Nie jestem aktywistką, nigdy nie byłam na żadnym strajku, a słowo „pikieta” słyszałam tylko w telewizji, mimo to poszłam manifestować, bo łamie się w moim kraju prawa połowy populacji, prawa płci pięknej, mądrej i zaradnej. Zatem kobiety do strajku!
Nawet pogodzie się to nie podoba…
Poniedziałek zaczął się mroźnie i z pewnością nie kolorowo. Z szaf należało wyciągnąć ubrania najczarniejsze z czarnych. Już od wczesnych godzin porannych, na chodnikach i w komunikacji dało się coś wyczuć. Myślę, że w kobietach ubranych w ciemne barwy kiełkowała właśnie wtedy gotowość do buntu. „To jest nasz dzień” – myślałam. „Część z nas idzie do pracy na chwilę, potem może uda się urwać na kilka godzin, druga część wzięła wolne. Najważniejsze, że jesteśmy w tym razem”.
Ciemne chmury, ciemne ubrania i ciemne nastroje – aura absolutnie sprzyjająca manifestowaniu swojego zdania, gdyby tylko nie ten deszcz… A jeśli deszcz, to parasole. Mnóstwo, dziesiątki, setki, a potem tysiące parasoli. Ale po kolei.
Na Nowogrodzkiej
Długo nie trzeba szukać manifestujących. Słychać ich w promieniu kilometra. Gwizdki, tuby, okrzyki i jeszcze więcej gwizdków, wszystko po to, żeby dać o sobie znać. O tym, że polskie kobiety nie dadzą się stłamsić, że się nie boją. Robię kilka zdjęć, rozglądam się dookoła, patrzę na twarze ludzi obok mnie, które wyrażają bardzo różne emocje. Niektórzy są źli, wręcz sfrustrowani, inni przyszli z dużą energią i jasno określonym celem- dać o sobie znać. Niech rząd wie, że jesteśmy świadome swoich praw i chcemy o nie walczyć. Są też mężczyźni. Mają tyle siły w płucach, że dmą w tuby najgłośniej i uderzają w bębny najmocniej. Jak dobrze, że oni też tu są! Kobiety poradziłyby sobie same, zawsze sobie radzą gdy ich nie ma, ale z drugiej strony, przecież z mężczyznami wspierającymi w walce, jest jeszcze raźniej. Dzięki, drodzy mężczyźni!
Znikające kobiety i budynki na Placu Defilad
Chmury pochłaniały czubki wieżowców, w tym samego Pałacu Kultury. Doprawdy niższe osoby, w tym ja, mogły widzieć je od połowy. Czarny Protest po pikiecie pod siedzibą PiSu przesuwał się ku Placowi Defilad, żeby w tamtejszej sporej przestrzeni po raz kolejny w Czarny Poniedziałek wyrazić swój sprzeciw. O godz. 13:00 miał się odbyć happening pod nazwą „Czarne szmaty”, a o 15:00 wspólny pochód na Plac Zamkowy. Ale zanim te wydarzenia, to jeszcze wstąpmy do baru Studio, który znajduje się w Pałacu Kultury i Nauki. Warto go tu wyróżnić, ponieważ wspaniałomyślnie ugościł manifestujących kubkiem parującej kawy i herbaty, a w rozgrzewającej przerwie można było stworzyć swoją własną przypinkę, z logo „Strajk Kobiet”.
Niestety do momentu happeningu i wspólnego marszu na Plac Zamkowy nie dotrwałam, bo uciekłam na zupę do jednego z barów mlecznych (strajk strajkiem, ale trzeba coś jeść).
Plac Zamkowy – główna manifestacja
15:30 – wszystkie kobiety są bardzo punktualne! Sama rzutem na taśmę zdążyłam wejść po schodach i znaleźć się przy Zamku Królewskim. Słychać było znajome już tuby, gwizdki i bębny, nowym elementem była muzyka puszczana z głośników. Wszystko skąpane w deszczu, jak jedna ogromna projekcja teledysku. Z tym, że my strajkowałyśmy naprawdę. Zmuszone do tego, żeby wyrazić swój protest właśnie w ten konkretny sposób. Owszem, każdy z manifestujących mógł napisać komentarz z opinią na Facebooku, ale zdecydowanie lepiej było tam po prostu przyjść i być ze wszystkimi innymi. Przez megafon usłyszałam, że ponad 20 tysięcy osób podjęło właśnie decyzję – żeby być.
Nie wszyscy gwizdali i skandowali hasła, ale transparenty czasem wyrażały więcej niż okrzyki. Były bardzo chwytliwe i trafione w samo sedno. Mój wzrok wędrował od hasła do hasła, było ich tak wiele! Czytałam i uśmiechałam się pod nosem, dumna z ich trafności i mocnego języka Polek.
„Beata niestety, twój rząd obalą kobiety”, „Potrzebują dziś obrony nasze siostry, matki, żony”, „Ratujmy kobiety przed wyborem czy iść do nieba czy do więzienia”. Skandowano hasła: „Chcemy kochać, nie umierać”, „Jestem, czuję, decyduję”, „Wolny wybór”, „Kobiet prawa – ważna sprawa”, „Moje ciało, moja broszka”, „Solidarność jest kobietą”.
W naszych żyłach płynie solidarność
Wnioski? W kupie siła! Gdy słychać okrzyki pojedynczych osób, to istnieje szansa że jak odwrócimy głowę, to uda nam się przemknąć obok niezauważonymi i nikt o ignorancję nas nie oskarży, ale jeśli krzyczy ogromny, solidarny tłum – nie sposób przejść obojętnie. Wtedy należy się zatrzymać, wysłuchać i określić swoją postawę w tej kwestii. Niewiedza i ignorancja to dwie okropne choroby dzisiejszego społeczeństwa. A przecież wiadomo nie od dziś, że kto jak kto, ale my Polacy, solidarność mamy we krwi. Jeśli rodzi się potrzeba, to wszystkie siły kierujemy ku wspólnemu dobru – organizujemy się, składamy palce w słynne V i walczymy do upadłego. Nie zawiedliśmy i tym razem.
Dorota Falkowska/ Obcasy.pl