Roma Gąsiorowska – aktorka wielkiego formatu i menadżerka kultury w jednym!

Motto z którym prawdziwie identyfikuję się brzmi: Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtworzyć. Antoine de Saint-Exupery

roma w filmie

Roma Gąsiorowska-Żurawska – aktorka filmowa, teatralna i serialowa. Określa się jako „menedżerka kultury”, bo potrafi połączyć komercję ze sztuką. Niezwykle barwna i pracowita osobowość. Kiedyś Jerzy Stuhr powiedział, że u niego debiutują zawsze ci, którzy potem osiągają duży sukces. Zaufał Romie i oczywiście nie mylił się!

Andy Warhol kiedyś powiedział: „Pracować to sztuka, zarabiać pieniądze to sztuka, ale robić interesy to sztuka największa”. Czy opanowałaś tę największą sztukę?

– No, mam nadzieję, że tak. Próbuję robić jedną z trudniejszych rzeczy, mianowicie połączyć sztukę z biznesem. Od wielu lat obserwuję, co się dzieje na tym polu. Przyszło mi do głowy, aby pójść w dedykowane biznesowi, art brandingowe projekty. To znaczy namawiać biznesmenów bardziej do tego, aby współtworzyli wydarzenia i produkcje, a nie tylko lokowali w nich swoje produkty. Aby nie wykorzystywać wizerunku znanych osób do promowania, ale na partnerskich warunkach umożliwiać realizowanie ich ciekawych pomysłów. W ten sposób przełamujemy stereotypy i tworzymy nową jakość. Sztuka jest bardzo daleko od biznesu, a jednak biznes interesuje się nią, Chociaż niekoniecznie wie, w jaki sposób może ją zaprosić do dialogu. Dlatego W-arte! ma być właśnie takim pomostem między jedną a drugą stroną. Widzę solidne potwierdzenie tego co robię, że czas, w którym jestem jest dobry na realizację takich pomysłów. Rozumiem to, co powiedział Warhol, i się z tym zgadzam. Obserwuję show-biznes, rozwijam swój i wiem, że potrzebuję tego pomostu.

Czy inwestowanie w sztukę nie ogranicza się do tej z tzw. wysokiej półki?

– Moim zdaniem ciekawym kierunkiem dla mecenasów sztuki jest pole inwestycji w edukację czy też inwestowanie w sztukę, która rozwija nie tylko artystyczne umiejętności. W W-arte! tworzymy  taką ofertę i szukamy różnych możliwości współpracy z biznesem.

Czy połączenie sztuki i show-biznesu z taką sferą szkolną jest bardzo pożądane?

– W połączeniu między sztuką a biznesem będę szukała pola do wspólnych działań dedykowanych obu stronom. Jestem elastyczna w swoich wizjach. Nie próbuję niczego narzucić moim partnerom biznesowym, a raczej odpowiedzieć na ich potrzeby, włączyć ich do równoprawnego współtworzenia projektów. Spotykamy się, wymieniamy spostrzeżenia, wspólnie tworzymy biznesplan i dokonujemy wyboru optymalnych rozwiązań. Jeśli uda się wszystkie te punkty scalić, robimy krok w przód. Jeśli nie dostanę odpowiedzi za jednymi drzwiami, to idę do drugich.

Czyli jesteś mocną osobowością. Nie zrażasz się, jeśli chodzi o dążenie do celu.

– W ogóle uważam, że moja intuicja bardzo dobrze mnie prowadzi. Ważne, aby spotkać odpowiednie osoby na swojej drodze, z otwartą głową i podobnym poziomem energetycznym. Obie strony muszą uwierzyć w sukces i wykazać podobny potencjał. Jestem osobą otwartą, moja droga zawodowa pokazuje, że jestem uznana w świecie artystycznym, ale też lubi mnie komercja – zresztą z wzajemnością. To coś unikatowego na rynku, ale pomógł mi w tym dorobek artystyczny.

