- AutorOdp.
- 6 sierpnia 2009 at 10:35
To ranne wstawanie mnie kiedyż zabije. Może wydaje ci się, że to proste. Kiedy ważyłam 60 kilo… mniej… było proste. Zwleczenie się z łóżka, kiedy ciężko jest nawet podnieżć nogę do góry, każdego dnia uważam za sukces.
Wyciągam z szafy ubrania. Ulubiona bluzka ciągnie się jak kilometrowy papier toaletowy i nie widać za bardzo kiedy uda mi się ją zobaczyć w całożci, ale to moja ulubiona. Przynajmniej dobrze leży. Znaczy nie obciska. Ubierając się odwracam wzrok od lustra. Chyba bym tego nie przeżyła. Ale lustro po prababci, zabytek, mama uparła się, że musi zostać. Spodnie już dawno przestałam nosić, po tym jak przymierzyłam w sklepie 7 par XXXXXXL i wszystkie wchodziły najwyżej do kolan. Było mi tak przykro, że wyszłam nie oddając ciuchów, żeby ekspedientka nie widziała że mam łzy w oczach. No tak. Ubieranie skończone.
śniadanie. „To najpiękniejsza pora dnia”, chciałoby się powiedzieć. Ale tylko wtedy jak nikogo nie ma w domu. Nikt nie krzyczy zza żciany: „Ażka, zostaw już może to ciasto. Znów przytyjesz.”6 sierpnia 2009 at 11:48trudno mi zrozumieć takich ludzi. sama nie należę do osób najszczuplejszych, ale powiedzmy, że znam pewne granice.
staram się, żeby moje bmi nie przekraczało 25,26.
przypadek opisany w tym artykule to już choroba, obsesja.
po pierwsze ta osoba powinna się wybrać do dietetyka, a po drugie do psychologa.żwiat staje się straszny.
a Ameryce co 2 człowiek jest otyły. to już nie nadwaga to otyłożć.rubensowe kształty ok, ale znajmy umiar.
- AutorOdp.