„Z muzyką powinno być właśnie tak, jak z życiem: i dobrze, i źle, i poważnie, i śmiesznie” – co na to Agata Steczkowska?

Agata Steczkowska – najstarsza z córek rodzinnego klanu Steczkowskich. Dyrygentka, pianistka i kompozytorka. Czy jest spełniona jako artystka, kobieta i matka?

Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

W rozmowie z Moniką Rebelak, naczelną Obcasy.pl, wspomina o dzieciństwie, piętnie wielodzietnej rodziny, trudzie, ale i wielkiej miłości do muzyki i rodziny.

Jerzy Waldorff kiedyś powiedział: „Z muzyką powinno być właśnie tak, jak z życiem: i dobrze, i źle, i poważnie, i śmiesznie”. Jak się Pani do tego odniesie?

  • Myślę, że ze wszystkim tak właśnie jest, nie tylko z muzyką. Życie jest życiem i to ono pisze scenariusze. Nie człowiek, który chciałby to sobie poukładać.

A wolna wola?

  • Teoretycznie można z życiem zrobić, co się̨ chce, choć bardziej teoretycznie. Wielu ludzi nie potrafi zrobić z życiem niczego. Nie wiedzą, po prostu czego chcą. Nie kreują swojego życia.

Czasem decyzje, które podejmujemy, wynikają z przypadku. Ze znalezienia się w odpowiednim lub nieodpowiednim miejscu i czasie.

  • Nie wiem, czy są przypadki. Raczej skłaniam się ku światopoglądowi, że przypadki nie istnieją. Człowiek przyciąga właśnie to, czym emanuje. Życie jest lustrzanym odbiciem tego, czym jesteśmy w środku.

Czasem mam wrażenie, że życie to taki słoik z kolorowymi cukierkami. Wyciągamy je w zależności od dnia czy nastroju i idziemy w daną stronę.

  • Jeżeli tak by było, to żylibyśmy w niebie, a nie na ziemi.

I wiele osób w to wierzy, choć uważają, że życie na ziemi to męczarnia, a w niebie odczuwamy szczęście. Pomimo że to niebo jest nieznane.

  • Czemu życie miałoby być męczarnią?

To taka polska przywara, że wszyscy jesteśmy męczennikami. Zwykle radość jest minimalna. Niewiele osób tego doznaje i próbuje cieszyć się chwilą.

  • Jeżeli ktoś jest wychowywany w domu, gdzie się wszystko krytykuje, nie tylko Polacy przecież tak robią, to też będzie wszystko krytykował. A jeśli jest naokoło tyle krytyki to trudno cieszyć się życiem.

Owszem, i osiągnąć swój osobisty cel!

  • Każdy może inaczej postrzegać swój sukces. Najlepiej ustawić sobie priorytety, żyć według nich i spełniać konkretne marzenia.

To raczej dobrze postawione cele!

  • Nie, nadal uważam, że marzenia. Moim największym marzeniem było po prostu zostać mamą. I gdy mi się spełniło, to inne marzenia uznałam za poboczne. Spełnią się, to dobrze, nie spełnią – również dobrze. Mam córkę̨ i jestem bardzo szczęśliwą matką. Róża, bo tak ma na imię, kiedyś mocno zareagowała na pytanie dziennikarki, czy jestem ostrą i apodyktyczną: „Pani kompletnie nie zna mojej mamy, bo gdyby ją znała, to nie zadałaby takiego pytania. Jest najlepszą mamą na świecie. A ja jestem najszczęśliwszym dzieckiem wszechświata, mając taką mamę”.

Ważne słowa płynące z ust dziecka.

  • Róża nigdy nie kłamie i jest jedyną osobą, która może ocenić mnie jako matkę. Nikt więcej. Inne opinie dotyczące tego, jaką jestem matką zupełnie mnie nie interesują. Tak samo, jak nigdy nie interesowało mnie wychowywanie dziecka według jakichkolwiek nie moich wzorów.

Bierze Pani w ogóle pod uwagę opinie innych?

  • Biorę. Nie interesuję się głupotami i plotkami. Ludzie mają prawo mówić, co chcą i o kim i o czym chcą. Widocznie po to mają takie narzędzie, jak plotkowanie, pisanie brzydkich rzeczy na innych ludzi. Może dzięki temu nie umierają̨, bo sprawiają sobie w taki sposób ulgę.

Ale to jest problem tych ludzi…

  • Nie znam uczucia nienawiści ani zazdrości. Dlatego, że byłam wychowana w taki, a nie inny sposób. Przez takich, a nie innych rodziców. I w takim, a nie innym środowisku. Tak samo jest z tremą.

Nigdy jej Pani nie odczuwała?

  • Nie, dlatego trudno mi czasem o niej rozmawiać. Większość ludzi przebywających na scenie wciąż o niej mówi. Raczej to moda na tremę, jaką to się mocną przeżywa, bo przecież jest się bardzo wrażliwym. Tak jakby ludzie bez tremy nie byli wrażliwi, albo bez niej nie mogli dobrze występować.

    Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

W fundacji styka się Pani z dziećmi od drugiego roku życia. Jak Pani tłumaczy im, jak radzić́ sobie z tremą? Co powiedzieć pięcioletniej dziewczynce, która się najzwyczajniej wstydzi?

  • Miałam kiedyś uczennicę, która była wybitnie zdolna i pięknie śpiewała. Okazało się, że talent odziedziczyła po mamie, która była wykształcona muzycznie, potrafiła grać na flecie. Chciała zdawać na akademię, iść na wokal. Ale jak usłyszała, że egzamin będzie publiczny, to znaczy, że każdy może przyjść i jej posłuchać, zrezygnowała. Teraz jako dojrzała kobieta wciąż tego żałuje. Głównie, że nie została wokalistką, bo kocha śpiewać. Chciałaby to robić zawodowo, choć inaczej się spełnia. W jednej z audycji radiowych powiedziała, że cieszy się, iż̇ jej córka spotkała na swojej drodze taką osobę jak ja.

Która potrafi opanować tremę u córki?

  • Która pracuje z nią w taki sposób, aby kontrolowała tremę. Pracujemy nad nieśmiałością, problemem z ukazywaniem siebie. Na początku doradziłam, aby spojrzała tak, jak gdyby stanęła na głowie, zobaczyła wszystko od drugiej strony. Dodałam, że tak naprawdę trema nie istnieje. Ona na to. „Jak nie istnieje, ja ją czuję”. Tłumaczyłam, że ma ją tylko w swojej głowie. Troszkę̨ sama sobie ją wymyśliła. Wierzy się , że skoro ma się tremę, to jest się lepszym muzykiem. Zapytałam ją wprost: ,,Jakbyś pomyślała, że w ogóle nie ma tremy, to co by było?”. Stwierdziła, że bardzo by się cieszyła. Nie denerwowałaby się nigdy więcej. Chciałam, żeby sobie to wszystko sama przemyślała. Nie marudziła, tylko stanęła na scenie i porządnie zaśpiewała, bo na scenie nikt nie powinien zionąć tremą, ponieważ publiczność nie przychodzi oglądać ludzi złamanych, zdenerwowanych czy spiętych. Ci ludzie mają tego dość w życiu codziennym. Scena to scena, na niej należy wykorzystać swój wdzięk, talent i pokazać to, co potrafi się najlepiej. Zabłyśnij jak gwiazda. Pomyśl sobie, że kosztujesz milion dolarów i wszyscy inni mają cię właśnie tak odebrać. Ta dziewczynka rzeczywiście śpiewa jako solistka, przełamała pierwsze lody, trema powoli się ulatnia.

Czy trema to takie trochę egoistyczne podejście? Myślimy wtedy za kogoś, że nas ocenia. A tu chodzi o przekaz i to, co ma się do zaproponowania!

  • Przede wszystkim jeżeli ktoś nie ma nic ciekawego do zaproponowania, to nie powinien tego robić. Czy to na scenie, czy gdziekolwiek. Solistą trzeba się urodzić. Nikt nie jest w stanie stworzyć prawdziwego solisty. Nie należy męczyć kogoś, jeżeli ktoś nie ma tego „czegoś” wrodzonego. Sam ładny głos to za mało. Solista to zbiór wielu cech. Adresat przekazu to inteligentna istota i nie można jej zanudzać. Publika jest szczera. Jeżeli coś się podoba, porusza, wzrusza albo zasmuca, to ona odpowiednio reaguje. Nie ma złej publiczności, są słabi artyści.

Czyli jacy?

  • Nie wszyscy nadają się do tego, żeby być na scenie. Wielu ludziom się wydaje, że potrafią śpiewać, a nie umieją tego robić. Uważają, że mają coś ciekawego do zaprezentowania, a tak nie jest. To dlatego nie każdy może być artystą. Jak cokolwiek jest sztuczne i nie wypływa z wnętrza człowieka, który to prezentuje, to publiczność, to od razu wychwyci. Potrzebna jest też odwaga cywilna.

Zdarza się, że często nie widzimy artysty, a wykreowany produkt.

  • Chociażby przez Photoshopa. Przecież nie wyglądają tak w rzeczywistości. To są dwie różne twarze. Ludzie się do tego przyzwyczaili i żyją w bajce. W pewnego rodzaju iluzji. To dlatego między innymi bardzo hołubi się młodość. Ja nie widzę nic atrakcyjnego w młodości. Ten kult  kompletnie mnie nie rusza.

Może dlatego, że Pani doskonale się czuje  w swoim ciele, w swojej pracy? Jest Pani spełniona.

  • Myślę, że nie ma żadnego skutku bez przyczyny. Żeby dobrze wyglądać, przede wszystkim trzeba się dobrze czuć w swoim ciele. Trzeba lubić swoje ciało. Nie sądzę, że byłabym zakompleksiona tylko dlatego, że byłabym gruba. Choć jestem bardzo szczupła, to lubię grubych ludzi. Tacy jak ja bardzo lubią takich jak oni.

Ale to może wynika z życzliwości czy serdeczności w stosunku do drugiego człowieka.

