Przekraczając bariery wyobraźni – wywiad z Katarzyną Niwińską

Dawno nie spotkałam tak pozytywniej osoby. O swojej pracy mówi z zaraźliwą wręcz pasją. Dużo się przy tym uśmiecha i chociaż mogłaby, nie jest ani trochę zarozumiała.

modelki - Daniela Ziemian (z mandoliną), Magda Szczerba make up - Agata Machynia nakrycia głowy - Eliza Sołtysiak kołnierze - Waleria Tokarzewska - Karaszewicz suknie - Katarzyna Niwińska
modelka – Daniela Ziemian (z mandoliną), Magda Szczerba
make up – Agata Machynia
nakrycia głowy – Eliza Sołtysiak
kołnierze – Waleria Tokarzewska – Karaszewicz
suknie – Katarzyna Niwińska

Mistrzyni fotografii kreacyjnej, autorka artystycznych sesji fashion zrealizowanych dla młodych i uznanych polskich projektantek, m.in.: Walerii Tokarzewskiej, Agnieszki Osipy i Lidki Sajdak. O magicznych światach w swojej fotografii, przekraczaniu barier wyobraźni i marzeniach, które po prostu trzeba realizować, rozmawiam z Katarzyną Niwińską –Katherine Anne.

Kiedy ostatni raz płakałaś ze szczęścia? (pytam w kontekście artystycznym, ale nie tylko…)”

Na początku muszę uprzedzić że jestem kompletną wariatką, która praktycznie nigdy nie jest poważna, bo szkoda mi na to czasu. Doszłam kiedyś do wniosku, że sztywna będę kiedy przyjdzie mi się oddalić na łono Abrahama. W związku z tym ulegam emocjom pozytywnym. Kiedy coś mi się uda, to albo skaczę ze szczęścia albo jestem cała zaryczana. Ostatnio tak bardzo się wzruszyłam, kiedy udało mi się zobaczyć wystawę „Savage beauty” w muzeum Victorii i Alberta w Londynie, która była poświęcona mojemu ukochanemu Alexandrowii McQueenowi.

Było to dla mnie ważne nie tylko dlatego, że jestem fotografem mody i uważam, że w moją profesję wpisana jest jej doskonała znajomość. Ten projektant stworzył stroje, z których większość wygląda jak w całości wyjęta z mojego prywatnego świata wyobraźni! Oznacza to, że gdyby ktoś wszedł teraz do mojej głowy, zobaczyłby postaci w strojach inspirowanych florą, fauną, różnymi odmianami folkloru np. Ameryki Północnej, Chin czy Japonii, z różnymi niekonwencjonalnymi nakryciami głowy. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam pokaz McQueena, jeszcze za jego życia, nie mogłam uwierzyć, że to wszystko funkcjonuje w przestrzeni na żywo. Po przekazaniu do mediów informacji o tym, że prezentowana wcześniej w Nowym Yorku wystawa pojawi się w Europie, a do tego jeszcze w mieście, które po prostu uwielbiam, byłam ogromnie szczęśliwa, że jedno z moich największych marzeń staje się rzeczywistością. W końcu, po prawie roku oczekiwania, kiedy przekroczyłam próg wystawy, łzy same pociekły mi po policzkach. Był to jeden z najprzyjemniejszych momentów mojego życia i szczerze mówiąc, nie bardzo chciało mi się wychodzić z muzeum. Jeśli ktoś z czytelników również miał przyjemność zobaczyć tą wystawę myślę że doskonale będzie wiedział o czym mówię (uśmiech).

Motyw kulturowy w Twoich fotografiach stanowi bardzo mocny akcent: legendy, podania, kultura wschodnia i żydowska etc. Kultura to po fotografii Twoja druga fascynacja?

