O pracy, zamiłowaniu do wielkich pierścieni i tym, co najważniejsze, dowiemy się z rozmowy z Moniką Rebelak, naczelną Obcasy.pl.
Gerhart Hauptmann kiedyś napisał „Słabości kobiet zachwycają mężczyzn, słabości mężczyzn gorszą kobiety”. Jak się pani odniesie do tego aforyzmu?
- Rzeczywiście pozornie silne kobiety mogą peszyć mężczyzn. Przynajmniej pewien typ mężczyzn. Choć przecież wszyscy wiemy, że silna kobieta najczęściej też jest bardzo wrażliwa i ma wiele słabości, które tak lubią mężczyźni. Pytanie tylko, jakie to są słabości w dzisiejszych czasach. To że boimy się pająków i mamy problem z parkowaniem samochodu? Dobrze, to może być słodkie i podobać się mężczyzną. Ale chyba na tym koniec, bo nie sadzę żeby współczesny mężczyzna cieszył się, że jego kobieta nie ma dobrej pracy, wykształcenia, obycia. Tak samo jak on powinna zarabiać, mieć swój samochód, mieszkanie, pasje- równouprawnienie, same o to walczyłyśmy.
Subtelna różnica – według panów – powinna być w domu, w końcu to bardzo kobiece, kiedy kobieta świetnie gotuje, sprząta, dba o dzieci- dziewczynki z kokardami, chłopcy z kołnierzykami. I to wszystko w jedną dobę. Dlatego nie ma co się dziwić, że nowoczesna kobieta, nie ma czasu na słabości- poza kilkoma kostkami czekolady, kiedy nikt nie widzi- a przynajmniej jej trenerka personalna. Teraz radzimy sobie z wszystkim, no poza jednym- pędem ku formowaniu mężczyzny na miarę naszych czasów. Chciałybyśmy „udomowionego Bonda”, a ten okaz nadal jest reglamentowany.
Kobiety zdecydowanie szybciej przystosowały się do nowych warunków, ale wierzę, że panom też to się uda, oni po prostu potrzebują trochę więcej czasu na dostosowane się. Bo przecież w końcu będą musieli to zrobić, inaczej wyginą jak dinozaury.(śmiech)
A czy nie jest troszeczkę tak, że my kobiety przejmujemy męską rolę i stajemy się samowystarczalne i coraz bardziej odważne?
- Często uważamy, że współczesna kobiecość to brak poczucia wstydu wynikającego z uzależnienia od mężczyzny. Ale czy zaradność, siła, profesjonalizm, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach to tylko cechy męskie ? Kobiety odzyskały swoje prawa blisko 100 lat temu. W ciągu tych lat zmieniła się bardzo postawa kobiet i ich rola w życiu. Chociaż nadal statystyki pokazują, że panie na menedżerskich stanowiskach zarabiają mniej niż mężczyźni i rzadziej powierza się im kierownicze stanowiska. Z moich doświadczeń wynika, że kobieta musi pracować dwa razy intensywniej, żeby udowodnić, że jest dobra w tym co robi. Na szczęście nie jest to takie trudne zadanie ( uśmiech)… I właśnie dlatego często jesteśmy dwa razy lepsze od mężczyzn, ale same sobie nie zdajemy z tego sprawy. Nie wierzymy w siebie, dlatego łatwo wmówić nam słabości. A tak naprawdę, my kobiety jedyne nad czym powinnyśmy popracować to nad komunikacją ze sobą. Kobieta z kobietą. Niepotrzebnie tak rywalizujemy ze sobą, wchodzimy w różne konflikty, na tle wyglądu, zarobków, pozycji itd. Nasze narodowe cechy, czyli zazdrość i zawiść wyjątkowo się tu uwydatniają. Gdyby zawiść uczyła to bylibyśmy jednym z najmądrzejszych narodów świata.
Czy przy Pani charyzmie i postawie silnej kobiety jest miejsce na słabości?
