie w sklepach, u fryzjera, mamy znajomych sąsiadów i przyjaciół w naszym mieście. Pan z zieleniaka zawsze zwraca uwagę na kolor moich paznokci (teraz nie mam, bo zdjęłam): „O, jaki piękny ma pani ten kolor”. Zawsze się z każdym przywitam, no i wszyscy znają Bożenę. Tak naprawdę dzięki Bożenie poznajemy całą masę ludzi. Każdy chce ją dotknąć, przytulić. Tylko ona nie zawsze się da bo ma swój charakterek. To jest niesłychanie zabawna sprawa. Już trochę czuję, że tam jest mój dom. Jestem jednak lekko rozbita, bo jak sama przyjeżdżam do Warszawy, to wiadomo, że jestem skazana tylko na siebie. Wszystko załatwiam sama. Dziś na przykład jestem chora, bo wczoraj wracając z imprezy gdzie występowałam, wiedziałam że jestem chora i mam temperaturę. Sama musiałam się sobą zaopiekować. Takie
    sytuacje kryzysowe akceptuję – w sensie, że tak ma być. Nie należę do osób, które będą się nad sobą użalać, płakać, jęczeć, truć i mordować psychicznie wszystkich na około. Nie. Biorę to na tzw. klatę. Trzeba iść do przodu.

Czego Cię nauczyły trudne chwile w życiu?

  • Może to smutne co powiem ale zasady „nie ufaj nikomu”. Artyści mają coś takiego, że są otwarci, zbyt emocjonalni, nie zawsze ich ktoś traktuje serio. Nawet jeśli mają bardzo dobre, szczere intencje. Ludziom wydaje się, że bycie artystą jest fantastyczne, a to często najbardziej stresujące zajęcie nie dające stabilizacji oraz ciągła walka.

Czy choroba zmieniła Twoje priorytety w życiu?

  • I tak, i nie. Jak się o tym wszystkim dowiedziałam, o tej tragedii, to znowu odezwała się u mnie nieszczęsna depresja. Bierzesz leki, przestajesz, bierzesz, przestajesz. Taki strzał, że musisz czekać kilka miesięcy na operację. Niby próbujesz żyć normalnie, wszyscy mówią, że super, lekarz cię uspokaja.

A ty myślisz swoje…

  • Po operacji znowu byłam na lekach. To był naprawdę ogromny stres. Ciągły stres. To  napięcie, to czekanie. Czy wszystko będzie dobrze. Tak naprawdę priorytety zmieniły mi się półtora roku po operacji. Poukładałam sobie też sama pewne tematy. Praca, kontakty, ludzie, moja aktywność. No przede wszystkim praca nad sobą. To na pewno – dużo pracy nad sobą.

Czyli? „Praca nad sobą” to bardzo pojemne stwierdzenie.

  • To jest takie przepędzanie demonów. Wiadomo, że każdy ma takie natręctwa myślowe, a
    szczególnie ludzie którzy mają depresję – te demony cię atakują z każdej strony. Rób to, nie rób tego, jesteś do dupy. Pojawia się totalna autodestrukcja. Ja się np. nauczyłam – i polecam to innym – zmieniać stację radiową w głowie, żeby odsuwać wszystko, co jest negatywne. Staram się natychmiast odrzucać każdą złą myśl co się rodzi po drodze. Nie jest to łatwe.

Gdyby to było takie proste, tobyśmy się pozbywali problemów natychmiast, zmieniając stację.

  • Nie mówię, że to jest łatwe, mówię tylko o sobie. Każdy powinien znaleźć swoją drogę.

A jak to wyglądało w praktyce?

  • Psycholog, terapia, leki. Przecież psychotropy zostały wymyślone, by je brać. Żeby ta
    serotonina w mózgu była bardziej aktywna. Jednak te leki to jest taki plaster, który naklejasz na ranę, a problem jest gdzie indziej. Ta rana musi się sama od środka wygoić – tym środkiem jest nasz umysł. Mnie to bardzo dużo czasu zajęło, żeby sobie wypracować taki efekt.