Myślę że można tak powiedzieć, chociaż nigdy nie zastanawiałam się nad tym w tak szerokim ujęciu. Pewnie dlatego, że interesuję się tym przez całe życie, a co za tym idzie, jest to dla mnie w pewien sposób naturalne. Sprawcą zamieszania jest prawdopodobnie C.S.Lewis i jego „Kroniki Narnii”, seria książek którą absolutnie uwielbiam od wielu, wielu lat. Autor umieścił w swoich historiach, jak zapewne wiele osób wie, postacie faunów, satyrów, nimf wodnych i leśnych, w „Księciu Kaspianie” pojawia się Bachus etc. Wyobraźcie sobie, co czuje mała dziewczynka zakochana w bajkach, kiedy odkrywa że takie same postaci funkcjonują też „po naszej stronie szafy”. Rodzice umiejętnie podsuwali mi odpowiednie lektury, pielęgnując zainteresowania, w związku z czym bardzo szybko okazało się, że poza „Mitologią” Jana Parandowskiego jest cała masa fantastycznych książek opowiadających o podaniach, wierzeniach i mitach różnych ludów, dzięki czemu dzisiaj mam w głowie całkiem fajną „bazę danych” z których mogę czerpać przy wymyślaniu sesji. Interesuję się wszelkimi wierzeniami od czasów starożytnych, idąc przez wszystkie kontynenty i wyspy, do dzisiaj. Oczywiście bardzo często idą też za tym inne motywy, na przykład etnograficzne – zagłębianie się w tym wszystkim sprawia mi po prostu ogromną przyjemność. Jednocześnie mogę pokazywać szerszej publiczności nie znaną im wcześniej tematykę, a oni mogą się czegoś nowego nauczyć (uśmiech). Ostatnio jestem oczarowana światem Aborygenów, których wierzenia są kompletnie odmienne tego, co można spotkać w innych miejscach świata. Marzy mi się zbiór legend arturiańskich w jednej książce. Jeśli ktoś zna takie opracowanie będę wdzięczna za informację, ponieważ bardzo chcę rozwinąć serię z moją „Panią Jeziora”.

Wyrażasz się poprzez zdjęcia. Czy tak właśnie widzisz świat wokół, tj. baśniowo, onirycznie..?

To jest bardzo trudne pytanie. Gdybym fizycznie widziała rzeczywistość w ten sposób, w jaki można zobaczyć ją na moich zdjęciach, to byłoby po prostu fantastycznie, ale pewnie otoczenie uznałoby, że coś jest nie tak, i wkrótce odwiedziliby mnie smutni panowie z kaftanikiem skrojonym na moją miarę. Z drugiej strony, jako dziecko wychowane na „Narnii” i „Nie kończącej się opowieści”, oraz klasyczny przykład marzyciela – mola książkowego, mam swój własny wewnętrzny magiczny świat (z niebieskimi drzewami), który staram się pokazywać innym posiłkując się naszą codzienną rzeczywistością. Wbrew pozorom nie jest to jakaś specjalna nowość, bo przede mną w ten sam sposób postępowali zarówno pisarze, jak i inni artyści. Chociaż z drugiej strony, oni mieli łatwiej, bo widząc piękne zakątki nie musieli z nich wynosić worków śmieci…

Które z Twoich prac są Ci szczególnie bliskie i dlaczego?