- Mam mnóstwo słabości, tylko nauczyłam się je kamuflować. Byt kształtuje świadomość, więc…Nie wiem, czy jestem silna, na pewno jestem ambitna. Żeby być wielkim, trzeba przede wszystkim wiedzieć, jak to jest być małym, gdyż bazą dla prawdziwej wielkości jest pokora. Tylko niestety w dzisiejszych czasach pokora odbierana jest jako słabość, tak samo jak skromność, uczciwość i pracowitość.
W ambicji siła, nie bez powodu powstało takie hasło.
- Żeby zrealizować swoje plany potrzebna jest przede wszystkim ambicja, potem talent, wiedza i trochę szczęścia. Ale motorem tego łańcucha jest przede wszystkim ambicja. To ona podnosi nas z kolan, kiedy szczęście nie dopisuje, talent się wyczerpał, a wiedza okazuje się niewystarczająca. To dzięki tej ambicji, która przyśpiesza nam oddech i puszcza serce w galop, chcemy więcej, bardziej, mocniej. To wtedy zaczynamy się dokształcać, pracować nad sobą, wyciskać z siebie najlepszą wersję siebie. I wtedy wracamy na właściwy tor, czyli talent znowu się odblokowuje, wiedza się pojawia, i nawet szczęście szura butami. Co oczywiście nie oznacza, że nie mamy swojej pięty
achillesa
Co jest tą piętą u Pani?
„Powiedz na głos raz o swoich słabościach, a już nigdy nie dadzą ci spokoju”- Winston Churchill. Jest w tych słowach dużo prawy. Jednak jestem na takim etapie swojego życia, że nie wstydzę się swoich słabości i tego, że nie jestem robotem, idealnie zaprogramowaną maszyną, tylko kobietą z krwi i kości ze swoją pietą achillesa. Nadmierna wrażliwość- to moja szkarłatna litera (śmiech).
Pomaga w pracy twórczej, ale na co dzień bardzo przeszkadza. Dlatego często chowam wrażliwość mimozy pod skórą hipopotama. Poza tym jestem nieodporna na kłamstwa. Nie cierpię zagrywek i intryg, a często mam z nimi do czynienia.
A z takich codziennych, przyziemnych słabości?
- Oczywiście jestem „ciasteczkowym potworem” i walczę z tym. Mam silną wolę i potrafię zrobić sobie przerwę od słodyczy ale po co? No i, jak widać, mam słabość do wielkich pierścieni. Często mówię o sobie z autoironią, że jestem Władcą Pierścieni.
Skąd u Pani ta siła? Czy ona została wyniesiona z domu rodzinnego? Rodzice trzymali pod kloszem, czy dodawali hartu ducha?
- Staram się być silną kobietą ale nie jest to kwestia predyspozycji osobowościowych ani wyboru, raczej życiowych doświadczeń. Urodziłam się delikatna i krucha, pewnie jak każde dziecko. To życie wymuszało i nadal wymusza we mnie bycie twardą i silną. Choć w środku są we mnie morza wrażliwości, ale pozwalam im szumieć jedynie w zaciszu domowym, to wtedy i właśnie tam wzruszam się i szlocham jak małe dziecko, kiedy oglądam dobry film. Wiem też, że muszę sobie dawać radę , podnosić się po każdym upadku i iść do przodu. Bo nikt mnie w tym nie zastąpi.
Ale mam w sobie też pasje, wolność i ambicje. To one doprowadziły mnie do miejsca w którym teraz jestem. To one zmusiły mnie do skończenia dwóch fakultetów i ciągłego wspinania się po szczeblach zawodowych.
Czy to było od razu dziennikarstwo?
- Nie, nigdy nie skończyłam dziennikarstwa. W momencie, kiedy wybierałam kierunek studiów, ważniejsze było, żeby „być”, a nie „mieć”. Dziennikarstwo kojarzyło mi się wtedy z karierowiczami i posiadaniem dóbr. A mnie nie o pieniądze chodziło, one mogą dać szczęście tylko tam, gdzie to szczęście nie może przyjść z innego źródła. Mnie te inne źródła pasjonowały.