  • Nie każdy gruby jest przecież serdeczny, tak samo jak nie każda chuda jest zołzą (śmiech). Nie można tego tak ustawiać. Po prostu jedni się czują dobrze sami ze sobą, w swoim ciele, a inni nie. Wiele osób dba o swoje ciało zewnętrznie, niektórzy dbają o wnętrze. Najlepiej zadbać o jedno i drugie.

Czyli zachowanie balansu we wnętrzu jest odzwierciedleniem tego, co na zewnątrz?

  • Jest takie powiedzenie, że każdy ma takie ciało, na jakie zasługuje.

Wróćmy do dzieciństwa. Wcześniej wspomniała Pani o marzeniach już dorosłej kobiety. A jakie były te najprostsze, dziecięce?

  • Chciałam wykonywać wiele zawodów. Jak miałam siedem lat i pani zapytała w szkole, kim chciałabym zostać, to bez wahania odpowiedziałam, że będę dyrygentem chóru, tak jak mój tata. Chciałam też zostać baletnicą, sportsmenką, pisarką. Podobało mi się też bycie pilotem, ponieważ bardzo lubię latać. Jak to dziecko, marzyłam o wielu rzeczach. Ale wybrałam swoją drogę zawodową. Zostałam muzykiem. I jestem z tego zadowolona. Spełniam się też na różnych polach. Kiedyś chciałam pracować w radiu i w tej chwili to robię. To jest też kwestia predyspozycji, zdolności i różnorakich talentów. Na przykład wielu muzyków jest dobrymi plastykami czy tancerzami. Mam zbiór swoich osobistych talentów i zdolności, które pomagają mi w rozwoju osobistym.

    Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

U Pani mocnym talentem jest ten muzyczny.

  • Bardzo szeroko pojęta muzyka, ale są też inne, które rozwijam.

Taki jak ostatnio ujawniony modeling? Patrząc na sesję, myślę, że daje to Pani ogromną radość.

  • Zawsze dawało. Nigdy nie byłam tym głębiej zainteresowana. Nie angażowałam się w show-biznes i modeling. Nie miałam tego do tego głowy, choć wiele osób twierdziło, że powinnam to robić. Pierwszą sesję fotograficzną odbyłam, mając 16 lat. Już wtedy dobrze się czułam, zanim fotografik powiedział, że jestem niezwykle fotogeniczna.
    Czasami sobie myślałam, że mogłabym zająć się tym zawodowo, ale nie znalazłabym na to czasu, pochłonęła mnie całkowicie pasja do muzyki.

Czy moda jest swego rodzaju pasją, czy potrzebą?

  • Interesuję się modą. Nie zastanawiam się nad tym czy wyglądam modnie czy nie. Mówię o artystycznych projektach, których zwykle nie nosi się na ulicy, to są dzieło sztuki, coś fantastycznego. Bardzo lubię oglądać, przymierzać i występować w sukniach. W moim przypadku suknia jest strojem do pracy. Mój debiut na wybiegu jako modelki odbył się w Krakowie dwa miesiące temu. Występowałam w roli modelki-niespodzianki. Nie dość, że świetnie się w tym czułam, to jeszcze wszyscy uważali, że robię to bardzo profesjonalnie. Nikt nie miał pojęcia, że pierwszy raz jestem na wybiegu. W życiu robię to, co jest zgodne z moją energią. Podążam za nią. Jeżeli coś jest dla mnie dobre, to to robię. Żeby przekonać się, czy coś jest godne uwagi, muszę tego spróbować. I tak właśnie było z wybiegiem. Okazało się, że daje mi dużo satysfakcji i przyjemności. Jestem otwarta na tego typu propozycje i nie widzę powodu, dla którego wiek w tej materii miałby mieć jakiekolwiek znaczenie. Znam dojrzałe kobiety modelki, które powalają młódki na kolana. Ważny jest urok osobisty, albo się go ma, albo nie. Potrzebuje go zarówno solista stojący na scenie, jak i modelka idąca po wybiegu. Miałam przed pokazem krótki kurs tego, jak chodzić na wybiegu. Podziękowałam za rady, po czym poszłam tak, jak się czułam.

Mam wrażenie, że Pani jest pewnego rodzaju lwem salonowym. Dumnym, dystyngowanym, ale bardzo charakternym, i żeby narzucić Pani swoją wolę, trzeba odważnego.

  • Lwem salonowym to był mój tatuś. Był wspaniałym, przystojnym mężczyzną. Biła od niego charyzma. Kiedy pojawiał się z tym swoim uśmiechem, to natychmiast wzbudzał zainteresowanie. Mogę mieć to po nim. Natomiast, jeżeli chodzi o narzucanie mi woli, to jest to niemożliwe. W żaden sposób nie jestem ustawna. Jeżeli ustąpię, to dlatego, że przekonały mnie argumenty. I wtedy przyznam rację.

Czego Pani lubi słuchać?

  • Dobrej muzyki (śmiech). Lubię brytyjskie chóry chłopięce, niczym śpiew anielski. Pracowałam przez ponad 30 lat z chórami, przede wszystkim chłopięco-męskimi, to znam się na tym i wiem, co jest najlepsze na świecie. Ale nie słucham tylko chórów chłopięcych.