Jak znalazłaś balans?

  • To nie jest tak, że osiągnęłam swoje katharsis i pełną równowagę. Demony i potwory często wracają.

No tak, bo są trudności życia codziennego. Problemy są  po to, by je rozwiązać.

  • Myślę, że jest mi już trochę łatwiej. Tak jak powiedziałam wcześniej: poznałam ludzi – nie mogę powiedzie, że nowych przyjaciół – odkryłam ich i oni odkryli pewne rzeczy we mnie, których byłam absolutnie nieświadoma. Że potrafię taka być. Albo że mam takie cechy charakteru, o których myślałam, że ich nie mam. Dużo mi też pomogło to, że zmieniłam środowisko. Ci nowi znajomi wspierali mnie. Bardziej mi zaufali i mnie nie oceniali, a ja
    zaufałam im.

I z tego można by wyciągnąć wniosek, co lubisz w ludziach, na co zwracasz uwagę.

  • Tak. To jest piękne, że ludzie cię nie oceniają, tylko cię akceptują taką, jaką jesteś.

To są chyba jednostki.

  • No i dzięki Bogu na takich ludzi trafiam. Zaczęłam trafiać – może w ten sposób. Może nie jest ich zbyt wielu. Łatwo kogoś oceniać, łatwo też kogoś skrzywdzić oceną. Po angielsku jest takie powiedzenie Walking in someone else’s shoes, czyli: „chodzisz w cudzych butach”. Łatwo się mówi, ale wiadomo, że ktoś mnie ocenia i że ja mogę kogoś niesłusznie ocenić. Ja przestałam wydawać osądy. Tego też się nauczyłam.

Czy ucinasz niesłużące Ci znajomości, raczej uważasz, że każdą relację, nawet jeżeli ona w danym momencie jest negatywna, da się kiedyś kontynuować czy nie?

  • Zdecydowanie tak. Trzeba czasami zrobić sobie taki rozwód z jakąś osobą, bo może się zdarzyć, że kogoś źle oceniłam. Wiele rzeczy się dzieje na płaszczyźnie pozawerbalnej. Czasami gdy biorę z kimś „rozwód”, ktoś też może mieć do mnie żal, o czym ja np. nie wiem. Bo może też popełniłam coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy. To, co w moim mniemaniu wyglądało super, dla kogoś mogło być bolesne albo przykre. Czasem wracam do starych znajomości. No, chyba że są jakieś takie hardcore’owe i po raz kolejny okazuje się, że jest zonk. Ale ja jestem raczej zadawaniem ludziom szans, niż za ich odbieraniem na zawsze.

Czy wierzysz w przypadek?

  • Nie ma przypadków.

Bo?

  • Spotykamy ludzi w życiu po coś. Nie traktujmy tego materialnie ani konsumpcyjnie, że nam się coś opłaca. Z jakiegoś powodu się spotykamy i ma to jakiś sens. Nie mówię też, jak kalwiniści, którzy postawili tezę, że wszystko jest w życiu poukładane, a my tutaj tylko udowadniamy to, co zostało założone. Nie do końca się z tym zgadzam. Uważam, że wszystko dzieje się po coś. Jest udowodnione, że nasze myśli są jak fale radiowe. Jeśli dobrze je rzucimy w kosmos energetyczny, to… wrócą do nas. Mówią o tym książki typu Prawo przyciągania, Sekret itd. Ktoś powie że to taki trochę bullshit. Te interpretacje nie zawsze do mnie trafiają i bardziej wierzę w naukowe stwierdzenia. Jednak niezaprzeczalnie coś w tym jest.

Gdybyś miała możliwość wymazania jakiegoś fragmentu swojego życia, co by to było?