Na pewno w pierwszej kolejności muszę wymienić sesje „The Moths” i „Elizabeth I”. Wiążą się one z moją kochaną babcią, która była bardzo ważną osobą w moim życiu. „Ćmy” były ostatnimi zdjęciami, które pokazałam jej przed śmiercią (po każdej z sesji byłam u babci w szpitalu i pokazywałam jej surowe zdjęcia, jeszcze w aparacie). „Elizabeth I” to sesja którą zadedykowałam jej pamięci. Odkąd pamiętam wszyscy zawsze mówili, że babcia wygląda jak angielska królowa. Dodatkowo, suknia mojej bohaterki została wykonana z materiałów pochodzących ze sklepu mojego dziadka, męża babci, które znalazłam w jej pokoju w szafie. Magiczne jest też to, że materiału wystarczyło dokładnie na wykonanie całego kostiumu, i nawet nie zostały mi żadne ścinki. Śmieję się, że to taki prezent od dziadków. Uwielbiam też sesję „As the world falls down” która powstała przy współpracy z Lidią Sajdak i Walerią Tokarzewską – Karaszewicz. Zdjęcia zrealizowałam na pustyni Błędowskiej i jest to chyba mój najbardziej szalony projekt. Bardzo jest mi bliska „Alegria” z Silverr, „Secret garden” z Anią Niczyporuk, „The Palace of Dreams”, które było spełnieniem moich marzeń o sesji w prawdziwym pałacyku, „Spirited away” z Magdą Zawiłą, modelką z plakatu moich warsztatów, którą w Marcówce spotkają ich uczestnicy (przyp. red.: na warsztatach fotografii kreacyjnej, 12-13 września, organizowanych przez Akademię FOTO). Inne zdjęcia, które lubię to pojedyncze kadry, takie jak „Dybuk” z Lidią Grodzicką – pierwsze „lewitujące” zdjęcie jakie wykonałam, „Ciżemka” z Caro Niemiec z sesji „Mes Petits Perles de Verre”. Jestem bardzo mocno przywiązana do moich zdjęć, pewnie dlatego że przeważnie udaje mi się w pełni zrealizować swoje pomysły.

Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że nie mogłabyś być rzeźnikiem ani organistą. Organista wydaje się być miłą, twórczą pracą, zatem dlaczego?!

(śmiech) Wiedziałam, że wcześniej czy później ktoś o to mnie zapyta. To jest związane z czasami, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły podstawowej. Uczyła w niej muzyki pewna pani, która była tak ostra, że zdarzały się przypadki nerwic u dzieci. Prawdopodobnie dzisiaj długo nie popracowałaby w żadnej szkole, ponieważ jej praktyki opierały się głównie na krzyku i waleniu ręką w bardzo zużyte pianino. Owa pani tak mocno wbijała swoim uczniom rytm oraz tak bardzo tępiła wszelkie oznaki fałszowania, że teraz, po ponad 20 latach, dalej dostaję gęsiej skórki, jeśli ktoś fałszuje albo nie czuje rytmu. No i właśnie, tutaj dochodzimy do meritum – ja ZAWSZE trafiam na fałszujących instrumentalnie i/lub wokalnie organistów.
Słuchanie tego jest dla mnie katorgą, chociaż sama fałszuję, jak pijany organista ….

Twoje prace wystawiane były nie tylko w Polsce, ale za granicą, gdzie konkretnie i jak tam trafiły?

Największą karierę, jak do tej pory, zrobiła wystawa 'Dorian’, która była moim projektem dyplomowym w Krakowskiej Szkole Filmowej. Zdjęcia zostały wystawione w Centrum Kultury Żydowskiej na Krakowskim Kazimierzu, gdzie cieszyły się tak dużym zainteresowaniem, że ekspozycję przedłużono. Jednymi ze zwiedzających byli właściciele norymberskiej galerii Destillarta, którym tak bardzo spodobały się moje prace, że postanowili wystawić je u siebie. Tym sposobem „Dorian” pojechał do Niemiec, gdzie również cieszył się sporym uznaniem – ku mojej ogromnej radości. Miałam też bardzo zabawną sytuację, ponieważ nie wyglądałam na swoje wtedy 27 lat, jeden z dziennikarzy obecnych podczas konferencji prasowej uznał, że tak na prawdę to ja jestem Doriana i na pewno gdzieś mam ukryty swój własny portret, który starzeje się zamiast mnie (uśmiech). Kto wie? Może odkrył mój sekret … ?

Czy reakcje na twoją twórczość w Polsce różnią się czymś szczególnym od tych, jakie zauważasz w innych krajach?