Może właśnie dlatego, że jesteś uznaną aktorką, a jednocześnie promujesz sztukę, nie odżegnując się od komercyjnych projektów?

– Być może. Dopiero kilka lat temu to zauważyłam, że nie jestem odrzucana przez świat komercyjny, i wykorzystuję to. Jest to moja świadoma droga i przez kilka ostatnich lat robiłam projekty po to, żeby móc zrealizować swój plan biznesowy. I teraz jestem dokładnie w tym miejscu, w którym mam zaufanie zarówno świata sztuki, jak i osób, które chcę do czegoś zaangażować, co nie było oczywiste. Poczucie bezpieczeństwa, którym obdarowuję poprzez moje doświadczenie i wizerunek, powoduje, że wiele osób idzie ze mną. Czasem myślę, że jestem takim buforem pomiędzy tymi dwoma światami.

Jesteś wielozadaniowym menedżerem?

Dokładnie, menedżerem kultury, zresztą często o sobie tak mówię. Moja agentka wie, iloma rzeczami jednocześnie się zajmuję i w ilu projektach biorę udział. Owszem, przypomina mi często, że np. jutro mam plan filmowy czy inne spotkania, a ja jej zawsze mówię: Tak, wiem, ale dobrze, że mi przypominasz. Moja głowa działa trochę jak komputer i dokładnie w tym momencie, w którym jest to potrzebne, wyskakuje odpowiednia informacja. Jestem tak zaprogramowana. Bardzo odpowiada mi taki sposób bycia, aktywność zawodowa oraz działanie na różnych polach, bo jestem dobrze zorganizowana.

To takie trochę nieartystyczne!

– Właśnie, artyści mają tak, że pozwalają sobie zajmować się swoimi rozterkami, a nie biorą się w garść i nie organizują swojego życia tak jak trzeba! Nastały takie czasy, że można robić ciekawe rzeczy, ale tylko wtedy, kiedy pójdzie się na kompromisy. Dla mnie jest to naturalne i zawsze takie było. Artyści powinni być zadowoleni, bo generalnie otacza nas otwarte i wyedukowane społeczeństwo, które rozumie sztukę, a kanał informacyjny jest tak rozbudowany, że można trafiać bezpośrednio do człowieka.

Roma Gąsiorowska. Foto Rafał Kudyba
Roma Gąsiorowska. Foto Rafał Kudyba

Skąd w ogóle pojawiła się myśl o aktorstwie?

– Nigdy nie myślałam, że zostanę aktorką. Zresztą nigdy się z tym zawodem nie identyfikowałam. Byłam dzieckiem, a potem nastolatką, która uważała siebie za artystkę, osobę utalentowaną w różnych dziedzinach, i taka byłam. Przez kilka lat w liceum występowałam w teatrze plastycznym, gdzie naturalne było dla mnie środowisko teatralne. Nie był to klasyczny teatr a właśnie plastyczny, w którym rozwijałam swoje pasje w kierunku scenografii, kostiumów, choreografii, muzyki i zupełnie nie aktorstwa. Ale to środowisko sceniczne było dla mnie już wtedy naturalne, nie miałam nigdy takiego lęku czy tremy przed występami.

Wyniosłaś to z domu?

– Nie, zupełnie nie. Zanim dostałam się do szkoły teatralnej, niewiele razy byłam w teatrze, nie byłam wielką fanką filmów. Stanęłam przed wyborem i zdecydowałam, że będę aktorką, ale kiedy dostałam się do szkoły teatralnej, to byłam rozczarowana. Nie sądziłam, że to będzie tak wyglądało.

Czym byłaś rozczarowana?