Zawsze chciałam wiele zdobyć w życiu. Ale nie po trupach do celu, tylko per aspera ad astra, przez ciernie do gwiazd. Wszystko co mam, osiągnęłam ciężko na to pracując. Nikt mi niczego nie podał na talerzu. Gdy tylko po coś sięgałam, musiałam udowodnić, że mnie na to stać, że na to zasługuję. Nauczyło mnie to wielkiej pokory i wytrwałości.
Czy jako młoda dziewczyna marzyła Pani o pracy w radiu, czy w telewizji?
- Marzeniem małej Jolanty było studiowanie na wydziale aktorskim na PWST w Łodzi.
Przygotowywałam w szkole wiele przedstawień, również jako reżyser. Pisałam do nich teksty, wiersze np. na zakończenie roku szkolnego. Byłam bardzo aktywna na tej płaszczyźnie, chodziłam nawet do Ogniska Teatralnego przy Teatrze Ochoty, również na inne artystyczne zajęcia.
Marzyłam, żeby być aktorką, nawet złożyłam dokumenty na artystyczną uczelnie, ale zrobiłam to chyba bardziej pod wpływem nowo poznanego studenta, który bardzo mi pomógł przygotować się do egzaminów wstępnych. Spotkałam go potem na deskach Teatru Ochoty.
Czy jest znanym aktorem?
- Oczywiście, to był Czarek Pazura.
Ale wyszło inaczej, dlaczego?
- Nie zdecydowałam się tam studiować, ponieważ przeraziły mnie wymagania związane ze sprawnością fizyczną. To była moja słaba strona, w dzieciństwie bardzo często chorowałam i nie mogłam uprawiać sportów.
Czy trudno było się pogodzić z tym stanem rzeczy?
- Faktycznie, ta moja dusza artystyczna cierpiała i niejednokrotnie nie dawała o sobie zapomnieć, dlatego „używałam” jej przy innych okazjach . Zaś studia, które wybrałam, miały w sobie jak najwięcej z „być” i wiązały się z potrzebą pomagania chorym dzieciom, takim jak ja- kiedy byłam w wieku szkolnym.
Jakie to były kierunki?
- Pierwszy to rewalidacja, drugi resocjalizacja. Zapisałam się również do studium dziennikarskiego, bo cały czas chodziły mi po głowie artystyczne zawody. Kręciło mnie to, żeby coś tworzyć, kreować…
I wykreowała Pani – kanał telewizyjny.
- Tak, bo wewnętrznie nie godziłam się z tym, żeby pracować w przysłowiowej „fabryce gwoździ”, Zawsze dążyłam do tego żeby być człowiekiem renesansu. Wtedy praca w mediach, dawała takie możliwości. Musieliśmy pochylać się nad wieloma tematami, poznawać różne dziedziny. Pracując w telewizji publicznej, zajmowałam się tematyką społeczną, czyli sprawami bliskimi mojemu sercu i wykształceniu. Później przeszłam do Polsatu, i to również było fascynujące zawodowe doświadczenie. Lubię uczyć się nowych rzeczy, pogłębiać wiedzę i poznawać nowych ludzi.
Dlatego uwielbiam podróżować, poświęcam na to każdą wolną chwilę. Podróże to kolory , zapachy, nasycenie barw, smaki. Inna energia ludzka , brak uprzedzeń i zaszłości. To Wolność!!!
Jakie miejsca były najciekawsze?
- Chyba najciekawsze pod względem kulturowym zostaną Indie, w których byłam wiele razy. Jeżeli chodzi o relaks, spokój, ciszę, obcowanie z naturą… to Malediwy. To piękno natury , pachnące kwiaty i na dotknięcie ręki ławice mieniących się ryb…
Indie to kraj kontrastów , skrajności , odmiennych zwyczajów i religii. Za każdym razem kiedy tam wracam odkrywam je od nowa. Te różnorodne przyprawy, barwy i wspaniała architektura.
Czy potrafi Pani odpoczywać w ciszy? Bo jeżeli pracuje się w chaosie, który jest naturalnym środowiskiem, to może być trudno.