Słuchając, skupia się Pani na wykonaniu? Czy oddaje się muzyce?

  • Oczywiste jest to, że każdy profesjonalista na swoim terenie widzi wszystkie, czy to błędy, czy uchybienia. Tak jak dentysta widzi niedoskonałości zębów, tak ja – jako słuchowiec i muzyk – wyłapuję poszczególne gafy. Ale staram się to ignorować. Nie mogłabym przecież pracować z amatorami, a wciąż to robię. Odpowiadając na pani pytanie: wybieram muzykę, która mnie po prostu nie drażni. Jest taki poziom muzyki, w którym jest wszystko prawie idealnie. Wybieram tę, którą mogę się delektować.
Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

I mówimy nadal o chórach?

  • Nie tylko o chórach, ale one są ulubione. Oczywiście wiele zależy od tego, jak są one prowadzone – te profesjonalne. Mają pewną świadomość tego, co robią, rodzice mają świadomość, dlaczego dzieci są w tych chórach. Prowadzący są profesjonalistami. Wówczas można dojść do takiego poziomu, który moim zdaniem wybrzmiewa najpiękniej. Praca z dziećmi jest bardzo trudna, bo rozpoczyna się we wczesnym wieku szkolnym. Pamiętajmy, że chłopcy dość wcześnie mutują. Choć w czasach Bacha – mutowali o wiele później, bo w wieku 17-18 lat. Jako dzieci mają słowiczy śpiew, miękki tembr głosu. Jest to wzruszające, poruszające, ale jednocześnie niewinne i czyste. To wszystko słychać w dźwiękach, brzmieniu i energii, którą te dzieci oddają światu. Chłopiec dobrze śpiewa między dziewiątym a dwunastym rokiem życia – jest to bardzo krótki okres.

Pojawia się ten moment przełomowy – mutacja. I co dalej? Zdarza się, że pracuje Pani z chłopcami w tym starszym wieku? Czy woli Pani jednak pracę z młodszymi osobami?

  • Żeby dziecko przygotować do dobrego śpiewu, powinno zacząć to robić w wieku czterech lat. Podobnie, jak u sportowca trening.

A systematyczność?

  • Nawet nie. Chodzi o pewne ćwiczenia emisyjne. O umiejętność traktowania swojego ciała, jak instrumentu. Większość chórów chłopięcych nie przyjmuje chłopców, którzy są po mutacji, albo wybiera tych najlepszych. Obecnie nie prowadzę chórów, ale w przeszłości było mi bardzo trudno pożegnać mutującego chłopca. Nagle przestaje śpiewać? Takim dzieciom wali się cały świat na głowę. Byli solistami albo częścią chóru. Prezentowali się w mediach, jeździli po całym świecie, nagrywali płyty i nagle czują się bezwartościowi. To zawsze był problem chórów chłopięcych.

Doświadczyła Pani profesjonalnego wprowadzenia chłopców w świat muzyki. A małe dziewczynki?

  • Wcześniej prowadziłam również chóry dziewczęce i dziecięce. Część z nich sama zakładałam. Chór, który obecnie prowadzę w radiu, jest dziewiątym. Były to chóry żeńskie, męskie, chóry starszych osób, dziecięce, dziewczęce. Jako dyrygent chciałam spróbować i doświadczyć każdego rodzaju chóru. W różnych grupach pracuje się zupełnie inaczej. Chłopcy wolą dyscyplinę niemalże wojskową. Potrzebują prostych komunikatów, a dziewczynki chcą mieć wszystko wytłumaczone i przegadane. Z chłopcami gram w piłkę, a z dziewczynkami plotę warkoczyki i rozmawiam o modzie. Bawię się z nimi, bo to przecież są dzieci. I z nimi trzeba się bawić chociaż najbardziej lubię patrzeć i słuchać, jak bawią się same ze sobą. Dla mnie chór jest produktem ubocznym, zajmuję się rozwojem osobistym każdego chórzysty. Efektem są nie tylko wspaniali soliście, ale i wspaniale brzmiący chór.
Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

A co Pani myśli o bezstresowym wychowaniu?

  • Życie niesie ze sobą stresy. Nie można oddzielić wychowania dziecka od życia. Efekt wyznaczania takich bezstresowych granic dla dziecka jest przykry. Bezstresowe wychowanie produkuje zestresowane dzieci.

Zarówno dorośli, jak i dzieci źle znoszą wyznaczone granice?

  • Nie wiem. Do dzieci trzeba podchodzić poważnie, ale z wielką życzliwością. Należy je nauczyć funkcjonowania w świecie rzeczywistym. Przecież nie można żyć w bańce. Świat ma swoje prawa. To ty musisz się do niego dostosować, a nie on do ciebie. Dzieci mają swoich rodziców, nie pouczam rodziców, jak mają wychować swoje dzieci. Osobiście nigdy nie krzyczałam na swoje dziecko. Niczego nie musiałam zakazywać, przede wszystkim dużo rozmawiałyśmy z córką. Ponieważ moje dziecko jest wyjątkowo inteligentne, to uznałam, że rozmowa zawsze pomoże. Otwarcie mówiłam, jeżeli mnie coś denerwowało.