– Jako nastolatka traktowałam się jako osobę z duszą artysty, osobę, która ma bardzo duży potencjał. Pisałam wiersze, malowałam, śpiewałam, a jednocześnie pisałam maturę z matematyki, byłam takim trochę człowiekiem renesansu. I tak zawsze o sobie myślałam, i dalej tak jest. To, co robię teraz, to jest dokładnie to. A czym byłam rozczarowana? Tym, że ludzie, których tam spotkałam, nie byli tak zaangażowani jak ja. Dla mnie oczywiste było to, że trzeba się poświęcić sprawie, ale niektórzy tego nie robili, skupiali się na różnych rzeczach. Bardzo mnie męczył tam taki model „artysty cierpiącego”. Ja jestem bardzo aktywna. Kraków okazał się mocno depresyjny dla mnie…

Dlatego wybrałaś Teatr Rozmaitości?

– To Teatr Rozmaitości wybrał mnie, dostałam propozycję wzięcia udziału w „Terenie Warszawa”. Byłam po drugim roku studiów i po debiucie filmowym. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Realizowałam projekty w trzy tygodnie i bardzo odpowiadał mi trud i system dużej aktywności.

Roma Gąsiorowska. Foto Rafał Kudyba
Roma Gąsiorowska. Foto Rafał Kudyba

Czy poczułaś kiedyś zwątpienie w stosunku do aktorstwa?

– Nie, nigdy nie czułam zwątpienia. Ja jestem bardzo pokorną osobą, i pokornie myślę o życiu. Zawsze uważałam za wielkie szczęście to, że spotykałam na swojej drodze tyle ciekawych osób i tyle ciekawych projektów. Jestem jedną z niewielu osób, której udało się zajść tak daleko w tak młodym wieku. Zbieram żniwa tego, co sobie wypracowałam. Sądzę, że miałam bardzo łatwe wejście w ten świat. Jeszcze w szkole zostałam zauważona przez Jerzego Stuhra, zagrałam u niego w filmie, to był bardzo ważny krok aktorski. Twórczość tak wyjątkowego aktora i pedagoga jest niepodważalna, nie ulega on żadnej presji. To była wielka nobilitacja i wielki prestiż. Jerzy Stuhr powiedział mi potem, że u niego debiutują zawsze ci, którzy potem osiągają duży sukces. Od razu mi ten sukces wywróżył. W szkole zostałam zauważona jako jedna z najbardziej utalentowanych przyszłych aktorów. Wszyscy mnie w tym przekonaniu utwierdzali. Późniejsze projekty, jakie dostawałam, nie pozwalały mi wątpić w ten zawód, gdyż były ambitne i wymagały mojego pełnego zaangażowania, eksploatowania siebie.

Masz na myśli perfekcjonizm?

– Nie, ja nie jestem perfekcjonistką. Jestem bardzo sumienna, jestem typem „dobrej uczennicy”, którą zawsze zresztą byłam. Mam wewnętrzną dyscyplinę, jeśli się w coś angażuję, to daję z siebie tyle, ile tylko mogę, od początku do końca. Zawsze miałam takie podejście, jeśli chodzi o aktorstwo, i myślę, że głównie to zostało zauważone. Nie miałam nigdy momentu, kiedy czułam się nie na miejscu w tym, co robię czy że to, co robię jest dla mnie za trudne lub nie ma znaczenia. Zawsze mnie to uskrzydlało.

A co się okazało trudne?

– Niełatwym etapem był moment, kiedy wkroczyłam w świat komercji i zaczęłam grać w serialach. Był to duży przeskok, bo wcześniej grałam w filmach i teatrze. Po jakimś czasie zagrałam w takich serialach jak Pitbull czy Londyńczycy. Zresztą ta popularność mnie nieco krępowała, ale dawałam sobie radę i z nią. Był tam pewien moment, kiedy musiałam sobie coś przepracować. Jednak już na samym początku kiedy zaczęłam uprawiać ten zawód, wiedziałam, że to nie jest jedyna rzecz, jaką chcę robić. Od razu po skończeniu szkoły otworzyłam wraz z przyjaciółmi Stowarzyszenie Twórców Sztuk Wszelkich, to były podwaliny W-arte! Te moje zainteresowania już wtedy przejawiały się w interdyscyplinarnych projektach.

