Ostatni rok nie był dla polskiej waluty udany – złoty tracił do wszystkich najważniejszych światowych walut. Za główną przyczynę tej słabości można uznać problemy z obsługą zadłużenia w Grecji, wyprzedaż na chińskich parkietach oraz echo wyborów w Polsce.
Nie bez znaczenia były również działania podejmowane przez banki centralne – „faworytem” poprzedniego roku był zdecydowanie Szwajcarski Bank Narodowy (SNB), którego decyzje w styczniu 2015 roku z zapartym tchem śledziło kilkaset tysięcy polskich kredytobiorców.
Kto traci najwięcej na osłabieniu polskiego złotego?
Na pewno kredytobiorcy posiadający zobowiązania w walutach obcych – w Polsce jest ich blisko 900 tys. Osoby te należą do grupy, która w istotnym stopniu odczuwa słabość waluty. Większość Polaków, którzy w latach 2005-2011 zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane lub indeksowane we franku, obecnie musi spłacić kwotę wyższą niż w momencie zakupu nieruchomości. Od dłuższego czasu politycy starają się przygotować propozycję, która mogłaby zadowolić zarówno kredytobiorców, jak i kredytodawców, którymi są banki. Należy przyznać, że osoby zadłużone najsilniej odczuwają skutki deprecjacji polskiej waluty.
Drugą poszkodowaną grupą są importerzy oraz przedstawiciele branży turystycznej. Większe podmioty zwykle zawierają kontrakty wcześniej, a rozliczenia walutowe zabezpieczają kontraktami terminowymi, co w pewnym stopniu niweluje negatywne czynniki płynące z rynku walutowego. W gorszej sytuacji są podmioty, które nie hedgują (zabezpieczają) swoich pozycji walutowych, przez co ich marża jest silnie uzależniona od kursu waluty.
Kto zyskuje na wysokich kursach walut?
Słaba waluta sprzyja rozwojowi wielu światowych gospodarek. W ostatnim czasie modnym stało się stwierdzenie „wojny walutowej”, w której uczestniczą największe banki centralne, a ich głównym zadaniem jest właśnie osłabienie krajowej waluty. W mijającym roku polski eksport rozwijał się w tempie blisko 7,2% wyższym niż przed rokiem (dane za trzy kwartały), przełożyło się na nadwyżki w saldzie obrotów na poziomie 2,1 mld EUR. Wg danych GUS nowe zamówienia na eksport w ujęciu miesięcznym w listopadzie wzrosły o 4,2%, a w ujęciu rocznym o 6,8%. Słabość złotego w długim okresie czasu powinna mieć przełożenie na wzrost polskiego eksportu, który z roku na rok jest większy. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, 6 PLN za euro mogłoby być sposobem na szybki wzrost polskiego przemysłu.
Gospodarka potrzebuje równowagi!
Niestety sprawa nie jest taka prosta. Co prawda „tania” waluta może przynieść wiele korzyści firmom produkującym swoje towary w Polsce. Jednak żaden kraj nie funkcjonuje na zasadzie autarkii, czyli samowystarczalności gospodarki – nasi rodzimi producenci potrzebują także zasobów do wytwarzania produktów, a tani pieniądz zwiększa koszty importu produktów oraz surowców.
Najlepszym rozwiązaniem jest zatem zachowanie pewnej równowagi na rynku. Należy również pamiętać, że pojęcie „taniej” lub „drogiej” waluty jest bardzo subiektywne i dotyczy raczej konkretnego momentu rozliczenia się z kontrahentem.
Robert Galoch, dealer/trader Rkantor.com, kantoru internetowego banku Raiffeisen Polbank