Państwo B. należeli do szanowanych w szanowanych krakowskich gronach. Jolanta podobnie jak jej wizerunkowe alter ego, czyli bogini wszechczasów Jolanta Kwaśniewska, nigdy nie była widziana w potarganym dresie czy niewytuszowanych rzęsach.
Jolanta B. była akuratna. Podobnie jak akuratny był jej małżonek, także prawnik, Stefan B. Nawet własne dzieci nie widziały go w bieliźnie. W mniej szanowanych towarzystwach pojawiały się czasem kąśliwe uwagi dotyczące potencjalnego pożycia seksualnego Państwa B., do którego – patrząc po liczbie dzieci – musiało dojść przynajmniej dwukrotnie. Jednak dużo łatwiej byłoby wyobrazić sobie Tomasza Karolaka na zlocie anorektyków niż Jolantę i Stefana B. w akcie płciowym.
Jolanta przychodziła do mnie regularnie co dwa miesiące od lat robiąc identyczną, przewidywalną fryzurę.
– Panie Oskarze, dzisiaj wieczorem idziemy z małżonkiem na kolację z ambasadorem. Proszę o dodatkową porcję lakieru.
Nasze rozmowy również nigdy nie wykraczały poza bardzo formalne konstrukcje wypowiedzi. Tego dnia czesałem panią Jolantę, a Wojtek robił kolor Aśce, naszej kumpeli. Jak się okazało, Aśka pracuje jako kelnerka w restauracji, w której doszło do rzeczonej kolacji w ambasadorem. Dzwoniła już z samego rana.
– Oskar, ale ta Twoja wczorajsza klientka to raczej prędko się u Ciebie nie pojawi.
– Coś ty Aśka, chodzi od lat.
– Tak, ale wczoraj na kolacji małżonek wywinął jej taki numer, że jak pracuję tyle lat, to nie słyszałam czegoś takiego. Więc słuchaj, rzeczywiście towarzystwo było mega wypasione. Tyle tylko że ten ambasador to z jakiegoś afrykańskiego kraju chyba był sądząc po ubiorze, takiej kolorowej sukienuni i kolorze skóry. No i przed kolacją podeszła do mnie jego asystentka z prośba, byśmy podali jakiś „ichniejszy” likier z jakiś dziwnych owoców. Likier był mocno spirytusowy. Pan Stefan nigdy nie pije, no ale nie wypadało odmówić. To byłby skandal polityczny. Łyknął więc za zdrowie współpracy polsko-coś tam, wypił też za polską gospodarkę no i potem już pił bez powodów. Ale coś go tknęło, wstał i mówi, że chciałby wznieść toast tymi słowy: “Zdrowie mojej ukochanej Zofii, dzięki której moje życie
jest takie ciekawe i mimo trudów codzienności bardzo szczęśliwe”. Po czym usiadł. Jolanta zaś uśmiechnęła się i mówi: Stefan mam na imię Jolanta, nie Zofia. A rozumiem, że o mnie chciałeś wspomnieć w toaście?” Stefan rzucił grzywą w lewy bok, po czym dodaje: “Ale o Tobie też wspomniałem. Nazwałem Cię „trudami codzienności”.