Rollercoaster życia – długo walczyłam…

Nigdy nie wiedziałam, jak się zachowam, bałam się siebie tak naprawdę. Miałam wrażenie, że żyję na jakimś dziwnym autopilocie, chociaż chciałam zachować się inaczej, to coś w mojej głowie, jakiś głos, mówił mi, żeby postąpić inaczej.

Rollercoaster życia
Rollercoaster życia – długo walczyłam… Foto MMckein/pixabay

Rollercoaster życia. Walczyłam z tym długo, szukałam pomocy, ale mam wrażenie, że byłam w środku ciała, które nie było moje, które robiło coś, czego ja nie chcę. Nie umiem tego opisać, chciałam mówić: zostań ze mną, bądź ze mną, ale moje usta krzyczały odejdź, wynoś się z mojego życia.

Mówiłam jedno, chciałam czegoś innego, a robiłam zupełnie coś innego.

Życie ze mną zaczęło przypominać jazdę kolejką w parku rozrywki w centrum Kopenhagi. Nigdy nie jest wiadomo, jak będzie. Chociaż jednego można być pewnym: łatwo nie będzie, bo nawet szczęście i radość są mocno przerysowane i trudne, bo zaraz zmieniają się w smutek i żal, tylko ja nie wiem kiedy nastąpi ta zmiana.

Przeczytaj również – Jesienna chandra – sprawdzone sposoby, jak sobie z nią radzić

Nie wiem, dlaczego zachowywałam się tak skrajnie, nie wiem jak wydobyć z siebie ten racjonalny normalny głos. Bardzo często mój partner mówił, że szkodzi mojej głowie i nie wie jak się zachować, nie wie, czego oczekuję, nie wie, jak sprostać moim wymaganiom. Ja cały czas powtarzałam mu, że nie mam wymagań, że nic od niego nie chce, tylko żeby był, ale ciężko to wyrazić, kiedy krzyczy się odejdź. Nie miałam wymagań, a czasem miałam je tak ogromne, że nie wiedziałam skąd one się biorą. Chciałam, żeby ludzie robili coś, czego im nie mówiłam, jakby telepatycznie mieli wejść do mojej głowy, odczytać wszystkie informacje i zacząć to tak zwyczajnie robić, a przecież ja sama nie wiedziałam, jak to zrobić. Skąd oni mogli wiedzieć?

Często słyszałam, że jestem nienormalna. Mój partner krzyczał i trzaskał drzwiami, a ja bałam się, że coś sobie zrobię, bo już nigdy nie wróci. Myślałam tylko o tym, jak go zatrzymać. Zatrzymać, każdą możliwą dostępną opcją, uciekałam się nawet do szantażu. Tak to szantaż, tak właśnie postępowałam. Nie mogłam zdobyć czegoś tak po prostu, próbowałam zdobyć to każdym innym możliwym sposobem.

Alkohol, narkotyki – czy byłam uzależniona?

Nie piłam alkoholu, nie brałam narkotyków. To znaczy wszystko robiłam, ale nie żebym była uzależniona. Tak to czułam. To kolejny mój błąd, nie widziałam, że niszczę swoje życie tak zwyczajnie. Wydawało mi się, że te kilka nocy, kiedy byłam pijana, to nie nałóg, nie miałam czegoś takiego, że bardzo musiałam się napić. W sytuacjach kryzysowych bardziej chciałam coś sobie zrobić na przykład uderzyć się, cisnąć nożem. Myślałam o różnych formach, dla mnie to była jedyna droga do wolności. Tak naprawdę to była droga do uśmierzenia bólu. Bo mnie nie bolało ciało, tylko dusza albo to „coś” w środku, bo różnie ludzie to „coś” nazywają. A kiedy boli ciało, ból duszy jest dużo mniejszy.

Lustro i ja

Często siadałam naprzeciwko siebie w lustrze i mówiłam do siebie. Chciałam porozmawiać ze sobą, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie mogę być normalna? Dlaczego nie umiem być szczęśliwa?
Tylko jestem w skrajnej euforii, w której wszystkie rzeczy mnie cieszą tak, że ta radość potrafi mnie połamać albo jestem w skrajnej depresji, w której myślę, jak by to było pięknie się zabić. Nie rozumiem lub oni, czyli ludzie w koło mnie, mi tego nie ułatwiają. Ja życia im też nie ułatwiam.

On odchodzi  i wraca

Mój partner odchodzi i wraca za każdym razem z innego powodu, boję się, że już nie wróci. Moi rodzice wspierają mnie i odpychają, przyciągają swoim zainteresowaniem, ale szybko to zainteresowanie tracą. Czym jestem dla nich? Zabawką, którą można wypuścić, bo i tak wiadomo, że wróci. Boli mnie jak jest, bardzo boli mnie, że moje życie jest jak huśtawka, tylko schodząc z tej huśtawki możesz uderzyć się tą deską, na której siedziałeś. Mam wrażenie, że życie bije mnie tak każdego dnia, a jednak tam wracam. Wracam, żeby być raz szczęśliwą, a raz nieszczęśliwą. Mam dni, kiedy jestem strasznie zmęczona, kiedy cierpię i zamykam się w sobie. Mam dni, kiedy jestem samotna i dni, kiedy wszystko się zmienia i jest fantastycznie. Nie boję się ludzi, jeśli o to pytasz. Boję się siebie w tym wszystkim.

Dlaczego się boję… bo nie wiem, czy pewnego dnia nie przyjdzie mi do głowy, że śmierć będzie wybawieniem. Boję się, że pewnego dnia z radości będę próbować zrobić coś, czego za chwilę będę żałować.

Terapia…

Czy chodzę na jakąś terapię… Chodzę, bywa lepiej, ale nie jest zawsze tak, że chce mi się z tym człowiekiem na tej terapii rozmawiać. Mam wrażenie, że ten ktoś jest zły, patrzy ciągle na zegarek i że gdybym przekroczyła sesję o minutę byłby zwyczajnie wściekły i kazał mi dopłacić. Robi to wszystko dla pieniędzy, nie dla mnie. Innym razem wydaje się, że jest członkiem mojej rodziny, który daje mi poczucie bezpieczeństwa, siłę do działania, że wspiera jak nikt inny, tak po prostu, wspiera i lubi, ale i ja go lubię. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo zaraz potem bywa inaczej. Gdybym chciała chociaż raz mieć ten nastrój, tę emocję, którą chcę mieć, mogłabym zmienić działanie swojego świata, a nie mam nic, czasem
wydaje mi się że mam wszystko.

Jaki jest mój świat?

Mój świat jest trudny, każdy, kogo zapraszam do tego świata, musi być gotowy na to, że nie jest ze mną łatwo. Przykro mi z tego powodu. Każdego dnia uczę się od nowa jak z tym żyć, ale inni uczą się też żyć ze mną. Z każdym dniem będzie łatwiej, gdzieś już wiem jak działam i wiem, kiedy się odpalam, a kiedy gasnę. To urywek mojej historii, ale chciałam się nim z wami podzielić, bo pewnie nie tylko ja jestem jedyna taka na świecie i pewnie nie ostatnia. Wytrwałości wam życzę w życiu z ludźmi takimi jak ja. Bo dla mnie nie jest to łatwe i domyślam się, że dla mojego otoczenia też nie. Zaburzenie z jakim się borykam daje w kość wszystkim i odbija się piętnem na moim życiu, chcę być szczęśliwa mimo wszystko i doceniać to szczęście i wiedzieć, że jest to szczęście.

Paulina Oleśkiewicz