Myślę, że inne kraje są bardziej otwarte na niekonwencjonalne rozwiązania, jeśli chodzi o fotografię i stąd m.in. przez długi czas najchętniej publikowałam edytoriale na Zachodzie. Najdziwniejsze zdjęcia zdecydowanie moim zdaniem lubią Włosi, co można zaobserwować na portalu Photo Vogue. Chcąc być publikowaną w polskiej prasie, musiałam niestety zdecydować na pewne kompromisy i ograniczyć się do bardziej konwencjonalnego podejścia do fashion, ponieważ moje zdjęcia przechodziły tylko w działach artystycznych lub wywiadach. Żeby nie odchodzić od swojej ulubionej estetyki zdecydowałam się też na fotografowanie w stylu beauty, do którego bardzo długo nie mogłam się przekonać, ale współpracując z fantastycznymi fryzjerami i wizażystami mogę pozostać sobą i pojawiać się w gazetach w Polsce. Jak to się mówi – jak nie drzwiami to oknem (uśmiech).

Dlaczego zdecydowałaś się na artystyczną ksywkę?

Tak naprawdę „pseudonim” pod którym występuję w internecie, czyli Katherine Anne, to nie ksywka, tylko moje prawdziwe imiona, Katarzyna Anna, nadane przez rodziców, przetłumaczone na język angielski. Wcześniej wymyślałam jakieś nicki, pod którymi pojawiały się na przykład fotomontaże mojego autorstwa, ale w końcu doszłam do wniosku, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Zadziałały też względy praktyczne. Po pierwsze, prowadzę swoją stronę oraz fanpage w języku angielskim. Jest to spowodowane tym, że większość ludzi na świecie mówi w tym języku i dzięki temu znajduję większe grono odbiorców, niż gdybym publikowała w języku polskim. Dodatkowo, akurat moje imię i nazwisko są dość trudne do wymówienia przez obcokrajowców. Każdy czuje się niekomfortowo w momencie, kiedy nie umie poprawnie wypowiedzieć jakiegoś słowa, a szczególnie nazwiska interlokutora, więc po prostu postawiłam na wygodę w ewentualnych konwersacjach i tym podobnych sytuacjach, w których ktoś będzie chciał zwrócić się do mnie po imieniu. Plusem jest to że np. przedstawiając się w Wielkiej Brytanii angielski rozmówca zawsze cieszy się że mam na imię tak samo jak żona księcia Williama (uśmiech).

Czytałam w jednym z wywiadów, że sama szyjesz część strojów. Gdzie się tego nauczyłaś? Myślałaś o tym, aby spróbować projektowania?

Jeśli chodzi o to szycie, mama kiedyś pokazała mi, jak zszyć dwa kawałki materiału i jakoś to poszło. Gorzej było z maszyną, ale w końcu udało mi się poskromić i tego potwora. Natomiast, jeśli chodzi o wykroje i tym podobne, to jest to dość zabawna historia i mam nadzieję, że komuś pomoże rozwinąć skrzydła. Doszłam do wniosku, że przecież przez setki lat ludzie sami szyli sobie wszystko ręcznie, a wychodziły z tego przepiękne, wręcz genialne kreacje, które dziś ubóstwiam oglądać w muzeach na całym świecie. Skoro pan X był w stanie skroić i zszyć suknię dla królowej Elżbiety czy Marii Antoniny, to czemu ja, dzisiaj, mając maszynę do szycia, lepsze nożyczki, mocniejsze nicie itp. mam nie potrafić tego zrobić?
Najważniejsze są: pomysł i cierpliwość (uśmiech). W mojej rodzinie mówi się, że być może mam do tego jakiś talent po moim pra pradziadku Ludwiku Rozwadowiczu, który był kostiumerem w krakowskim teatrze im. Juliusza Słowackiego. Mogę się pochwalić, że wykonywał kostiumy dla samego Stanisława Wyspiańskiego (uśmiech). Jeśli chodzi o projektowanie, bardzo dużo osób mnie do tego namawia, ale patrząc na pracę Walerii Tokarzewskiej trochę mnie to przeraża. Nie wiem też czy moja estetyka miałaby odbiorców. Myślę, że szybciej odnalazłabym się właśnie przy tworzeniu kostiumów teatralnych.