Co uważasz za swój największy sukces?

– Pokonanie wszystkich swoich strachów, które mi bardzo przeszkadzały. Miałam bardzo trudne dzieciństwo i wiele bolesnych doświadczeń. Sam fakt, że sobie z tym poradziłam, poukładałam sobie po tym głowę, to duży osobisty sukces. To były traumy, po których można się nie pozbierać, nie podnieść. To, że teraz jestem pozytywnie nastawionym do świata człowiekiem, że udało mi się zbudować rodzinę, pogodzić wszystkie sfery życia, rodzinę i pracę, to, że wciąż ambitnie prę do przodu, to są moje sukcesy. Cały czas myślę o tym, by się nie zapomnieć, nie poddać jakiemuś pędowi, żeby pamiętać o priorytetach, o rodzinie, aby być przy niej wtedy, gdy mnie potrzebuje. To długa droga samoświadomości, którą trzeba sobie codziennie wyznaczać. Selekcjonuję dokładnie swoje aktywności, aby się nimi nie „zachłysnąć”. Jestem racjonalną osobą, radzę sobie z tym. Moim największym sukcesem jest to, że jestem otwarta i pozytywnie nastawiona do ludzi i otaczającego nas świata. Prowadzi mnie moja intuicja, dlatego nie mam w sobie lęków, nigdy się nie poddaję, idę do przodu, realizuję swoje cele.
Czy otwierając szkołę aktoRstudio spotkałaś się z krytyką? Byłaś bardzo młodą osobą…Spotkałam się raczej ze zdumieniem. Ludzie dziwili się, że chce mi się w ogóle coś takiego robić. To wymagało dużego zaangażowania organizacyjnego. Szkoła funkcjonuje już cztery lata, to też mój duży sukces. Obecnie jest dwuletnia, a nie roczna, jak było na początku. Absolwenci mają duże sukcesy. Cała moja droga i sukcesy, jakie odnosiłam, były dla ludzi niepodważalne, dlatego nikt mi nigdy nie zarzucał, że mam zbyt małe doświadczenie. W momencie, kiedy otwierałam szkołę, miałam na koncie trzydzieści parę filmów i kilka istotnych nagród. Nie chodziło więc o to, ile mam lat, a o drogę jaką przeszłam. Oczywiście nie robiłam tego sama, zaangażowałam topowe nazwiska polskiego filmu. To było coś, czego nie było! Jest wiele osób, które nie ukończyły naszej szkoły, a tylko przewinęły się po drodze, odbywając jakieś kursy, a zostały zauważone, dostały projekty, poszły dalej. Niedawno była u nas dziewczyna, która przyszła do nas na pierwszy rok. Wytrwała dwa miesiące, zgłosiliśmy ją na casting, i rzeczywiście ona wygrała tę rolę. Jest już pewien prestiż tej szkoły, my szybko otwieramy głowy. Dzięki naszym metodom ludzie nabierają pewności siebie. Sprawiliśmy, że wspomniana dziewczyna na tamten moment już była gotowa, aby pójść dalej. To nie jest tak, że musiała skończyć dwa lata szkoły. Wystarczyło, że właściwie ją zmotywowaliśmy. To jest niesamowita siła! Zaangażowałam ludzi, którzy są bardzo świadomi. Dokonujemy razem rzeczy, które innymi metodami można by wypracowywać przez kilka lat.

W jednym zdaniu: czym jest dla ciebie sukces?

– Sukcesem jest to, że wyszłam zwycięsko z tego wszystkiego, co przeżyłam, oraz to, że potrafię łączyć priorytety z celami i w tym wszystkim nie zapominać o sobie. Bycie świadomą osobą, chcącą przeżyć życie w stu procentach.

Najszczęśliwsza chwila w karierze zawodowej?