Nigdy nie miała zakazu?

  • Uprzedzałam, że jeżeli przekroczy granicę, to mogę wybuchnąć. Nie miałam zamiaru dostosowywać się do jej dąsów. Córka wie to od małego. Przez całe życie nie doprowadziłyśmy do żadnych kłótni ani spięć. Rozmowy wystarczały. Ponieważ jestem matką samotnie wychowującą dziecko, Różyczka jest jedynaczką. Najlepiej wychowywać dzieci, ucząc je samodzielności. Jak się ma 18 lat, powinno się odejść z gniazda. Dostajesz dowód osobisty, odpowiadasz za swoje czyny. Róża wiedziała, że mam takie poglądy, więc gdy skończyła 18 lat, przyszła do mnie i powiedziała, że ma marzenie – chciałaby studiować za granicą. Poprosiła, czy mogłabym jej pomóc w realizacji tego marzenia. Co to dla mnie jako matki oznaczało? To, że będę płaciła za jej studia zagraniczne. Powiedziałam, że muszę się zastanowić, nie wiem, czy możemy sobie pozwolić na takie obciążenie finansowe. Obiecałam, że dam jej odpowiedź za jakiś czas. Po przemyśleniu zgodziłam się. Do dzisiaj jest mi za to wdzięczna.
Róża Steczkowska. Prywatne archiwum

Czy córka uważa to za rodzaj poświęcenia?

  • Nigdy nie usłyszała ode mnie, że się dla niej poświęcam. Uważam za głupotę mówienie dzieciom takich rzeczy. Chciałam mieć dziecko – mam dziecko. To jest mój problem i moja sprawa. Zrobiłabym dla niej wszystko i ona dla mnie też. Mamy niezwykłą więź i to mówią wszyscy, którzy nas znają. Zawsze w nią będę wierzyć, dobrze życzyć i wspierać, jeśli tylko o to poprosi.

Wychowała się Pani w wielodzietnej rodzinie. Była Pani tą najstarszą siostrą. W książce Agaty Steczkowskiej wyczytałam: „Z tyłu głowy miałam taką podświadomą czujność, czy moje młodsze rodzeństwo jest bezpieczne”. Ta dbałość o bliskich była obciążeniem i zapewne wywarło to wpływ na Pani dorosłe życie, prawda?

  • Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Napatrzyłam się przez całe życie, co to znaczy mieć wiele dzieci. Co to znaczy dla rodzica. Nigdy nie chciałam mieć więcej niż jednego dziecka. A co najlepsze – Róża nigdy nie chciała rodzeństwa.

Ale jednocześnie tkwiła w wielodzietnej rodzinie.

  • Nie tkwiła. Z rodziną mieszkałyśmy do jej dziewiątych urodzin. Oczywiście ze względów ekonomicznych, to znaczy moim rodzicom opłacało się to, że z nimi mieszkam.

A wracając do fragmentu, który przeczytałam, czyli „Z tyłu głowy miałam taką podświadomą czujność, czy moje młodsze rodzeństwo jest bezpieczne”…

  • Mogę powiedzieć, że zostałam w ten sposób zaprogramowana. Normalnie dziecko zajmuje się sobą, a nie innymi dziećmi.

W dorosłym życiu odczuwała Pani ten brak dzieciństwa?

  • Zawsze będę odczuwała brak dzieciństwa, jeżeli można to tak nazwać. Radzę sobie z tym. Umiem sobie wiele rzeczy wytłumaczyć. Nie mam żadnych pretensji ani żalu do rodziców. Nie jest to łatwa sprawa – być najstarszym. Ale w moim przypadku to było potrójnie trudne. Co innego być najstarszym rodzeństwem w jakiejś rodzinie, a co innego w mojej. Moi rodzice mieli dziewięcioro dzieci. I nie pomagał im nikt. Ani państwo, ani Kościół.

Owszem, jest to niewyobrażalne.

  • Byłam w środku tego wszystkiego. W rodzinach wielodzietnych często spotyka się taki wzorzec wychowania, że najstarsze opiekuje się młodszymi, ale oprócz opiekowania się młodszym rodzeństwem musiałam uczyć, odrabiać zadania, zaprowadzać do szkoły, a na koniec zostałam szefową rodzinnego zespołu. Miałam 14 lat, była to dla mnie wręcz trauma. Sto razy bardziej wolałam być szefową chóru, liczącego stu chłopców, niż dyrygentką mojego rodzeństwa.

Dlaczego?