  • Po tych różnych, przykrych sytuacjach bardzo się zmieniłam. Gdybym wymazała to wszystko, nawet te złe rzeczy, to tak, jakbym miała jakąś amnezję. Jakbym straciła pamięć, czyli nie byłabym taką Moniką Jarosińską, z którą dzisiaj rozmawiasz.

No, ale zobacz. Miałaś trudne doświadczenia zdrowotne, na pewno Cię one umocniły. Jednak czy nie byłabyś równie silna, gdyby tego nie było?

  • Byłabym.

No właśnie.

  • Myślę, że byłabym, bo taki mam charakter. To jest tak: mleko się rozlało, co ma być, to będzie. Naprawdę nauczyłam się akceptować pewne rzeczy. Nie zawsze było mi z tym po  drodze i łatwo. Łącznie z tym, że się starzeję, że mało ćwiczę – a powinnam.

Z czegoś wynika ten kult młodości…

  • Nie mam już tej schizofrenii. Jak skończyłam 30 lat, bardziej się bałam, że stracę kobiecość, że młodość mi już mija. Nigdy nie wierzyłam w to, że życie zaczyna się po 40. Ale tak naprawdę robię rzeczy, które lubię, a nie muszę lubić. Oczywiście są z tym związane sprawy zawodowe, bo wiadomo, musimy zarabiać pieniądze, musimy zarabiać na godne życie. Ale tak sobie myślę… No, kurczę, czy będziesz mnie mniej lubić, Monika, albo czy ktoś będzie, jak będę chudsza?

No, ale pamiętaj, że często ludzie odbierają nas tak, jak nas widzą. Niespecjalnie chcą się zagłębiać w to, co kto robi.

  • Ale wiesz co, to już jest ich problem.

Czyli opinia jakby…

  • Nie… Ostatnio udzielałam wywiadu dla WP. I taki mój przyjaciel z Londynu mówi tak: „Broń Boże nie czytaj komentarzy”.  Od dawna nie czytam komentarzy. To już nie chodzi o to, czy ktoś jest frustratem, czy nie jest frustratem, to jest już poza mną. Dziś siedzimy sobie w fajnym miejscu, pijemy sobie dobrą herbatę, ja jutro się pakuję, lecę na Maltę do mojego męża i Bożenki. Potwory na mnie czekają. Jeden i drugi. Przylecę, zrobię jakąś pastę, pójdę na spacer. Czy opinia drugiego człowieka jest w stanie zmienić moje życie? Już teraz nie.

Czy myślisz, że do tego trzeba dorosnąć?

  • Tak. Zapewne nie raz powiedzą „Jarosińska jest głupia”. No i ja mam się tym przejąć?
    Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili. To takie stare, wyświechtane powiedzenie, ale tak jest. Czy ja muszę się wszystkim podobać? Czy ja muszę wszystkim coś udowadniać? Nie, wiem, że jestem zdolną aktorką,  wokalistką, producentką – bo produkuję muzykę, piszę teksty. Spełniam się w tej swojej artystycznej działce.

A masz z tyłu głowy coś, czego jeszcze chciałabyś spróbować?

  • Na pewno mi się urodzi. Jestem takim typem baby, że muszę się sprawdzać, lubię wyzwania…

Wyznaczasz sobie cele? Czy one się same rodzą w odpowiednim momencie?

  • One się pojawiają, nigdy nie planowałam sobie życia. Nie jestem babą z planem.

Nasze plany to podobno żarty dla Pana Boga.

  • Tak. Ale są kobiety, które muszą sobie wszystko zaplanować. Mąż, w tym roku dziecko, a w tym pojadę na narty, tu się upiję…

A propos dziecka. Jest to dla Ciebie drażliwy temat?

  • Nie, absolutnie.

Czyli jest to temat otwarty?

