Medycyna jest zmienna. Często jesteśmy przekonani o prozdrowotnym działaniu danego specyfiku, ale po jakimś czasie okazuje się on kompletnie nieskuteczny lub wręcz szkodliwy. Nic więc dziwnego, że gdy dwadzieścia dwa lata temu brytyjski lekarz Andrew Wakefield opublikował badania dotyczące patogenicznego działania szczepionek, pojawiło się mnóstwo zwolenników tej teorii, którzy od jakiegoś czasu zwani są antyszczepionkowcami.
Fałszywe zamieszanie
Po ukazaniu się badań Wakefielda, sprawą poważniej zajął się dziennikarz Brian Deer. Okazało się, że wyniki zostały sfałszowane, a sam doktor przekupiony. Brytyjska Generalna Rada Lekarska odebrała Wakefieldowi uprawnienia lekarskie i ukarała naganą. Tymczasem ruch antyszczepionkowców nie przyjął do wiadomości tego, że badania, na które się powołują, niewiele miały wspólnego z prawdą. Walka ze szczepionkami ciągle trwa i ich przeciwnicy wcale nie zamierzają z niej rezygnować.
Mity, w które wierzą antyszczepionkowcy
Antyszczepionkowcy upatrują zagrożenia w szczepionkach MMR z kilku powodów. Najbardziej oczywistym są rzekome wyniki badań Wakefielda (wielu z nich nadal w nie wierzy). Poza tym chodzi również o metale ciężkie, które wchodzą w skład szczepionek. Jeden z nich to aluminium, które w nadmiarze szkodzi, jednak w wakcynach ilości tej substancji są niewielkie. Podobnie sprawa ma się z tiomersalem, czyli etylową postacią rtęci. Ten metal również wchodzi w skład szczepionek i teoretycznie mógłby szkodzić organizmowi, gdyby nie to, że nie kumuluje się w organizmie – jest on wydalany w ciągu około tygodnia. Na forach internetowych poświęconych temu tematowi pojawiają się także zarzuty o łamanie praw obywatelskich. Antyszczepionkowcy uważają, że obowiązkowe szczepienia naruszą ich wolność.
Głos lekarzy
Ludzie na co dzień zajmujący się medycyną chętnie wypowiadają się w tej sprawie. Starają się obalić mity głoszone przez przeciwników szczepionek, bo wiedzą, że im więcej ludzi w nie uwierzy, tym bardziej zagrożone jest zdrowie wszystkich ludzi. W wywiadzie dla Gazety.pl dr Wojciech Feleszko z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego pokazuje, że jeden z argumentów antyszczepionkowców jest kompletnie bezpodstawny:
– W Danii kilka lat temu Madsen i współpracownicy zbadali zachorowalność na autyzm na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Wyniki opublikowało najbardziej prestiżowe czasopismo w pediatrii „Pediatric”. Okazało się, że liczba dzieci autystycznych rosła lawinowo od początku lat 90., mimo iż 1991 roku władze duńskie wprowadziły do obowiązkowego kalendarza wyłącznie szczepionki bez rtęci. Powodem była coraz bardziej rozpowszechniona wiedza o tej chorobie, a nie rtęć, jak próbuje się to błędnie tłumaczyć.
– Nie bez powodu wymyślono, żeby szczepić te najmniejsze dzieci, tych zarażeń jest po prostu u nich dużo więcej. Dziesiątki niezwykle tęgich głów, które są następnie honorowane nagrodami Nobla, rozmyślają nad tym, co zrobić, żeby wzmocnić tych, którzy są immunologicznie najbardziej wrażliwi. To nie jest tak, że ktoś siedzi w koncernie i zaciera ręce, myśląc sobie: „Kurde, zróbmy tak, żeby tym dzieciom zaszkodzić jak najbardziej i wpędzić je w autyzm” – dodaje prześmiewczo ekspert w wywiadzie „Najczęściej nie szczepią dzieci dziennikarki i piosenkarki, panie, które wypadają dobrze przed kamerami”.
Rozsądek przede wszystkim
Szczepionki mogą wywoływać efekty uboczne i jest to fakt. Obrzęk czy ból w miejscu podania wakcyny to bardzo częsty, ale krótkotrwały objaw. Występowanie bólu głowy czy nudności również nie powinno nas niepokoić. Nie ma jednak podstaw, by twierdzić, że szczepionki prowadzą do występowania u dzieci autyzmu czy zapalenia jelit. Inne argumenty antyszczepionkowców także zostały obalone przez naukowców, więc powody do obaw w tej materii są zbędne. Dlatego zanim zrezygnujemy z zaszczepienia swojego dziecka, zastanówmy się, czy naprawdę mamy ku temu powody.
Eliza Pomianowska