  • Bo w chórze sprawa była prosta, role były podzielone. W zespole musiałam pracować z rodzeństwem. Co innego jest słuchać rodziców, a co innego słuchać starszej siostry. Rodzic to autorytet. Starsze rodzeństwo zdecydowanie nie. Jeżeli czegokolwiek chciałam od nich wymagać – było bardzo dużo spięć. Szczególnie, że moje rodzeństwo jest bardzo uzdolnione muzycznie. Są indywidualistami. Zebranie do kupy całego tego przedsięwzięcia graniczyło z cudem. Zwołanie nas wszystkich na próbę, na koncerty wydawało się niemożliwe. Zawsze były jakieś problemy. W trakcie prób rozmawialiśmy o nich, zamiast skupić się na nutach. Co gorsza, nie ufali mi, że jestem lepsza od nich. Tylko tato tak twierdził. Przecież też chodzili do szkół muzycznych. Dlaczego akurat Agata miałaby nimi rządzić? Bo tato kazał? To niech sobie każe. Wie pani, jak to wygląda między rodzeństwem – kiedy rodzice wychodzą z pokoju to się, to się zaczyna. (śmiech)
    Nie chodziło o to, że się wywyższałam, ale ktoś musiał rządzić. I każdy na moim miejscu miałby te same problemy. Ktoś musiał rządzić. Nie da się ani zagrać, ani zaśpiewać, jak nie ma konkretnego przewodnika. Skoro zostałam namaszczona – musiał istnieć dobry powód. Zapytałam tatę, dlaczego ja?. Usłyszałam: Tylko Ty się do tego nadajesz. Bo jesteś z nich najzdolniejsza i najbardziej odpowiedzialna. Potrafisz gasić pożary i rozwiązywać zmartwienia. Skutek był taki, że byłam całkowicie w cieniu rodziny. Tak ich wyszkoliłam i byliśmy na takim poziomie muzycznym, że wystarczyło, że tylko na nich spojrzałam. Dyrygowałam twarzą, jednocześnie śpiewając. Całym ciałem tańczyłam, żeby pokazać, co mamy robić. Nigdy natomiast nie byłam solistką w moim rodzinnym zespole. Nikt z rodzeństwa nie umiał tak dobrze grać na fortepianie jak ja. Zawsze musiałam komuś akompaniować. Szkoliłam na solistów każdego z rodzeństwa.

A czy Justynę również Pani uczyła?

  • Tak, odkąd skończyła trzy lata, praca z nią nie należała do łatwych. Mój tatuś uważał, że dobrze dla niej tak się stało, bo robiłam to w sposób „nienaciskowy” i delikatny. Jakby trafiła na jakiegoś twardego faceta, mógłby ją zniechęcić do śpiewania. Każdy z nas może śpiewać jako solista. Tylko nie każdy jest gwiazdą pop, widocznie nie chce. Na 70. urodzinach mojej mamusi każdy z nas śpiewał, co chciał.
Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

Wydaje mi się, że dyrygowanie jest trudniejsze fizycznie.

  • Dla mnie to jedna wielka radość. Dyrygowanie to nie jest tylko machanie rękoma. Odpowiada się za całokształt. Nie każdy to potrafi. Kiedyś pojechali w trasę koncertową beze mnie, byłam w szpitalu i jedna z sióstr mnie zastępowała. Przecież ktoś musiał dalej rządzić. Po powrocie błagała, żebym więcej nie chorowała. Nie nadawała się się do tego i koniec. Była przerażona i dopiero wtedy zrozumiała, na czym polega moja rola. Powiedziała, że więcej tego nie zrobi.

Wiele podróżowaliście jako rodzinny zespół.

  • Wygrywaliśmy wszystkie festiwale na których się pojawiliśmy, chociaż nie traktowano nas jako rodzinę, ale jako zespół. A kiedy otrzymaliśmy dwa lata temu z rzędu nagrodę Summa cum laude na Międzynarodowym Festiwalu Młodzieży w Neerpelt w Belgii, moje rodzeństwo pochyliło przede mną głowę. Na dyplomie napisane było, że zdobyliśmy najwięcej punktów, za interpretację utworów – za którą odpowiadałam ja. Zrozumieli, że wiem, co robię. Co innego np. śpiewać kolędy w święta, a co innego być zawodowo muzykującą rodziną, która jeździ po świecie i zarabia na koncertach.

To jest nieporównywalne.

  • Bez dwóch zdań.

Jest to swego rodzaju ewenement. Po pierwsze: jak połączyć to muzyczne życie z prozaicznymi, codziennymi obowiązkami? Po drugie: jak to możliwe, że muzyka pochłonęła całą Waszą rodzinę?

  • Dobrzy, poważni rodzice, widząc zdolności u swoich dzieci, powinni je rozwijać. Tato wybrał i zadecydował za nas. Uznał, że jesteśmy uzdolnieni muzycznie, więc wprowadził nas w środowisko, w którym mogliśmy się rozwijać. Wymagał, abyśmy ukończyli podstawówkę muzyczną i umieli grać na jakimś instrumencie. Oczywiście później mogliśmy wybrać inną drogę, ale dał nam podstawy do kształtowania swoich zdolności. I akurat wszyscy zostali muzykami (śmiech).

Co do chórów, które Pani prowadzi w ramach fundacji: czy zmienia się nasze podejście do muzyki? Zgłaszają się do Pani osoby w przeróżnym wieku.