Co pociąga Cię w pracach młodej projektantki Walerii Tokarzewskiej? Dlaczego właśnie ona – lubicie się..?

Waleria nie jest jedyną projektantką z którą współpracuję. Jakiś czas temu liczyłyśmy wspólne sesje i byłyśmy bardzo zdziwione że było ich tak….mało. Oprócz niej sesje tworzę też z Lidią Sajdak, Gosią Charą, Natalią Woźniak, Elizą Sołtysiak, Angeliką Wysoczarską czy cudowną i bardzo zdolną gorseciarką Martą Połetek – SnowBlack. Bardzo wiele zdjęć stworzyłam też w strojach niesamowitej Agnieszki Osipy. Wracając do Walerii, przyjaźnimy się. Jest wspaniałą, piękną, ciepłą, młodą kobietą z którą fantastycznie się rozumiem i bardzo się cieszę, że nasze drogi się skrzyżowały. Obie jesteśmy pasjonatkami swojej pracy, dlatego od samego początku świetnie się dogadywałyśmy. Ma fantastyczne wyczucie stylu, trendów i ogromnie u niej cenie to, że nie boi się pracy z kolorem, co w Polsce jest niestety bardzo rzadkie, bo wszyscy stawiają na ponadczasowość czerni, bieli oraz jakichś beżów i innych szarości. Dodatkowo, u Walerii jest wszystko to co bardzo cenię – bardzo dobre wykonanie strojów, precyzja, misterność haftów i wykonania ozdób, pasja, wysoki, światowy poziom projektów, jak z wybiegów Valentino czy D&G, najlepsze materiały oraz smak. Kobieta która będzie się u niej ubierać, będzie się czuła luksusowo oraz szykownie. Kibicuję jej całym sercem i wierzę, że odniesie ogromny, światowy sukces.

Chciałabyś rozwijać się dalej w kierunku fashion? Czy jest coś, co obecnie pociąga Cię na równi lub bardziej?

Zdecydowanie jest to kierunek, w którym chcę podążać, ponieważ pozwala mi na tyle bawić się konwencją, że mogę w pełni się realizować. Niezależnie od tego czy kreuję baśniową sesję, tworzę w klimatach surrealizmu magicznego, czy robię konwencjonalną sesję fashion, jest to za każdym razem dla mnie fantastyczna zabawa i jestem jednakowo dumna z efektów. Ale zdradzę, że prywatnie, dla swojej przyjemności, bardzo lubię też fotografię streetową, którą namiętnie uprawiam na wszystkich wyjazdach zagranicznych. Zostawiłam sobie w tym celu swój pierwszy aparat cyfrowy – Nikona D80, który słynie z mocnego ziarna na wysokich wartościach ISO. Pozwala to osiągnąć fajne efekty w zdjęciach streetowych. Ale jak mówię, jest to takie małe hobby i odskocznia od…fotografowania (śmiech) … mody.

Z jakimi magazynami fashion chciałabyś współpracować w przyszłości?

Marzeniem życia byłaby realizacja sesji dla Vogue France albo w Vogue USA (co wiązałoby się też z nobilitującym uznaniem ze strony Anny Wintour), a udział Al’a Pacino doprowadziłby mnie pewnie do lewitacji ze szczęścia (wierzę, że pewnego dnia moje marzenie stanie się rzeczywistością). Na pewno ogromnie cieszyłabym się ze współpracy z takimi magazynami, jak: Elle, Vanity Fair, Harper’s Bazaar, również z Polskimi edycjami tych tytułów. W ogóle, w Polsce, bardzo się cieszę z każdej publikacji, bo zdaję sobie sprawę z inności swoich zdjęć. Jest to dla mnie sygnał że dobrze wykonałam swoją pracę.

Czego można nauczyć się do Ciebie, m.in. na zbliżających się warsztatach w Marcówce? Co we własnej opinii fajnego masz do przekazania aspirującym fotografom?

