W zeszły piątek miała miejsce premiera filmu„Last Minute” w reżyserii Patryka Vegi. Tuż po projekcji odbyłam rozmowę z reżyserem o pomyśle, oczekiwaniach i nowej roli, jaką objął podczas produkcji.
Dlaczego w przekazie filmu wyczułam niechęć do wakacyjnego wyjazdu do Egiptu, przecież jest on odwiedzany przez tysiące Polaków?
– Istotnie, w najlepszym okresie aż 700 tysięcy Polaków odwiedzało Egipt. Chciałem, by był to film realistyczny, będący kompilacją naszych wszystkich wakacyjnych doświadczeń. Myślę, że wszystko jest jednak przedstawione ciepło i pogodnie, co daje w sumie bardzo pozytywny film.
Ile w tych przygodach jest prawdziwych zdarzeń?
– Przeprowadziłem wiele rozmów z rezydentami, którzy przesiedzieli w Egipcie niekiedy po 14 lat. Opowiedzieli mi zaskakujące przygody urlopowiczów. Wszystkie sytuacje, które zostały ukazane w mojej komedii, miały miejsce i przytrafiły się naszym rodakom podczas wycieczek. W moim przeświadczeniu „Last minute” jest zwierciadłem, w którym może przejrzeć się każdy, kto kiedykolwiek był na zagranicznych wakacjach i stwierdzić, że przeżył podobną historię w autobusie, czy spotkał identycznego wariata w hotelowej recepcji.
Czy wygrana wycieczka w radio była wyjściowym tematem i zdarzyła się naprawdę?
– Nie powiem głośno, które radio poddało mi pomysł na takie rozpoczęcie filmu, ale jadąc samochodem nie raz słuchałem tych audycji. Entuzjazm w głosie ludzi wygrywających nagrodę zawsze wywoływał mój uśmiech. Doszedłem do wniosku, że to świetny punkt wyjścia dla filmowej historii. Widziałem od początku, że chcę nakręcić pozytywny film. Wydaje mi się, że dookoła jest zbyt wiele aktów agresji, procesów, katastrof. Myślę, że ludzie mają tego dosyć. Ten film jest odskocznią od złej rzeczywistości, komedią, którą można obejrzeć nawet z dwunastolatkiem bez poczucia zażenowania i rozczarowania chamskim dowcipem.
Trochę goryczy również nie zawadzi? Problemy wychowawcze głównego bohatera Tomka z córką, śmierć żony…
– Widzowie w trakcie oglądania filmu na przemian wzruszają się i śmieją. To dla mnie najlepsza recenzja. Jeśli analizowalibyśmy konstrukcję samego filmu, to odnaleźć tu można czysty hollywoodzki schemat. Zaczyna się śmiesznie, potem jest wzruszenie, a na końcu happy end.
Gdzie – poza Egiptem – były kręcone sceny filmu?
– W Turcji i Maroko.
Dlaczego właśnie tam?
– Sporym kłopotem dla polskiego twórcy jest realizowanie zdjęć poza Unią Europejską. Na tym wyłożyło się wiele ekip. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Serial „Misja Afganistan” miał być kręcony w Maroko, a w efekcie nakręcono go pod Warszawą. Byłem przekonany, że nie da się odtworzyć realiów egzotycznego kraju w polskich warunkach.
Nie da się pokazać piramid bez piramid…
– Kuriozalne było załatwienie zgody na kręcenie zdjęć w Egipcie, ponieważ ten kraj nie jest w karnecie ATA ( umowa międzynarodowa pozwalająca na przywiezienie i wywiezienie sprzętu). W związku z tym urzędnicy chcieli ode mnie pieniędzy za wwiezienie sprzętu, które musiałbym zdeponować w banku, mającym filię zarówno w Polsce, jak i Egipcie. A takiego banku nie ma. Nie byłem w stanie przez 2 miesiące uzyskać zgody na realizację zdjęć fabularnych. Do tego doszły jeszcze kwestie bezpieczeństwa ekipy, gdyż w okresie kiedy, realizowaliśmy zdjęcia, pojawiły się zamieszki wywołane filmem internetowym krytykującym Mahometa.
Jaki to był okres?
– Październik i listopad. Część zdjęć zdecydowałem się robić w Turcji. W Maroko z kolei miałem najlepszy dostęp do sprzętu, umożliwiającego skomplikowane ujęcia lotów nad miastem z helikoptera, na którym można było montować kamery. Te miejsca były alternatywą, aby jak najlepiej i najbezpieczniej wykonać część pracy. Miałem w ekipie dziecko, 9-letniego Olafa, dlatego nie było mowy o jakimkolwiek narażaniu ekipy dla filmu.
Ile czasu Olaf spędził na planie zdjęciowym?
– Około 20 dni.
Czy pomysł na kolejny obraz filmowy już się narodził?
– W przypadku „Last Minute” jestem zarówno współscenarzystą, reżyserem, producentem i dystrybutorem, W tej ostatniej funkcji debiutuję, samodzielnie wprowadzając mój film do kin. Nie chcę się tłumaczyć, że nakręciłem fajną produkcję, a dystrybutor zrobił mi kiepski plakat, albo przeprowadził niewłaściwą promocję i film nie osiągnął sukcesu. Robię to, aby brać przed widzami pełną odpowiedzialność za mój film. „Last Minute” jest pierwszym projektem mojej spółki. Ta produkcja dla mojego studia to ogromny test.
Czy uzyskał Pan dofinansowanie?
– Profesjonalne finansowanie filmów w Polsce nie istnieje. Nasz przemysł filmowy pod tym względem jest w powijakach. Nie można mówić o PISF-e, (przyp. red. Państwowy Instytut Sztuki Filmowej) który dofinansowuje tylko filmy artystyczne. Starając się o środki pieniężne, usłyszałem, że nie uzyskam wsparcia, bo mój film ma szansę zarobić. Mogą finansować tylko filmy, które nie mają szansy finansowego powodzenia?
Może taka jest właśnie ich polityka?
– Usłyszałem, że wolą finansować sztukę filmową, która nie ma innych możliwości sfinansowania. To kuriozalne, bo np. we Francji, gdzie film jest traktowany jak dobro narodowe, dotacje dostają zarówno filmy artystyczne, jak też komedie, kino policyjne, czy nawet horrory. Dlatego postanowiłem szukać finansów gdzie indziej. Stworzyliśmy profesjonalny wehikuł do finansowania produkcji filmowych. Nasz film jest w 100% sfinansowany przez podmioty nie powiązane z branżą filmową. Chcemy realizować trzy tytuły rocznie i najwyżej jeden z nich będzie stanowić komedia.
W których kinach film będzie wyświetlany?
W trzech największych sieciach: Cinema City, Helios i Multikino oraz w kinach niezrzeszonych. W minionym roku bardzo rozwinęła się cyfryzacja i wszystkie niemal wszystkie kina mają już sale cyfrowe. Dlatego premiera może odbyć się równocześnie w największych miastach i małych miejscowościach – to szeroka dystrybucja na cały kraj.
Czyli można to zaplanować znacznie wcześniej?
Tak. Choć trzeba zaznaczyć, że dystrybucji się wciąż uczę, bo choć jestem filmowcem, to mam poczucie, jakbym wkroczył w nową dziedzinę. Dla mnie, jako reżysera i producenta, to zupełnie nowe doświadczenie i wypłynięcie na głębszą wodę.