Tak, zdecydowanie. My z moim mężem sobie mówimy, że gdyby nam się jeszcze przytrafiło na tzw. dojrzałe życie, na pewno będziemy chować i kochać, i całować, i pieścić. Bożena (pies – przyp. red.) będzie zazdrosna na bank. Czy to jest jakieś szaleństwo z mojej strony,  że nie mam dzieci? Nie.

No, ale nie pada: „Dobra, stary, bierzemy się do roboty”?

  • Nie.

Ufasz temu, co się wydarzy?

  • Tak. To wszystko ma jakiś sens.

Gdybyś miała wymienić dwie, trzy najważniejsze cechy swojego charakteru, to byłyby to…

  • Niecierpliwość.

Ale jako wada?

  • Tak.

A zaleta?

  • Jestem jakąś taką, w tych wszystkich moich nienormalnych historiach, niepoprawną optymistką. Pomimo że jestem pesymistką. Wiem, że to się jedno z drugim wyklucza, ale tak jest. Jestem bliźniakiem zodiakalnym, więc…

Masz dwie osobowości.

  • Jedna jest psychiczna, nienormalna i płacze. A druga jest po prostu pełnią szczęścia. Ale potrafię też stać mocno na nogach.

No, sprawiasz wrażenie kobiety z silnym charakterem.

  • Tak, ale też nie raz siedziałam i płakałam w kącie. Taka skrajność. Ale już mniej płaczę. Leki działają, wiesz?

To może teraz o kobietach, jak oceniłabyś sytuację nas kobiet w Polsce?

  • Czy ja wiem… Zależy, którego wątku chcemy dotknąć. Kobiety się stały na pewno bardziej wyzwolone, bardziej ambitne i bardziej niezależne, ale też bardziej nieszczęśliwe.

Nieszczęśliwe?

  • Może niektóre są bardzo szczęśliwe w swoim mocnym, fajnym życiu. Mówię o pewnej grupie kobiet.

Silne osobowości, niezależnie od różnych zmian, i tak sobie dają radę.

  • Właśnie to chciałam powiedzieć. Każda z nas jest inna i w danej sytuacji się inaczej zachowa. Oczywiście możemy walczyć o naszą kobiecość, o nasze przywileje. Ale to są sprawy indywidualne. Jak to się mówi? Kobieta dla kobiety wilkiem?

Mówi się tak, owszem, ale widzę też jednak dużą solidarność. To nie jest już kwestia „kobieta – kobietom”. Chodzi raczej o to, co ma się w głowie, i o ogólny stosunek człowieka do człowieka.

  • Moim zdaniem to wszystko już zatraciliśmy.

Ale może dlatego, że jesteśmy w dużej aglomeracji?

  • Nie…

Chyba te modele wsparcia funkcjonują w mniejszych miastach…

  • Nie no, to na pewno. W Warszawie żyje się inaczej, szybciej. Kobiety mają więcej możliwości. Są jakieś programy, które pokazują, że kobiety w małych miasteczkach, na wsiach, w ogóle nie mają tej świadomości. Nie możemy też wszystkich na siłę uszczęśliwiać. Nie możesz jakiejś pani, która dobrze się czuje w swojej strefie komfortu, na siłę wrzucić do czegoś innego, bo ona się w tym nigdy nie odnajdzie. To jest moim zdaniem zbyt szeroki temat, by go omawiać tak ogólnie. My kobiety jesteśmy bardzo skomplikowanym gatunkiem.

Ale wspierasz akcje typu Czarny Marsz, mocno prospołeczne, które dosadnie wyrażają się w symbolice, w słowie?

  • Czy wspieram… No, to, że np. sobie zrobię naklejkę na Facebooku, to jest takie wspieranie social mediowe. Nie chodzę na Czarne Marsze. Aczkolwiek uważam, że kobieta powinna mieć prawo do decydowania o sobie. Dlaczego ktoś inny ma mówić mi, jak mam żyć? Jak mam rodzić i… Wiesz o czym mówię? Bo jeśli np. bym miała zagrożoną ciążę albo wiedziałabym, że w tym wczesnym stadium moje dziecko jest po prostu chore i niepełnosprawne…

Ale wtedy byś musiała zrobić badania prenatalne.