  • Nie przyjmuję ludzi, którzy nie chcą śpiewać. Nie prowadzę selekcji. Nie ma znaczenia, czy dziecko ma talent, czy nie. Jedynym kluczem jest to, żeby chciało naprawdę śpiewać.

Jest Pani bardzo zajętą kobietą. Czy w takim zorganizowanym życiu jest czas na miłość?

  • Jestem utkana z miłości rodziców, miłości do mojego dziecka, chórzystów, ludzi, zwierząt, przyrody…
    Dla mnie miłość nie ma żadnego wymiaru czasu. Po prostu jest. Uważam, że życie jest niemożliwe bez miłości. Nie istniałoby.

Ale przyjdzie czas, kiedy rozpocznie nowe życie rodzinne.

  • Mam nadzieję, że tak właśnie będzie (śmiech) To nie ma znaczenia. Już teraz mieszka za granicą. W dzisiejszych czasach odległość albo czas nie stanowią żadnego problemu. Internet daje wiele, nie tylko dlatego, że mogę komunikować się ze swoim dzieckiem. To również ogromne źródło wiedzy. I nawet jeżeli jest to wiedza „śmietnikowa”, to ja umiem wybierać.

W każdym momencie jesteśmy na etapie wyboru.

  • Tak. Ostatnio wybieram treści naukowe, biograficzne, ze świata przyrody, kosmosu… Bardzo dużo czytam i oglądam, dlatego mówię, że internet jest wspaniałą sprawą. Internet jest układem nerwowym planety.

W partriarchalnym świecie, często mężczyźni chcą za nas wybierać

  • Kobieta to kobieta. Mężczyzna to mężczyzna. Choć to prawda, że tą planetą rządzą mężczyźni – jak do tej pory.

Jak to wygląda w kontekście własnych doświadczeń życiowych?

  • Może się to pani wydać śmieszne, ale kiedyś usłyszałam: „Planeta Wenus zbliża się do Ziemi, dlatego wszystko, co jest żeńskie, zaczyna się wzmacniać”.

Czy dojdzie do „seksmisji”?

  • Nie sądzę (śmiech). Nie widzę powodu, żeby coś mnie musiało wzmacniać. Jestem kobietą i jestem z tego bardzo zadowolona. Lubię moje ciało. Jakie jest, takie jest, ponieważ jest cudowne!

Czy popiera Pani aktywności kobiece, np. „Czarny protest”?

  • Nigdy nie popierałam żadnych protestów. Nie uznaję takich form. Jeśli miałabym się angażować w cokolwiek, to w coś co przynosi efekt. Wykrzykiwanie na ulicach niewiele zmienia. W ogóle się politycznie nie udzielam i nie wypowiadam.

Wiele się mówi o ograniczaniu naszej wolności.

  • Nie czuję się w żaden sposób ograniczona w mojej wolności. Nigdy bym na to nie pozwoliła.

U Pani wszystko zawsze jest takie czarno-białe?

  • Większość tak. Wiadomo, że nic nie jest czarno-białe, ale skoro wszystko jest takie skomplikowane, to łatwiej jest to upraszczać. Sama nie pożyczam od nikogo pieniędzy, jak mnie na coś nie stać, po prostu tego nie mam. Natomiast jeśli ktoś prosi mnie o pożyczenie pieniędzy to albo odpowiadam „nie”, ale daję w prezencie.

Czyli prostsze jest danie niż pożyczenie?

  • Tak, zdecydowanie. Nie jem tego co mi nie smakuje, ponieważ mi szkodzi.

Czy zdarza się sytuacja, w której Pani mówi „nie wiem”?

  • Bardzo często. Jak się na czymś nie znam, no to nie wiem. Nie wypowiadam się na tematy, o których nie mam pojęcia.

Chyba cecha niezdecydowania jest Pani kompletnie obca.

  • W zakupach tak, ale ostatnio na przykład zastanawiam się, czy nie zamienić muzyki na pisarstwo. Czy to już dobry czas, czy jeszcze nie. A może mogłabym robić i jedno i drugie?

Czy planuje Pani każdy dzień?

  • Nie. Oprócz tego, kiedy mam zajęcia. Nawet jak jestem chora, to uczę. Nie mam żadnego asystenta (chciałabym to zmienić). Sama wszystkiego pilnuję. Muszę się mieć na baczności, ale patrzę co życie niesie i reaguję na to. Dla przykładu, pojechałam do Krakowa, aby być modelką, ponieważ dostałam tę propozycję chociaż o nią nie zabiegałam. Nie łażę po mediach i nie klapię, że jestem modelką. Nie mam nawet swojego CV jako modelka.

Media i tak wyciągną co będą chciały.

  • To ludzie do mnie przychodzą. Profesjonalista zawsze będzie mieć pracę. Nie boję się, że zostanę bez pracy. Ona zawsze mnie znajdzie, albo sama ją wykreuję. Słyszę od różnych osób, że to jest niesamowite. Ledwo fundacja ruszyła, a już mamy tyle dzieci i dorosłych.

Skąd to się nagle wzięło?

  • Nic się z niczego nie bierze.
Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

Jak Pani odpoczywa?