- Kiedyś nie potrafiłam, ale uczę się tego. Nigdy nie wyjeżdżam bez mojej córki, to jest nasz czas, mogę skupić się wtedy tylko na niej. Ona niestety odczuwa ogromny deficyt mnie i poczucie, że praca jest ważniejsza od niej, bo to pracy poświęcam większość swojego czasu.
Czy wie, że to jest spore wyrzeczenie?
- Ma 14 lat, na razie tego nie rozumie, ale myślę, że dojrzeje do tego. Dla matek, które same wychowują dziecko, ogromnym problemem jest fakt, że najważniejszej osobie w swoim życiu nie mogą poświęcić tyle czasu, ile by chciały. Kiedy startował Polsat Café, moja córka miała cztery lata i nie mogła sobie z tym poradzić, że mamy ciągle nie ma w domu. Jej mechanizmem obronnym było wymyślenie sobie równoległego świata. Dlatego kiedy ja budowałam Café, Natalka budowała swoją Kociolandię, – czyli świat, w którym jest wszystko, czego zapragnie.
Czyli była mama, która siedzi w telewizji?
- Nie, tamta mama nie musiała chodzić do pracy, bo miała różdżkę, która wyczarowywała pieniążki. Mama tylko raz w tygodniu chodziła do pracy, bo wtedy różdżka odpoczywała. Kiedy mój tata zachorował, moja córka wymyśliła, że zabierze go do Kociolandii, bo tam nie ma chorób, jedynie katar i dziadziuś wyzdrowieje. W Kociolandii np: nie ma zimna, bo padał ciepły śnieg, nie ma upałów, bo kotki zamiast sierści mają łuski i wszyscy są cały czas szczęśliwi. Wszystko, czego nie miała tutaj, przeniosła do wymarzonego świata małego dziecka. Obiecałam sobie, że kiedyś wydam książkę „Kociolandia”, ale nigdy nie miałam na to czasu. Teraz wreszcie na 10 lecie Polsat Cafe uda mi się to zrobić. Natalka już spisała wszystkie swoje wspomnienia, jest bardzo dobrze piszącą humanistką, więc liczę, że nasza Kociolandia spodoba się wszystkim zapracowanym mamom i dzieciom. To będzie 10 lat z życia mojej córki i jej podróży do zaczarowanego świat…
Czy to książka dla dzieci?
- Dla dzieci , ale i dla rodziców. Dla tych, którzy muszą bardzo dużo pracować i mają wyrzuty, że zostawiają dziecko z nianią. Rodzice nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się w głowie takiego kilkulatka, który cały dzień spędza bez mamy. Jak bardzo to na niego wpływa. Moja córka podzieliła się ze mną tym światem i jest to bardzo wzruszające miejsce. Zapracowani rodzice znajdą dużo inspiracji i wskazówek a dzieci od razu pokochają małą Natkę i jej wymyślonych przyjaciół.
No tak, Pani wychowywała córkę sama. To jest bardzo trudne.
- Tak, szczególnie, że córka dużo chorowała. Nie było to łatwe. Uważam, że rodzice wychowujące samotnie dzieci powinny nosić medale na klacie. (śmiech)
Podobno te wszystkie trudności przydarzają się osobom, które potrafią je znieść.
- Kiedyś zapytałam mamę mojej przyjaciółki, która codziennie robiła obiad dla 11 osobowej rodziny, jak sobie dawała radę? Dała mi taką banalną odpowiedź: „Musiałam, to sobie poradziłam”. I rzeczywiście tak jest, że jeżeli życie stawia nam jakieś wymagania, to musimy sobie z tym poradzić. Koniec kropka.
Ale przecież wielu ludzi się załamuje, przechodzi depresję lub angażuje rodzinę…
- Ktoś kto pracuje 12 godzin na dobę , nie ma czasu na depresje. Siły dodaje fakt, że ma się dziecko, za które jest się odpowiedzialnym. Gdybym nawet przepłakała całą noc to i tak muszę wstać rano i udawać twardziela. Nie mogę okazać dziecku, że cały świat się
wali, bo gdzie wtedy ma szukać poczucia bezpieczeństwa? Przecież szuka go we mnie.