Nie chcę zdradzać szczegółów, ale mogę powiedzieć, że zapraszając uczestników do mojego świata – krainy „Snów Leśnego Licha” (przyp. red. taki jest tytuł zbliżających się warsztatów w Marcówce), będę starała się nauczyć ich, jak w pracy z fotografią można przełamywać bariery swojej własnej wyobraźni. Te bariery zazwyczaj istnieją wyłącznie w naszych głowach, zbudowane w konsekwencji procesu dorastania. Podkreślam zawsze, że jedyne, co nas ogranicza, to nasza własna wyobraźnia. W trakcie moich warsztatów uczestnicy dowiadują się też gdzie i w jaki sposób szukać inspiracji, słuchają o tym jak uatrakcyjnić swoje zdjęcia, na przykład efektami specjalnymi, oraz otrzymują instrukcje dotyczące profesjonalnego retuszu.

Zdradzam tajemnice swojego warsztatu oraz sprzedaję patent, po którym na pewno projektant, z którym będą współpracować, będzie zadowolony (uśmiech). Jestem też zawsze otwarta na pytania. Bardzo mi zależy, żeby każdy coś wyniósł bez poczucia straconego czasu, bo wiem z własnego doświadczenia, z czasów kiedy sama chodziłam na zajęcia fotograficzne, jakie to bywa frustrujące.

Jest tyle pięknych zdjęć w sieci, że ciężko nie dostrzegać, jak daleką samemu ma się drogę… Co poradziłabyś wszystkim wątpiącym we własne możliwości?

Nigdy nie należy się poddawać. Absolutnie każdy kiedyś zaczynał, popełniał błędy, gryzł kciuka z nerwów i rwał włosy z głowy. Są takie strasznie banalne hasła motywujące, jak na przykład „dzisiejsza porażka jest fundamentem jutrzejszego sukcesu” i tym podobne. Straszny banał, ale akurat jeśli chodzi o fotografię, ma to tu jakieś zastosowanie. Święcie wierzę, że nawet mój absolutny mistrz, Richard Avedon, miewał momenty zwątpienia. Oczywiście ja nigdy nie będę Richardem Avedonem, a czytelnik mną. Każdy będzie mistrzem, jeśli będzie rzetelnie pracował, analizował swoje błędy i rozumiał, że tylko ciągły rozwój jest kluczem do tego, żeby coś osiągnąć. Nie należy też traktować innych, jak konkurencji, tylko szanować ich pracę oraz uczyć się na ich sukcesach i porażkach. Genialnym przykładem na to, że można odnieść sukces jest jedna z moich ulubionych fotografek – Kirsty Mitchell.

Dziewczyna, która po śmierci matki kompletnie się załamała, ale w końcu wpadła na pomysł zrealiz owania projektu ku jej pamięci. W ten sposób powstał „Wonderland” – bardzo już dzisiaj znana przepiękna seria zdjęć autorstwa Kirsty. Jeśli prześledzimy jej stronę czy fanpage na facebooku, możemy zauważyć jak ewoluował jej styl fotografowania, zmieniały się pomysły, rozszerzały horyzonty. Patrząc w ten sposób przez ostatnie parę lat, sama zrozumiałam właśnie to, że można wszystko, ale nikt inny za nas tego nie zrobi.

Jakie są Twoje najbliższe plany zawodowe?

Mam bardzo dużo planów i nadzieję, że uda mi się je zrealizować chociaż w połowie. Na pewno bardzo bym chciała zrealizować swoją kolejną wystawę fotograficzną, inspirowaną twórczością jednego z moich ulubionych pisarzy. Jak do tej pory nie miałam na to czasu, ale na szczęście wszystkie role są już obsadzone. Powiem tylko , że to będzie coś kompletnie innego.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Marcówce (uśmiech)

Ja również dziękuję. Do zobaczenia.

Rozmawiała Ola Biernacka

katharine warsztatyWARSZTATY Z MISTRZAMI

Akademia Foto zaprasza >>>

„Sny Leśnego Licha”, 12-13 września, Marcówka:

https://www.facebook.com/events/537986533022307/

odwiedź stronę Katherine Anne >>>