  • No to na pewno. To jest dla mnie jakiś kompletny absurd, że dostęp do badań prenatalnych jest ograniczony. Żyjemy w XXI w. i po to to wszystko powstało, ta technologia tak poszła do przodu, żeby nam pomóc, a nie nam szkodzić. Cały czas są dyskusje, czy zarodek jest człowiekiem, czy nie jest człowiekiem. Czy czuje, czy nie czuje. Sama mam tu wątpliwości. Jest tyle zła na tym świecie, tyle chorych dzieci i tyle nieszczęść, że… Czy to jest egoizm? Zdrowy egoizm? Może. Żeby dokonać aborcji.

Uważam, że to jest zawsze trudna decyzja.

  • To jest szalenie trudna decyzja dla kobiety, dlatego mówię, że sama mam wątpliwości, bo ja nie wiem, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. Ale na pewno wiem, że gdybym miała dziecko bardzo, bardzo chore i ono miałoby bardzo cierpieć ileś tam lat życia, to chciałabym mu oszczędzić tego cierpienia. Jeśli byłaby taka sytuacja. Tak jak mówię – nie wiem, ponieważ sama nie znalazłam się w takiej sytuacji. Aczkolwiek kobieta powinna sama decydować. Żyjemy w tych czasach, że nie powinniśmy ani wierzyć w zabobony, ani poddawać się myśleniu mężczyzn, którzy nie mają o tym pojęcia. Bo są też i tacy, którym łatwo wydawać oceny. Mężczyzna jest dawcą, to kobieta rodzi, kobieta jest w ciąży, kobieta ponosi większą odpowiedzialność.

Kobieta często zostaje sama z problemem.

  • Oczywiście. Ale to już jest inny temat.

Czym się kierujesz w życiu? Co jest najważniejsze?

  • Instynktem. Mam taki instynkt samozachowawczy, mam niesamowitą intuicję, która mi mówi, że coś jest dobre, a coś jest złe. Kiedyś tego nie słuchałam, teraz absolutnie słucham. Instynkt zwierzęco-ludzki.

Spróbujmy teraz podsumować: to czym jest ten sukces?

  • Nie wiem.

Może radością dnia codziennego?

  • Dla jednych sukcesem może być życie rodzinne i piątka dzieci, dla innych kariera  zawodowa, a dla jeszcze innych wypielenie ogródka.
    Nie raz się zastanawiałam, czym jest sukces. Dla mnie sukcesem będzie to, jeśli dalej będę realizowała swoje marzenia, które miałam jako mała dziewczynka.

Czyli bycie aktorką?

  • Tak, i śpiewanie oraz koncertowanie. Wtedy czuję się spełniona, to mi daje dodatkowy poziom adrenaliny…

Ale jeżeli chodzi o jakieś zawodowe realizacje, to masz coś, czego chciałabyś dotknąć?

  • Chciałabym zagrać zakonnicę.

Zakonnicę… Ale w spódnicy jak Whoopi Goldberg?

  • Nieee, taką prawdziwą. Taką szaloną to bez problemu, bo jestem taka kabareciara. Chciałabym zagrać taką zachowawczą, skostniałą żmiję.

To czemu w odzieniu zakonnicy?

  • Bo to jest szalenie przewrotne.

Lubisz przewrotność?

  • Bardzo. To świadczy również o wysokiej inteligencji.

Podchodzi do Ciebie nieznana osoba i mówi: „Powiedz mi, co mam zrobić, czuję się źle, co mam zrobić?”.

  • Ha, jestem takim poradnikiem psychologicznym i non stop daję rady. Mogłabym pisać poradniki. A poza tym uwielbiam się dzielić wiedzą.

