Tak ocenia swoje małżeństwo dobijająca do pięćdziesiątki Adela. Czuje się zmęczona i wypalona nieustannym dopraszaniem się u męża uczuć.
Wstydzi się przed dziećmi i sąsiadami bezsensownych kłótni, cichych dni i braku porozumienia. Chciałaby, żeby było między nimi inaczej, ale brakuje jej już pomysłów jak to zrobić. „Konflikty pojawiają się zawsze wtedy, kiedy potrzebuję od niego jakiejś pomocy – mówi. „Na przykład podczas studiów podyplomowych byłam w ciąży z drugim dzieckiem. Zawsze dzień przed moimi zajęciami, (co trzy tygodnie) wychodził do szwagra na karty. Ja wtedy sprzątałam, piekłam, gotowałam na trzy dni, licząc, że zajmie się pierworodnym. Bywało, że wyjeżdżał w tym czasie do swoich rodziców, na wieś, bo trzeba im pomóc. Ja się nie liczyłam. Ostatnio prosiłam męża, żeby zawiózł mnie na cmentarz, na grób mojego taty. Zawiózł, ale postał przy mnie dwie, trzy minuty i poszedł do samochodu. Było mi przykro. Kiedy mu o tym powiedziałam, nie zrozumiał? Uważał, że nic złego nie zrobił, a ja się czepiam”.
Adela ma do męża żal, że jest dla niego ważna o tyle, na ile sama jest mu potrzebna. Brakuje jej rozmów, dzielenia się myślami i uczuciami. Mówi – „Wymuszałam, żeby ze mną rozmawiał.
Przychodził z pracy, włączał TV, jadł obiad. Trudno było zagadać, bo wszystko, co oglądał było ważniejsze. Czekałam bez skutku do wieczora, aż kończyło się moim wybuchem. Wreszcie czegoś się nauczył. Po przyjściu z pracy przynajmniej mnie spokojnie wysłucha, bo o sobie, jak jemu minął dzień, nie mówi”.
Jej zdaniem, przyczyna takich zachowań tkwi we wzorcach, jakie mąż wyniósł z domu. Rodzice żyli w jednej chałupie, ale każde osobno. Mieli osobne pieniądze i mogli nie rozmawiać tygodniami. Teść potrafił wydrzeć się na żonę, że wzięła do palenia w piecu nie te drewna, które on by sobie życzył.
Drugą przyczyną może być niskie poczucie własnej wartości męża. Jego matka dla wszystkich swoich dzieci (pięcioro) jest miła, a nawet nadskakująca. Natomiast z nim prawie nie rozmawia. Potrafi mu nawymyślać od głupków, jeśli coś się jej nie podoba. On zresztą nie pozostaje jej dłużny. Zwraca się do matki lekceważąco. Krzyczy na nią. Na uwagi Adeli odpowiada, że ma to, na co zasłużyła. Być może, właśnie z poczucia niskiej wartości lubi poniżać żonę. Bywało, że wytykał jej przy osobach trzecich, jeśli coś się jej nie udało, albo źle zrobiła. W wielu jej poczynaniach widzi złośliwość. Adelę to męczy. Nie ma ochoty stale z nim walczyć, odpierać ataki.
„I co z tego – pyta retorycznie – że herbaty mi zrobi, skoro nie chce (lub nie potrafi) zrozumieć, co czuję, że mi przykro, że czekam, żeby mnie objął. Objął teraz. Przytulił teraz, nie za rok. Nie rozumie. Siedzi jak drąg, wysłucha i bez słowa odchodzi”.
Kiedy była młodsza, w każdym mężczyźnie widział kochanka. Był zaborczy – odizolował ją od koleżanek. Teraz nie ma wokół siebie nikogo bliskiego. Ale chociaż posiwiała, pomarszczyła się, gorzej widzi, ma zmiany zwyrodnieniowe w stawach biodrowych i nie wie, czy w przyszłości będzie mogła liczyć na jego pomoc, stwierdza stanowczo: „Chciałabym, żeby było między nami inaczej. Ale wnosić o rozwód nie potrzebuję. I tak będziemy mieszkać pod jednym dachem. Kocham go, zależy mi na nim i wiem, że źle mi z nim i źle bez niego”.
Tym, co uderza w tej opowieści o trudnym wspólnym życiu, jest walka kobiety o bliskość kontaktów z mężem. Przyznajmy, że rezultat nie jest imponujący. Ona przedwcześnie się postarzała, choruje; on nieco się zmienił, ale nadal jest zamknięty i nie chce, czy nie może zrozumieć tego, co dla niej najważniejsze.
