- AutorOdp.
- 28 czerwca 2008 at 13:35
posiadanie własnego mieszkania napewno bardzo znacząco ułatwia sprawe, bo na dzień dzisiajszy wynajmowanie miejsca(!)w pokoju w miastach takich jak np Kraków, Warszawa czy Wrocław naprawde wiąże się z niemałymi kosztami. a i tak nie potrafie sobie wyobrazić życia w mieszkaniu studenckim… stanowczo za mało przestrzeni i prywatnożci. no ale cóż czasem chęć edukacji wymaga pożwięceń :))
a na jedzeniu czasem poprostu nie da sie oszczędzać, bo co jak co, ale nie mam zamiaru jeżć codziennie zupek ekspresowych i makaronu z sosem, bo tak sie poprostu nie da cały czas – nie dożć że człowiek szkodzi tym swojemu organizmowi, to jeszcze samopoczucie także najlepiej nie wygląda, skoro codziennie na tależu leży to samo.
ale licze na to że uda mi się w miare szybko znaleźć prace która by spokojnie pozwalała na pogodzenie studiów z zarabianiem pieniędzy. a stypendia to też napewno istotny element w życiu studenta, więc napewno warto o nie walczyć, a nie tylko starać się 'przetrwać sesje’ ;))
29 czerwca 2008 at 17:24Za 400 zł utrzymujemy się z narzeczonym we dwoje. Dlatego, ze mniej kasy wychodzi na jedzenie dla dwojga, a zawsze można zrobić np zupę kartoflankę czy cebulową, wychodzi tanio, a obiad na 2-3 dni. Wszystko się da 😉 Gorzej, jak dochodzą inne wydatki, ale dajemy radę 😉
29 czerwca 2008 at 17:43ja bym wolala wziac sie do porzadnej roboty niz jesc przez trzy dni kartoflane.
moj narzeczony podziela te opinie.29 czerwca 2008 at 17:50[usunięto_link] wrote:
ja bym wolala wziac sie do porzadnej roboty niz jesc przez trzy dni kartoflane.
moj narzeczony podziela te opinie.Wiesz, pewnie, że tak – ale robota to tylko w wakacje, bo od października do czerwca studia dzienne. A i tak dorabiamy weekendami, bo od rodziców dostajemy tylko na opłacenie mieszkania.
29 czerwca 2008 at 17:54[usunięto_link] wrote:
ja bym wolala wziac sie do porzadnej roboty niz jesc przez trzy dni kartoflane.
moj narzeczony podziela te opinie.Wiesz, pewnie, że tak – ale robota to tylko w wakacje, bo od października do czerwca studia dzienne. A i tak dorabiamy weekendami, bo od rodziców dostajemy tylko na opłacenie mieszkania.
29 czerwca 2008 at 17:56jak juz wspomnialam wyzej: ja tez studiuje dziennie.
29 czerwca 2008 at 18:03A to przepraszam, nie doczytałam… Nie wiem, u mnie na I roku trudno mi było na cokolwiek czas znaleźć 🙄 Teraz narzeczony będzie miał luzy na magisterskich, to będzie łatwiej.
OT: sorry za dubel, net zawodzi 👿
29 czerwca 2008 at 18:09wiesz parvati studia studiom nierowne – u mnie np. z 70% zajec jak nie wiecej to laboratoria i cwiczenia ktore sa obowiazkowe, nie mozna sobie nie przyjsc jak na wyklad, do tego czasem sa o 8, czasem o 12 a zdarza sie ze i o 18, wiec baaaardzo ciezko jest znalesc sobie taka prace zeby to pogodzic. poprzedni semestr pracowalem wieczorami po 5 godzin a i tak bylo ciezko to ogarnac mimo ze to tylko 1 kierunek a nie 3 ;p ostatni semestr juz mialem taki ze wogole nie pracowalem bo moglem co najwyzej w srody i czwartki. nie zawsze jest sielankowo ;p
29 czerwca 2008 at 18:25[usunięto_link] wrote:
wiesz parvati studia studiom nierowne – u mnie np. z 70% zajec jak nie wiecej to laboratoria i cwiczenia ktore sa obowiazkowe, nie mozna sobie nie przyjsc jak na wyklad, do tego czasem sa o 8, czasem o 12 a zdarza sie ze i o 18, wiec baaaardzo ciezko jest znalesc sobie taka prace zeby to pogodzic. poprzedni semestr pracowalem wieczorami po 5 godzin a i tak bylo ciezko to ogarnac mimo ze to tylko 1 kierunek a nie 3 ;p ostatni semestr juz mialem taki ze wogole nie pracowalem bo moglem co najwyzej w srody i czwartki. nie zawsze jest sielankowo ;p
miszczu uwazasz, ze biotechnologia to banalek na ktorym nie ma laborek?