– Nie mam takiego momentu. Nie lubię w ten sposób oceniać przeżyć zawodowych, bo każde było wyjątkowe. Czy to przyjemna, czy nieprzyjemna chwila – każda jest równie cenna. Mały czy duży sukces przeżywałam podobnie intensywnie. Mając trzydzieści pięć lat, mam duży dystans do wszystkiego. Może jakbyś mnie zapytała, kiedy byłam jeszcze dwudziestolatką, to moja odpowiedź byłaby inna. Wtedy każdy dzień był dla mnie hiperszczęściem, teraz cieszę się z tego, że kiedy wracam do domu, mogę pogadać z moimi dziećmi. Zmieniły się priorytety.

– A wyróżnienia, nagrody?

Nigdy nie miałam presji na zdobywanie nagród. Kiedyś rozmawiałam z Piotrem Głowackim na Festiwalu w Gdyni i on powiedział mi wtedy, że kiedyś i my dostaniemy, i tak się stało (śmiech). Jeśli ktoś daje ci szansę, dostajesz odpowiednią rolę, ta chwila nastanie. Potrzebny jest dobry scenariusz, twórcza atmosfera, aktor sam nie kreuje w pełni dzieła. Możesz dać z siebie wszystko, ale kamera może tego nie pokazać.
Wiele razy na początku mojej drogi miałam takie momenty. Oddawałam się w pełni, przy każdym dublu. Potem dopiero nauczyłam się, że muszę to robić wtedy, gdy kamera jest na mnie w pełni skupiona, niekoniecznie wtedy, gdy jestem w danym momencie tylko tłem czy gram plecami. Z doświadczeniem, jakiego nabierałam, uczyłam się też sama siebie. Nauczyłam się dbać o siebie podczas realizowania projektów. To, że cierpię na ekranie, nie oznacza, że wracam do domu i tnę się żyletkami. Wręcz przeciwnie, wchodzę do wanny i relaksuję się z dobrą książką. A następnego dnia przeżywam znowu najtrudniejsze emocje świata.

Do czego to cię ukierunkowało?

– Właśnie do otwarcia wspomnianej wcześniej szkoły. Sama na własnym organizmie wypracowałam metodę, której mnie nikt nie nauczył. Kiedyś zostałam zaproszona do krótkometrażowego filmu w Berlinie. Pracowałam przy bardzo trudnych scenach z niemiecką reżyserką. Ona patrzyła z podziwem na mnie, na to, że potrafiłam przez dwanaście godzin dnia zdjęciowego angażować się równie intensywnie w każdą scenę. Kiedy trzeba było po raz kolejny powtarzać sceny, to powtarzałam, że nie ma problemu, mogę to zrobić jeszcze raz, i w ogóle mnie to nie męczyło. Ona nie mogła uwierzyć, że ja w każdym ujęciu wchodziłam z wielkim zaangażowaniem w postać. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego jest w ogóle możliwe. To jest taka moja umiejętność, reżyserka wręcz pytała, czy wszyscy polscy aktorzy tak mają. No, ale tak nie jest.
Moja wrażliwość, zaangażowanie i praca nad sobą sprawiły, że wypracowałam właściwą metodę. Ale to nie jest też tak, że potrafię każdego swojego studenta tego nauczyć. Mogę go ukierunkować, ale jeśli ta osoba nie ma tego w sobie, no to się tego po prostu nie da wypracować. Wielu profesjonalnych aktorów się do mnie zgłasza. Rozpoczynamy teraz serię warsztatów mających w nich rozbudzić emocjonalność filmową, która w naszych czasach, w czasach show-biznesu, nie jest oczywista. Wielu aktorów gra jedynie w serialach i nie może przekroczyć tej bariery. Nie są zapraszani na castingi filmowe, ponieważ nie mają wypracowanego myślenia filmowego i nie są nauczeni przeżywania emocji w filmowy sposób. Aktor musi się w to bardzo mocno zaangażować, być kreatywnym, nie może się bać, musi ryzykować, przekraczać bariery.

Jakie masz najbliższe plany?