Czasem musimy zrobić rzeczy, które wydają się niezwykle trudne, wręcz niewykonalne. Ale kiedy stajemy naprzeciwko nich twarzą w twarz, nie mamy wyjścia, musimy się z nimi zmierzyć. Można się załamać, poddać i rozłożyć ręce, ale po co? Skoro i tak, co ma być zrobione, musi być zrobione…„Królowo, jeśli upadłaś, to wstawaj, podnieś koronę i zapieprzaj”- lubię ten mem.
Minęło 10 lat od powstania kanału tematycznego Polsat Café. Jakie trudności napotkała Pani już po jego powstaniu?
- Była to jedna z pierwszych propozycji dla kobiet. Niezmiennie największą trudnością jest praca z ludźmi. Znalezienie współpracowników godnych zaufania, pracowitych, zdolnych, kreatywnych to wielka sztuka. W wielu przypadkach mi się to udało, ale też wiele razy rozczarowałam się. Poza tym nie jest łatwo przekonać ludzi do czegoś innowacyjnego. Nie mówię tu tylko o swoim szefostwie, ale także bezpośredniemu odbiorcy naszej pracy. Jeżeli kobiety były przyzwyczajone, że w telewizji występują głównie gwiazdy i to dla nich są kręcone wszystkie programy, a ja tu chcę czegoś odmiennego- telewizji dla zwykłych kobiet, o zwykłych kobietach, to musi trochę wody upłynąć, zanim wszyscy to zaakceptują.
Czy zmienia się podejście do pracy?
- Kobieta z moim wyglądem ma zwykle przypiętą łatkę. Ciągle trzeba udowadniać, że nie jest się wielbłądem i nie ma się garba. Czy jest trudniej? Na pewno jest inaczej. W moim przypadku każda ramówka niesie nowe wyzwania.
Co w pracy sprawiło, że poczuła się Pani szczęśliwa?
- Trudne pytanie, hmm… Chyba to, że mimo wielkich przeciwności udało mi się stworzyć tę stację i kierować nią przez 10 lat. To może dać szczęście i poczucie spełnienia. W trudnej, medialnej rzeczywistości udaje mi się tworzyć programy, które wywołują emocje. Bo ludzie zapominają czego dokonałeś, co powiedziałeś, ale nigdy nie zapomną tego, jak dzięki Tobie się czuli i co przeżywali.
Czy w Pani przypadku praca równa się pasji?
Tak, sama Pani wie, że trudno wykonywać coś, czego się nie lubi. To praca, która bardzo wciąga, w której jesteśmy cały czas, mentalnie i fizycznie niestety też. Tej pracy nie można nie lubić, bo inaczej nie da się w niej być i tworzyć.
A pasja poza podróżami i pierścieniami? Czy jest chwila, aby zająć się czymś innym?
- Wspomniałam już, że moją wielką pasją są podróże, wykorzystuję na nie każdą odłożoną złotówkę. Uważam, że człowieka to wzbogaca. To, co zobaczy i poczuje, zostanie w nim na zawsze. Drugą moją pasją jest design, urządzanie wnętrz, choć to skryta pasja, ale sama urządziłam swoje mieszkanie. Byłam architektem, kierownikiem budowy, robiłam projekt instalacji elektrycznej. Mnóstwo moich znajomych prosi o radę, a ja zawsze chętnie im doradzam. Pomagam urządzać wnętrza, czasem inspirują się moim mieszkaniem. Wielu znajomym urządziłam mieszkania. Interesuję się współczesnym designem, czytam mnóstwo publikacji na ten temat. Moja siostra skończyła art and design, więc może to rodzinne zamiłowanie.
Praca pod taką presją wymaga wyładowania stresu.
- Oczywiście, i udaje mi się zresetować, gdy słucham dobrej muzyki, głównie klasycznej. Lubię opery, lubię Carminę Buranę, Carla Orffa i dobrą sztukę teatralną. Filmy Pedra Aldomóvara czy Greenewaya to doskonała forma relaksu. No i babskie spotkania z moimi przyjaciółkami.
Czyli funkcjonuje pojęcie przyjaźni?