  • Leżę. Uwielbiam ciszę. Wtedy spotykam się sama ze sobą. Myślę, co jest zrobione, co trzeba dopracować, marzę…

No właśnie, znowu myślę i planuję.

  • Tak, ale fizycznie się nie przemęczam. nie działam. Taki przykład: Kupiłam nowy zegarek i poszłam z nim na próbę. Rozpraszało mnie jakieś bzykanie. Przyglądam na zegarek a tam gratulacje, że właśnie przebiegłam 10 kilometrów i spaliłam wiele kalorii. Pokazałam to dzieciom: „Zobaczcie, jaka pani jest wysportowana!” (śmiech). Dlatego potrzebuję odpocząć fizycznie ciałem. Bardzo lubię się zresetować, czyli pojechać na przykład na Malediwy. Wyjechałam z Różą na dziewięć dni, która wprowadziła całkowity zakaz rozmawiania o pracy. Nie padło na ten temat ani jedno słowo. Internet był wyłączony, tryb samolot – zero telefonów…

Czyli słońce i woda?

  • I wracam naładowana, jak bateria. Wszyscy się wtedy do mnie przytulają. Nawet panie sprzątające w radiu. Przyjechałam opalona, oczywiście mi skóra zaraz zeszła. Po dwóch tygodniach byłam jak jaszczurka. Nie smaruję się niczym, wchłaniam witaminę D. Później wszystko co ma zejść, zejdzie, i jest nowa skórka. Ciepłe kraje, co najmniej 30 stopni – reset. Wtedy rzeczywiście bardzo wypoczywam. Leżę w oceanie jak w wannie i prawie z niego nie wychodzę. Pływam w przezroczystej wodzie. Jest to najlepsze, co może być.
Agata Steczkowska. Prywatne archiwum

Co lubi Pani czytać?

  • Najbardziej biografie, historię, książki naukowe i dobrą powieść. To mnie zawsze najbardziej interesowało. Jeżeli tylko pozwala mi na to czas, uwielbiam też oglądać National Geographic, Discovery itp. Kosmos, wszechświat, przyroda i zwierzęta w dokumentalnych filmach. Piszę muzykę do dokumentów, więc troszeczkę się na nich znam. Lubię się uczyć o życiu. Czytając o historii, można dowiedzieć się wielu różnych rzeczy. Ja ogólnie jestem typem studenta. Mój tato zawsze powtarzał, że mój mężczyzna powinien fundować mi studia, utrzymywać i cieszyć się, że jestem z nim (śmiech).

Nie wyobrażam sobie Pani jako utrzymanki, która jest zależna od kogokolwiek.

  • To musi być genialne i wspaniałe! Byłabym zachwycona (śmiech). Po prostu powiedzieć „tak” na ślubnym kobiercu i już. Chodzi o to, że mogłabym robić cały czas to samo w życiu, tylko nie musiałabym dostawać za to pieniędzy. Jeżeli ktoś by mnie utrzymywał, działałabym za free. Choć nie ma takiej potrzeby, to chętnie bym spróbowała. Może w jakimś programie „Rolnik szuka żony”? Stanęłabym, jak towar na targu, i czekała na kupca. Na pewno chciałabym utrzymać swój poziom życia. Może nie jestem najskromniejszą osobą, ale też nie potrzebuję ogromnych bogactw. Nie poszłabym nagle mieszkać na wieś. Nigdy mnie to nie interesowało. Uwielbiam przyrodę na wsi, ale wolę się nią tylko delektować. Generalnie nie nadaję się do wiejskiego życia. Chyba że żyłabym na dotychczasowym poziomie, czego nie wykluczam (śmiech). Śmiech śmiechem, ale ważne, aby mój mężczyzna był cudowny.

Pani jest raczej wolna od związków.

  • Jestem raczej wolna od wszystkiego! À propos związków, jeżeli jako kobieta jestem w stanie utrzymać swoje dziecko bez żadnej pomocy, to znaczy, że jest to wykonalne. Dla mnie mężczyzna, który nie umie sam siebie utrzymać – oraz swojej żony – to nie jest prawdziwy mężczyzna. Szczególnie dlatego, że jest to patriarchalny świat, więc łatwiej mu na wszystko zarobić. To nie jest facet na poziomie. Jak byliśmy jaskiniowcami, to mężczyzna przynosił zwierzę, żeby utrzymać rodzinę. Jakby nie przyniósł, to kobieta i dzieci by mu umarły. Teraz jest dokładnie tak samo. Tylko zamiast mamuta powinien przynieść mieszkanie i utrzymanie oraz satysfakcjonującą pracę i starać się ze wszystkich sił.… Facet spełniony zawodowo ma spojrzenie na przyszłość. Kobieta i mężczyzna powinni być niezależni od siebie, bo tylko wtedy mogą stworzyć dobry związek. Większość związków ma formę kontraktu, i to mi się nie podoba!

Hmmm, jaką ma Pani teorię?

  • Miłość to miłość, kontakt to kontrakt, a wolność to wolność.

I znowu wolność…

rozmawiała Monika Rebelak