Kłamca 2. Bóg marnotrawny. Jakub Ćwiek

„Bóg marnotrawny” Jakuba Ćwieka to kolejne sześć przygód, które podobnie jak w „Kłamcy” zaczynają się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie – jakby powiedział Alfred Hitchcock.

Kłamca 2. Bóg marnotrawny. Jakub Ćwiek

Loki – dawniej bóg kłamstwa, obecnie najemnik na żołdzie aniołów – powraca, by znów na rozkaz Nieba tropić ukryte demony i niedobitki starych, pogańskich bóstw. Uzbrojony w izraelskie pistolety o jakże biblijnej nazwie Jericho oraz własną przebiegłość rusza do walki z siłami Zła. Ono jednak nie tylko nie śpi, ale staje się coraz groźniejsze niczym ranna, rozwścieczona bestia. W dodatku archaniołowie też nie mają czystych intencji i w głowie Kłamcy zaczyna kiełkować myśl, czy stoi po właściwej stronie…
Barcelona, Arktyka, Nowy Jork, Góry Skaliste w Kolorado – marnotrawny bóg wikingów, pan kłamstwa Loki wyrusza na sześć kolejnych wypraw, a wyzwaniem dla jego sprytu stają się kolejne mityczne stwory zrodzone z ludzkiej wiary, wyobraźni i strachu.
Kłamca jak zawsze gra nie fair, ale na jaw wychodzi, że nie tylko on jeden. Intencje Archaniołów, dla których pracuje, również nie są i nigdy nie były czyste.
Nadszedł czas, by Loki wybrał stronę, po której chce stanąć.

Od autora

„Zawsze mnie bawi, gdy spotykam kogoś, kto mówi mi: ja nie czytam fantastyki, ale w Kłamcy jest coś takiego, że wchłonąłem od razu! I oczywiście, że jest! Kiedy inspirujesz się najlepszymi, a do tego dokładasz dawkę szczerej, może nieco szurniętej pasji i dużo pracy, to musi przynieść efekt!
Umówmy się – to nie będzie najlepsza książka czy cykl, jaki przeczytasz w życiu. Ale jeżeli jest w Tobie szczerość popkulturowego dzieciaka, który klaszcze w dłonie, ilekroć Bruce Willis w Szklanej pułapce mówi „Ypikayey”, jeżeli próbowałeś kiedyś stepować w deszczu do słów Deszczowej piosenki i płaczesz za każdym razem, gdy Terminator tonie w kadzi z płynnym metalem – będziesz się bawił co najmniej bardzo dobrze. A potem przyjdziesz i powiesz: „Ja nie czytam fantastyki, ale…” i pogadamy sobie o szpagatach Van Damme’a i nigdy nieprzemijającej urodzie Michelle Pfeiffer.”