„Wright albo jest wynalazcą Bitcoina, albo mamy do czynienia z doskonałym oszustem, który bardzo chce, żebyśmy uwierzyli w tę historię” – twierdzą autorzy artykułu opublikowanego 8 grudnia w serwisie „Wired”. Tajemnica twórcy systemu nie po raz pierwszy jest obiektem dziennikarskiego dochodzenia.
Zainteresowanie tożsamością kryjącą się za pseudonimem Satoshi Nakamoto podsyca nie tylko popularność wirtualnych walut, ale także fakt, że pionier ma zapewne w posiadaniu największy fundusz elektronicznych monet wart kilkaset milionów dolarów.
Wcześniej o zdemaskowaniu Satoshiego donosił amerykański „Newsweek”. W 2014 r. magazyn wskazał na 64-letniego Japończyka mieszkającego w Kalifornii. Sam zainteresowany zdecydowanie zaprzeczył, a wątpliwości co do trafności wywodów dziennikarzy rosły z biegiem czasu.
Bitcoin pochodzi z Australii?
Dziennikarze „Wired” twierdzą, że weszli w posiadanie mocnych dowodów uzasadniających ich podejrzenia. Otrzymali oni paczkę dokumentów od anonimowego źródła zbliżonego do rzekomego Satoshiego – Craiga Wrighta. Wynika z nich, że w sierpniu 2008 r., kilka miesięcy przed opublikowaniem w sieci artykułu kładącego podwaliny pod rozwój Bitcoina, na blogu Wrighta pojawiła się zapowiedź publikacji dotyczącej kryptowaluty bazującej na idei publicznego rejestru transakcji. 10 stycznia 2009 r., a więc dzień po „narodzinach Bitcoina”, na tym samym blogu pojawił się wpis mówiący o starcie systemu. Jeśli wziąć pod uwagę różnicę czasu pomiędzy Australią a USA, wpis ten, później usunięty z sieci, mógł powstać w rzeczywistości przed upublicznieniem projektu.
Wśród zdobytych przez „Wired” dokumentów są także e-maile wymieniane pomiędzy Davidem Kleimanem, przyjacielem Wrighta i specjalistą zajmującym się informatyką śledczą. Dotyczą one m.in. tworzonego przez nich wspólnie artykułu dotyczącego elektronicznej waluty, konieczności zakupu komputerów, które „mają napędzić ich pomysł”, a także oświadczenie woli, w którym Kleiman zgadza się zarządzać funduszem nazwanym „Tulip Trust” gromadzącym 1,1 mln bitcoinów.
Zainteresowanie dziennikarzy wzbudził także sposób finansowania przedsięwzięć, w które później angażował się Wright. Firma Hotwire powstała dzięki 23 mln dolarów uzyskanych ze sprzedaży bitcoinów w 2013 r. Był to spory, bo 1,5-procentowy udział w całym zasobie kryptowaluty w tym czasie.
Milion bitcoinów czeka na 2020 rok
Dziennikarze nie zdołali potwierdzić swoich podejrzeń, kontaktując się z Australijczykiem. Nie jest wykluczone, konkludują, że Wright sam spreparował ślady wiążące go z początkami wirtualnej waluty. Zdecydowanie jest to nietuzinkowa osobowość. Obsesyjny samouk, posiadacz dwóch doktoratów, przedsiębiorca, ekscentryk, który podjął kiedyś wyzwanie samodzielnego wyprodukowania ołówka (!) i spędził nad tym zadaniem kilka lat. Jego firma posiada dwa superkomputery mieszczące się na liście 500 najszybszych maszyn na świecie.
W sześć godzin po publikacji artykułu „Wired” australijskie media doniosły o wejściu policji do domu Wrighta. Przeszukanie nie ma jednak oficjalnie związku z rewelacjami dotyczącymi historii bitcoina, a raczej jest efektem sporów biznesmena z tamtejszym fiskusem.
Zwolenników kryptowalut bardziej niż wątki obyczajowe mogą interesować losy miliona monet, które nigdy nie zostały użyte w transakcji. Jeśli wierzyć zdobytym przez „Wired” dokumentom, fundusz gromadzący bitcoiny ma pozostać nietknięty do 2020 r. Powiernikiem trustu był zmarły w 2013 r. David Kleiman, a jedynym wyjątkiem przewidzianym w umowie z Wrightem było wypożyczanie zgromadzonych tam środków na cele związane z badaniami nad kryptowalutą lub popularyzacją jej zastosowań.
Michał Kisiel