zdaje sobie sprawe z tego, ze studia studiom nierowne: w koncu skonczylam w tym roku DWA kierunki przyrodniczo-scisle, a zostala mi jeszcze filologia, ktora jest raczej porzedszkolem w porownaniu z tym, co juz skonczylam.
i rodzice nie placa mi nawet za mieszkanie.
29 czerwca 2008 at 18:35No to w takim razie pozostaje tylko pogratulować umiejętnożci organizacji czasu – niestety, w tym dobra nie jestem 😉 Zresztą, nie róbmy OT 😉
29 czerwca 2008 at 18:48nie mowie ze banalek
w kazdym razie tak na sucho rachujac:
mam srednio 5 laborek w tygodniu czyli srednio 1 dziennie
powiedzmy ze 1 jest lajtowa wiec zostaja 4
na kazda trzeba sie ogarnac co zajmuje powiedzmy 2 godziny zeby wogole byc dopuszczonym do cwiczenia (chyba ze akurat wiec jakie beda pytania – wtedy pol godziny na wykonanie dobrych sciag ;p), do tego na kazda trzeba zrobic sprawozdanie a samo przepisanie z neta wraz z pozmienianiem danych z protokolu+obliczenia zajmuje ze 3-4 godziny. nie widze tu czasu na prace ;p a jak jest sezon na kolokwia to juz wogole masakra ;p ja teraz jestem w takiej sytuacji ze desperacko potrzebuje dochodow wiec od przyszlego roku zmieniam na zaoczne – wiem ze lipa w sumie i nie ma porownania do dziennych ale i tak moj kierunek srednio juz mnie interesuje i chce go tylko skonczyc bo szkoda mi tych przestudiowanych juz lat ;p30 czerwca 2008 at 18:25400 zł na miesiac? No chyba, ze masz oplacony akademik. Z zarciem dasz rade. Ale na reszte przyjemnosci to moze byc ciezko.
25 lipca 2008 at 17:17[usunięto_link] wrote:
Na pierwszym roku studiów żyłam za 200 zł miesięcznie i jakoż dałam radę. Oczywiżcie to były pieniądze przeznaczone tylko na jedzenie. Nie było łatwo jadło się same paskudztwa ale to było możliwe. Byłam strasznie chuda (rozmiar 34) i liczyłam dosłownie każdy grosz. Nie mogłam sobie praktycznie na nic pozwolić. Potem sytuacja się zmieniła na szczężcie ale wspomnienia pozostają, no i na pewno taka mała pewnożć że jak kiedyż będę musiała zaoszczędzić to na pewno sobie poradzę.
400 zł to nie jest dla mnie wyczyn choć też na pewno trudna sprawa. 😉
ja również na 2 roku miałam niedużo ponad 200zł, na jedzenie i telefon. Na ciuchy musiałam dorobic.
25 lipca 2008 at 22:27tak sobie myżlę… rozpatruję przypadek w kategorii dwóch osób dzielących lokum, lodówę, wannę, itp 😉
no ja to bym za tyle nie wyżyła… nie mówiąc już o wydatkach za sam wynajem mieszkania, no ale…
na żarcie idzie nam sporo, bo… żarłoki z nas, w dodatku wybredne… a i jakiż alkoholik dobry w barku być musi, bo a nuż czasem najdzie ochota na rum, czy koniaczek, albo winko francuskie… kocham chodzić do kina… raz na tydzień, jak mam czas. a do tego lodówka na kredyt, wypadzik w góry, a tu nowe buty trekkingowe kupić trzeba…
hm, nie jestem burżujem… ale wiem że żyję tu i teraz, więc to życie ma być dla mnie przyjemne. sama sobie na to w końcu pracuję. no, może do spółki, ale przyjemnożci w końcu też dzielimy…
- AutorOdp.