– Jestem zaangażowana w dwie produkcje filmowe. Pierwsza to komedia dla TVN-u – Podatek od miłości, gdzie gram zabawną dziewczynę z urzędu skarbowego. Drugi film kręcę z Kingą Dębską. Zawsze chciałam z nią współpracować, myślę, że to będzie ważny film. Niebawem do kin wchodzą trzy filmy z moim udziałem – Polandia, gdzie gram bardzo kontrowersyjną postać, kinowa wersja Bodo i film dla dzieci Tarapaty.

Jakie masz marzenia?

Chciałabym, żeby mi się udało połączenie sztuki z biznesem, aby ludzie to zrozumieli. Już kilka lat nad tym pracuje, teraz skupiam się na tym, i traktuję to jako priorytet. Mam teraz cały sztab ludzi, którzy ze mną współpracują, to dla mnie nowość. Codziennie daję im zadania, które realizują – świetnie się w tym odnajduję. To trudna funkcja, ale zbieram żniwo pracy wielu osób, przez co mam taki poziom energii, że trudno jest za mną nadążyć. Marzę o tym, by pracować z ludźmi, którzy mnie będą świetnie rozumieć, którym będę mogła w pełni zaufać, którzy będą potrafili przekazać moje idee. Niestety nie mam swoich kopii, którym bym mogła zaufać do końca. Marzę o tym, by ludzie, z którymi pracuję, na tyle mnie poczuli i rozumieli, aby wchodzili trochę w tryb mojego myślenia, by byli przedłużeniem mojej ręki.

Jaką radę dałabyś kobiecie, która próbuje osiągnąć sukces, ale z jakichś przyczyn jej się to nie udaje?

Kobiety są przeróżne, niektóre mają empatię, niektóre nie. Niektóre umieją być asertywne, niektóre nie. Niektóre mają cele, inne ich nie mają…

Mówię o kobietach, które chcą, ale niekoniecznie wiedzą, jak to zrobić, jak to osiągnąć…

– Przede wszystkim nieustająca kontrola własnej głowy. Dalej – zdawanie sobie sprawy z tego, na jakim się jest etapie. Określenie swoich ograniczeń i wad i pracownie nad nimi. To tylko część ważnych zagadnień. Dalej codzienna higiena swojego umysłu. Jeśli masz jakikolwiek problem, to sobie zaznaczaj kolejne etapy i idź krok po kroku do celu.

Czy uważasz, że każdy jest stworzony do osiągnięcia sukcesu?

– Oczywiście, że nie każdy, ważne, by być tego świadomym. Nie ma przepisu na sukces. Sukcesem dla jednej osoby będzie wyjście do drugiego człowieka, ponieważ jest bardzo nieśmiała, dla innej wielka kariera. Sukcesem dla kobiety może być pogodzenie się z faktem, że nie może mieć dzieci.
Moim zdaniem sukces to osiągnięcie kolejnego etapu swojego rozwoju. Droga do niego powinna polegać na pracy nad sobą, byciu pokornym w stosunku do tego, co się osiągnęło, i byciu wdzięcznym sobie i całemu światu za to, że dostajemy każdego dnia szansę, dzięki której możemy coś naprawić w sobie i naszym otoczeniu. Pozytywne nastawienie jest niezwykle ważne. Nie poddawanie się porażkom, lękom, a dążenie krok po kroku ku realizacji swoich planów. Jeśli co krok życie cię wybija z tego rytmu, ciągle ci coś nie wychodzi, spotykasz złych ludzi, wtedy wielkim sukcesem będzie zrezygnowanie z tej drogi. Nie każdy jest bowiem na tyle samoświadomy, że potrafi postawić sobie realny, osiągalny cel. Czasem zdarza się, że ktoś nie trafia z tym swoim celem. To powoduje frustrację. Czasem poddanie się też jest sukcesem…

Ale ty się nie poddajesz!

– Nie umiem, nie potrafię i nie chcę się poddawać, bo moja siła to walka.

Redaktor naczelna: Monika Rebelak/Obcasy.pl