W jakiej dziedzinie najczęściej ludzie się Ciebie radzą?

  • Praktycznie w każdej. Od gotowania po problemy prywatne, małżeńskie, z dziećmi itd.

I to nie jest tak, że przenosisz te problemy na siebie?

Już nie, bo się nauczyłam oddzielać pewne sytuacje. Odcinać się, ale jak się okazuje, że np. moje rady komuś pomogły, dzwoni do mnie i mówi: „Kurna, dzięki, stara, po prostu miałaś nosa”, to jest to miód na moje serce. To jest fajna sprawa.

Jak odreagowujesz stres?

  • Biegam. Nie zawsze mi się chce. Oglądam też filmy dokumentalne, to jest taki mój konik. Mam jakąś kompletną szajbę. Dwa dziennie filmy dokumentalne muszę zobaczyć przed snem. Na przykład ostatnio widziałam taki dokument o facecie w Stanach Zjednoczonych, który nie pochował swojej żony. Zamknął ją w szklanej trumnie, która stoi w salonie. No, fantastyczna sprawa. Dałam mężowi ten link, on pyta: „Coś mi sugerujesz?”. Ja na to: „Ja ci tylko chciałam pokazać film”.

Ja ci chciałam pokazać tylko, jak wygląda miłość.

  • Dokładnie. Wczoraj oglądałam taki dokument o księdzu Polaku, który mieszka w Arktyce w malutkiej wiosce. Okazuje się, że w tej miejscowości (tam jest ciągle biało) jest największy odsetek samobójstw. Popełniają samobójstwa i dzieci, i dorośli. Tylko to jest na tyle dołujące, że mi się to potem śni, bo mi mózg to miele…

To już na pewno wiesz, gdzie nie chciałabyś się znaleźć.

  • Na pewno. Fajny dokument oglądałam też o zwierzętach biblijnych. Czy tak naprawdę to, co było napisane w Biblii…

O wężu czy o szarańczach?

  • O wężu. Okazuje się, że w jednym z pierwszych przekładów prawdziwy wąż, który nakłonił Ewę do ugryzienia tego jabłka, miał nogi, to była salamandra. Potem Ewa została wygnana z raju, a jemu Pan Bóg powiedział „Słuchaj, a ty teraz zamiast chodzić na nogach, będziesz pełzał po ziemi”. I to są takie fantastyczne rzeczy! Uwielbiam! Chłonę to  jak gąbka. Zawsze sobie szukam kolejnych tematów przed snem, co by tu dzisiaj… To jest takie moje hobby.

A muzyka?

  • Muzyka jest nieodłączną częścią mojego życia z racji tego, że mój mąż jest producentem
    muzycznym, a ja śpiewam i gram. W tym roku zrobiliśmy ciekawy singiel z Norbim, cały czas sobie coś tworzę. Zaczęłam śpiewać w „Jaka to melodia”. To też jest niesamowita przygoda. Cieszę się, że mam taką odskocznię na tej Malcie, której wcześniej absolutnie nie doceniałam. Będę szczera. Nie zawsze było tak super kolorowo. Doceniam ten moment, kiedy jestem tutaj. Ale w ogóle bardzo tęsknię za Warszawą, za znajomymi. Jak przyleciałam ostatnio, to biegałam po lesie jak obłąkana i wąchałam liście. Nie wiem, tabletki działają czasem inaczej, ale działają. Już jadę do mojego drugiego domu, miałam naprawdę maraton, a i tak wszystkiego nie załatwiłam, co miałam załatwić. Byłam tylko na dwa tygodnie, ale już czwartego wracam po kolejne wyzwania zawodowe, nowe rzeczy.

To życzę Ci, żeby te rzeczy Ci dawały spełnienie i…

  • Szczęście.

Szczęście przede wszystkim.

rozmawiała Monika Rebelak/redaktor naczelna Obcasy.pl