Czy ja po prostu za bardzo kocham w świecie, który już nie potrafi?

  • Autor
    Odp.
  • Natalia997
    Participant
    • Tematów: 1
    • Odp.: 0
    • Początkujący

    Mam 28 lat. Jestem atrakcyjną, empatyczną, ciepłą kobietą. I całe życie szukałam jednego — żeby ktoś mnie naprawdę pokochał. Nie dla zabawy, nie na chwilę. Tylko naprawdę.

     

    Od początku mojej przygody z randkowaniem chciałam być dla kogoś tą jedyną. Księżniczką. Kimś ważnym, kimś o kogo się dba. Kto jest szanowany i kochany. I zawsze wierzyłam, że jeśli dam z siebie to, co mam najlepsze — wygląd, czułość, dobre serce — to spotkam faceta, który to doceni.

     

    Ale życie mnie nauczyło, że wygląd przyciąga… tylko niekoniecznie zatrzymuje. Spotykałam mężczyzn, którzy woleli fantazje niż rzeczywistość. Pisali do innych dziewczyn, dawali serduszka, polubienia, prowadzili podwójne życia. I za każdym razem kończyło się tak samo — zdrada, ból, łzy. I ja leżąca w łóżku, rycząca z poczucia, że znowu nie byłam wystarczająca. Że znowu byłam tylko “na chwilę”.

     

    W końcu powiedziałam sobie: dość. Przez 4 lata byłam zimna. Nie angażowałam się. Nie wierzyłam już w żadne “kocham”. Jak ktoś podchodził — od razu widziałam w nim rozczarowanie. I wtedy poznałam kogoś, kto się naprawdę starał. Kto walczył o to, żebym znowu poczuła. Kto mnie kochał. A ja… na początku tylko się bawiłam. Nie wierzyłam już w ludzi.

     

    Jesteśmy razem pięć lat. I nie jestem już tą samą dziewczyną — i fizycznie, i emocjonalnie. Przytyłam. Oswoiłam się. Pokochałam. I teraz to ja boję się, że on zrobi to, co tamci. Boję się, że jak pójdzie na imprezę, pozna jakąś dziewczynę, zacznie ją obserwować, polubi relacje, może napisze. Już kilka razy przyłapałam go na takich akcjach. Mówiliśmy o tym. Przepraszał. Ale wracało. I boli.

     

    Boli, bo całe życie marzyłam tylko o tym, żeby dla kogoś być tą jedyną. Żeby nie miał fantazji o innych oczkach, kiedy ja jestem jego oczkiem w głowie.

     

    I czasem się zastanawiam — czy to już po prostu taki świat? Spaczony przez internet, przez seks, przez pornografię? Czy ludzie zawsze tacy byli, tylko teraz łatwiej się zdradza, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki? Czy kiedyś można było spotkać kogoś naprawdę wartościowego, kto nie szukał cały czas „lepszego”, tylko był dumny z tego, co ma? Czy kiedyś to w ogóle działało?

     

     

     

    Boję się, że znowu wracam do tamtych czterech lat. Tych, w których nauczyłam się być zimna. Nie czuć. Nie wierzyć. Udawać, że mam wszystko gdzieś. Dusić emocje w sobie i znów żyć z tą ciszą, która boli najbardziej — ciszą, w której jesteś niby z kimś, a tak naprawdę sama.

     

    I boję się jeszcze jednej rzeczy. Wiem ze to jest facet  któremu oddałam wszystko. Naprawdę wszystko. Życie, duszę, serce. I czasem mam myśl, że gdybym ją straciła — to… nie wiem, czy umiałabym dalej żyć.

    Serio.

     

    I może po prostu muszę pogodzić się z tym, że tak teraz wygląda świat. Że jest jest taka atencja  — na Instagramie, na imprezie, po alkoholu. Że czasem dla faceta to “nic nie znaczy”- wiem że mnie nie zdradzi fizycznie jednak widząc ogień do relacji jakiś wyuzdanych dziewczyn a dla mnie znaczy wszystko. Może to ja jestem dziwna. Bo ja od pięciu lat nie spojrzałam na innego faceta. Przestali mnie interesować. Kompletnie. Nawet nie patrzę, czy mój facet przytył, schudł, zmienił się. Kocham go. Po prostu. Takiego, jaki jest. I tyle.

     

    A faceci? Jakby byli zaprogramowani inaczej. I może ja naprawdę muszę się z tym pogodzić.

     

    Tylko… czy to naprawdę jest miłość, jeśli nie jestem jedyna?

    Czy to naprawdę jest normalne? Czy to ja mam coś nie tak z głową, czy może po prostu za bardzo kocham w czasach, które kochać już nie potrafią?

     

    I przepraszam, jeśli dla kogoś z boku to wszystko wygląda jak przesada.

    Wiem, że inni mogliby powiedzieć: „żyj”, „spełniaj marzenia”, „dąż do celu”, „jak nie miłość, to kariera”.

    Tylko co, jeśli ja nie mam ani tego, ani tego?

     

    Nie mam siły zacząć niczego. Nie mam napędu, nie mam wiary, nie mam fundamentu.

    Bo ja — sama ze sobą — czuję się po prostu nikim.

     

    I wiem, że mogło być gorzej.

    Mogłam być chora, mogłam nie mieć ręki, mogłam stracić kogoś bliskiego.

    Ale dla mnie… właśnie tak się czuję. Jakbym czegoś nie miała. Jakby brak tej miłości, tej prawdziwej bliskości, był jak utrata serca. Jakby życie bez niej nie miało kończyn, nie miało kierunku, nie miało sensu.

     

    Wiem, że to we mnie też siedzi od dziecka.

    Miałam kochającą mamę, ale dom pełen kłótni. Codzienne awantury o byle co. I obiecałam sobie, że ja tak nigdy nie chcę.

    Że ja stworzę coś pięknego. Spokojnego. Jak z filmu.

    Ale życie mi z każdym rokiem pokazuje, że chyba nie dla mnie jest ten film. Że chyba mam chodzić pod górę. Bez mapy. Bez końca.

     

    I mówią, że trzeba walczyć, że trzeba iść dalej.

    Ale ja już naprawdę nie wiem… za czym?

Musisz się zalogować by napisać odp. w temacie: " Czy ja po prostu za bardzo kocham w świecie, który już nie potrafi?"

Przewiń na górę