- Tak, bardzo sobie cenię przyjaźń. Jestem szczęściarą, bo mam kilka przyjaciółek, na których nigdy się nie zawiodłam. Karmie czym najlepsze te relacje.
W tych czasach jednak trudno liczyć na przyjaźń.
- Tak, ale ja wierzę, że dobra energia wraca. W moim życiu staram się pomagać ludziom
bezinteresownie. Aczkolwiek jestem oceniana jako twarda, wymagająca i często bezwzględna osoba. Jestem bardzo negatywnie odbierana przez wielu powierzchownie oceniających mnie ludzi. Krytykowana, ale na szczęście, kiedy zdarza się sytuacja, że wszystkie frustracje tego świata lecą mi na głowę, zawsze znajdzie się ktoś, kto postawi nad moją głową kapelusz z wielkim rondem. Tak samo jest ze złem , ono też powraca do tych, którzy je wyrządzili . Najbardziej boli, jeśli krzywdzą nas ci, którym pomagaliśmy. Ale ten rachunek nie zawsze się zgadza.
Powiedziała Pani kiedyś: „Przez lata walczyłam o to, żeby nie zabić swojej inności”.
Nie pozwalałam stłamsić mojej osobowości, co było i jest bardzo trudne. Nigdy nie chciałam być osobą, która się miesza z tłumem, zawsze chciałam być inna, wyróżniać się. Może nie uważam, że lepiej jest być niemiłym i jakimś, niż miłym i niezauważalnym, ale jak mówiła Coco Chanel: „Aby być niezastąpionym zawsze trzeba być odmiennym”…
Czy to wynika z niechęci to podporządkowania się?
- Trochę tak, zawsze miałam duszę anarchistki. Bunt nie zanika, bunt się ustatkuje. Niezwykle spokorniałam, kiedyś w życiu wiele razy dostałam po głowie, ale to zawsze wynikało z niechęci do podporządkowania się. Nie mogłabym pracować w banku i ubierać się według obowiązującego tam dress codu. Nie mogłabym wtłoczyć się w schemat. Podobnie jest z moją córką, , bo ona nie chce być jak wszyscy. Poprosiła mnie, o czarne ubrania na szkolny bal. Zapytałam ją: „Ale za co ty się przebierasz?”, a ona: „Mamuś, ja się przebieram za Nicość”. Potrzeba inności czy oryginalności przeszła na moją córkę. To, jak wyglądam w tej chwili, wynika z niepokornej i rogatej duszy nastolatki. Gdybym nosiła włosy związane w kucyk, dżinsy, bluzę i trampki, byłoby mi prościej i łatwiej.
To by nie było zgodne z Pani wnętrzem. Wygląd jest formą protestu?
- Tak, chodzi o to, żeby się nie dać zgnieść, nie być jak „Chińczyk w mundurku”. W naszym kraju inność razi, wywołuje negację, plotki, dziesiątki przykrych komentarzy, Albo się poddajemy, albo stawiamy na swoim. Na razie udaje mi się wytrwać, ale zobaczymy, jak długo. Bo siła argumentów jest bezsilna wobec argumentu siły.
No właśnie: „Zawsze lubiłam sięgać po więcej.”
Jaki będzie kolejny krok? O Kociolandii już wiem.
- Hmm, po 10 latach zajmowania się stacją kobiecą być może przyszedł moment na zastanowienie się. Mam nadzieję, że będę mogła dalej tworzyć Polsat Café, w nowej formule, z nowymi programami, o innym, świeższym obliczu. Może trzeba trochę zwolnić?
W mediach nie ma takiego określenia!
- Nie ma, owszem, ale czasem warto przełożyć szalę na inną stronę. Może warto skupić się na dziecku. Córka straciła ojca pół roku temu, teraz potrzebuje mnie najbardziej na świecie. To też kwestia wyznawanych wartości, podejścia do życia.
Trudne chwile za Panią. To czym jest szczęście?
- Na tym etapie życia chyba największym szczęściem jest harmonia i spokój. To rodzaj
nieosiągalnego marzenia.
A marzenia poza harmonią?