Gdyby spojrzeć na tę sprawę od innej strony, a mianowicie przyjąć, że każdy z nas postępuje w życiu według swojej najlepszej intencji (choćby dla otoczenia było to ciężkie, trudne do zaakceptowania czy nawet raniące), to działania tych dwojga były inspirowane w gruncie rzeczy tymi samymi, ale odmiennie wyrażanymi potrzebami. Adela pragnęła ciepła, porozumienia i poczucia, że zawsze, w każdej chwili może na męża liczyć, (co byłoby w tym przypadku potwierdzeniem siły jego uczuć i dowodem na zrozumienie jej pragnień); on – mimo, że mu na żonie zależało (domaganie się wyłączności) – obawiał się jasno okazać swoje uczucia. Prawdopodobnie w lęku przed ponownym odrzuceniem i zranieniem, czyli powtórzeniem sytuacji z matką.
Żona naciskała, mąż się bronił. Obrona pochłania mnóstwo energii, zamyka, tak, że niewiele jej zostaje na rzeczywisty kontakt. Im bardziej Adela chciała porozumienia i czułości, tym większy narastał w nim lęk. A to prowadziło do uszczelniania obrony. Nikt go nie nauczył okazywania tego, co czuje, ani umiejętności wyrażania takich uczuć. Potrafił tylko być zazdrosny i zaborczy. Takie zachowanie miało udowodnić ślubnej, że należy wyłącznie do niego i że mu na niej zależy. Dodajmy do tego kompletny brak umiejętności harmonijnego współżycia, współdziałania, na co dzień, prawidłowego wzoru pełnienia roli męża i ojca. Zdawał sobie sprawę, że nie zadawala żony, że coś mu umyka, ale ta świadomość wywoływała tylko opór i złość, ponieważ czuł się bezradny.
Można oczywiście powiedzieć, że miał przy sobie dobrą nauczycielkę i gdyby jej zaufał, pozwolił się poprowadzić, stosunki mogły ułożyć się pomyślniej. Ale pamiętajmy, że mąż pochodzi z chłopskiej rodziny i przyzwalanie na rządy „baby”, przyznanie się do słabości nie pasuje do modelu „twardego chłopa”. Z kolei żona kierowała się swoją najlepszą intencją, zgodnie z własnym wyobrażeniem, jaki jej mężczyzna powinien być i jak się zachowywać. Punktowała, zatem każdą rozbieżność i gromadziła urazy. Ich psychiczny bagaż odcisnął się – jak słyszymy – na jej wyglądzie i zdrowiu fizycznym.
Skoro dotychczasowe postępowanie okazało się zawodne, warto podjąć próbę choćby niewielkiego zmodyfikowania wzajemnych zachowań. Adela kocha męża i nie chce z nim się rozstawać. Musiało być, zatem być we wspólnym życiu także sporo dobrych chwil i o nich przede wszystkim należy teraz pomyśleć. Spojrzeć na to, co się dzieje z jego punktu widzenia. Prawdopodobnie mąż uważa, że bardzo się stara, a żona złośliwie tego nie zauważa. Że się czepia.
Gdyby Adela zmieniła nieco pani taktykę i zaczęła z nim współdziałać, biorąc pod uwagę jego intencje, wtedy mogłaby mu powoli przypomnieć wszystko, co było w tym związku dobre. Coś w rodzaju bilansu:, co było dobre w naszym życiu, za co Cię cenię, co sprawia, że Cię kocham. To by go ośmieliło do wyrażenia swoich uczuć, a stąd już tylko krok do wyjawienia sobie, na czym każdej ze stron zależy i co przeszkadza w realizacji tych potrzeb.
W ten sposób – stawiając przede wszystkim na pozytywy – można by uzyskać więcej, niż wyliczając negatywy i trzymając urazy. Mimo, ze to trudna i gorzka miłość, tych dwoje jednak, na swój sposób, się kocha.
Podstawowe pytanie brzmi zawsze tak samo:, co sprawia, że drugi człowiek nie respektuje naszych potrzeb? Jaka kryje się za tym intencja? Czy na pewno dobrze ją rozumiem, niekoniecznie obwiniając drugą stronę o złą wolę? Czy też odsuwam się coraz bardziej, w poczuciu urazy, żalu i złości, nie biorąc realnie pod uwagę trudności drugiego, chociaż teoretycznie zdaję sobie z nich sprawę? ”
Zuzanna Celmer
psychoterapeutka szkolenia dla firm,
terapia indywidualna i grupowa,