Idąc za tekstem Czerwonego Tulipana: „Jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia, jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę je mieć”. Chyba to, że w ogóle mogę marzyć, że mogę znaleźć czas i energię na marzenia.
Czym jest zatem sukces?
- Dla każdego czymś innym. Dla mnie największym sukcesem jest umiejętność podnoszenia się z porażek i stawianie czoła kolejnym wyzwaniom. Sukces to wielkie ryzyko i wielkie poświęcenie. Ale nigdy nie czułam się kobietą sukcesu.
Dlaczego?
- Bo nie marzyłam o sukcesie, ja jedynie ciężko pracowałam, reszta sama wyszła…
Ale sukcesem może być rodzina
- O tak, córka to mój największy sukces życiowy. Natomiast jeśli chodzi o stronę zawodową, cieszę się ,że mogę realizować moje pomysły i wprowadzać je w życie. Nie każdy ma taką szansę ,żeby realizować w pracy swoje wizje.
Nie każdy ma też odwagę spróbować.
- To prawda. To wielka satysfakcja, że zaufano mi i mogłam zrealizować przez tych 10 lat moją pasję tworzenia stacji dla kobiet.
Gdzie chciałaby Pani wylądować, gdyby było więcej czasu?
- Moja córka marzy o Madagaskarze, chce zobaczyć pingwiny i Króla Juliana, więc może tam?
Chociaż z tego co wiem i tam Króla nie ma…
To może tego króla trzeba szukać gdzie indziej?
- Hmm, może…
A jak ocenia Pani sytuację kobiet, jeśli chodzi o realizowanie marzeń, podążanie za pasją?
- Nie podchodzę do takich sytuacji globalnie, staram się nie generalizować. Każda z nas jest inna i każda może znaleźć miejsce, w którym się realizuje. Matka, luksusowa żona bogatego męża, szefowa koła gospodyń wiejskich. Takie odgórne narzucanie, jak mamy żyć, nie podoba mi się. Przecież mamy możliwość wyboru. Możemy wyjechać do innego kraju, bo świat jest dla nas otwarty. Możemy się przemieszczać, bo żyjemy głównie tam, gdzie mamy pracę. Jeśli jest nam źle, szukajmy miejsca dla siebie. Mimo transformacji politycznych myślę, że kobiety mają i tak lepiej niż 50 lat temu, kiedy moja mama była młoda. Liczę, że moja córka będzie miała jeszcze większe możliwości niż ja.
A co Panią najbardziej denerwuje w postrzeganiu kobiet? I przez kobiety, i przez mężczyzn.
- Generalnie lubię kobiety i bardzo lubię z nimi pracować. Uważam, że są sumienne i bardziej się angażują. Praca jest bardzo burzliwa, ale daje dobre efekty. Najgorszą cechą, ale nie tylko kobiet, tylko nas Polaków, jest to o czym już wcześniej mówiłam: zawiść i zazdrość.
To wynik wewnętrznej frustracji. Osoba spełniona nie wylewa żółci na innych.
- Tak, ale gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania. To nasz największy problem narodowy, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nie uważam, żeby kobiety były gorsze. Wręcz przeciwnie. Mają trudniejszą rolę, ciężej pracują, realizują się w roli matek i osób tworzących ognisko domowe.
Nadano nam zbyt wiele ról. Albo same je sobie nałożyłyśmy….Jakie motto Pani towarzyszy?
- To motto nawiązuje do niechęci podporządkowania się, to cytat z Szekspira: „Muszę mieć wolność i taką swobodę, jaką w swej piersi czuje wiatr, gdy wieje w twarz, komu zechce”. Hołdowanie temu jest trudne- zwłaszcza w mojej pracy. Kiedy skończyłam 18 lat, na drzwiach mojego pokoju napisałam, wielkimi czarnymi literami: Te Hominem esse memento. Czyli: pamiętaj, że jesteś człowiekiem. Te dwa motta przyświecają całemu mojemu życiu i mieszają się ze sobą, choć leżą na dwóch skrajnych biegunach. Ale przecież ja mam w sobie dużo skrajności…
rozmawiała Monika Rebelak