
Dawno, dawno temu, kiedy polski rynek nie znał jeszcze zagranicznych sklepów wielkopowierzchniowych, triumfy święciły wszelkiego rodzaju bazary. W każdym mieście, ale także i w małych miasteczkach znajdował się większy lub mniejszy plac, będący centrum nie tylko handlu, ale i życia lokalnej społeczności. Bazar oferował towary każdego rodzaju – chleb, warzywa, ubrania… słowem: wszystko czego potrzeba, a nawet więcej bo służył wymianie najcenniejszego z dostępnych towarów, czyli informacji.
Bazar jako instytucja
Miejskie targowiska charakteryzują się relacyjnością oraz pewnego rodzaju intymnością, która wytwarza się między sprzedającymi a kupującymi. Jako, że handel w tego typu miejscach bazuje na stałych klientach, bazar staje się przestrzenią do nawiązywania relacji i to nie tylko z dostawcami, do których systematycznie wracamy, ale także z sąsiadami i innymi odwiedzającymi. Dzięki temu wyprawa na zakupy przestaje być codzienną rutyną, którą trzeba wypełnić, a zamiast tego staje się przeżyciem, czy nawet tradycją, tak jak towarzyszące jej rozmowy czy negocjowanie ceny. Bazar pełni funkcję integrującą w lokalnej społeczności, a także daje szansę na rozwój małym przedsiębiorcom z okolicy. Instytucja targowiska ma swoja historię, a co za tym idzie – niepowtarzalna atmosferę, której próżno szukać między półkami w hipermarkecie.
Nie do końca super ten market
Jednym z czynników mających wpływ na kondycję współczesnych bazarów są hipermarkety, które odkąd tylko zaczęły powstawać w latach 90. staja się coraz bardziej powszechne. Oferują one swoim klientom większy wybór produktów, które może nie zawsze są najwyższej jakości, zwłaszcza jeśli chodzi o warzywa, owoce czy mięso, ale za to możemy je dostać w wyjątkowo atrakcyjnych cenach. Rzeczywistość supermarketów zmierza do pełnej anonimowości oraz braku jakiejkolwiek interakcji na linii klient – klient oraz sprzedawca – klient. To wszystko w połączeniu z oszczędnością czasu oraz możliwością skorzystania z usług znajdujących się w pobliskich korytarzach galerii handlowej sprawia, że coraz więcej mieszkańców woli udać się do najbliższego centrum handlowego niż na targowisko. Jest to naturalne zjawisko, w końcu postęp wymusza na nas pewne zmiany nawyków, jednak ma swoją ciemna stronę właśnie w postaci wypierania pewnej tradycji i naturalnego kolorytu.
Strzały z procy
Miejskie targowiska ze względu na swoja historię przeważnie są położone w atrakcyjnych komunikacyjnie miejscach, przez co stają się łakomym kąskiem dla deweloperów. Drobni lokalni sprzedawcy właściwie nie mają wielkich szans w walce z inwestorami, a jedyne co im pozostaje to organizowanie protestów, rozwieszanie plakatów oraz próba przeforsowania swoich postulatów na sesjach rady dzielnicy czy miasta, co nie zawsze wywołuje pożądane efekty. Walka o życie bazarów przypomina pojedynek Dawida z Goliatem, z tym że w tym przypadku nie zawsze to Dawid jest zwycięzcą.
Na chwilę przed końcem
Bazary coraz bardziej się wyludniają i powoli znikają z mapy Warszawy. Najgłośniejszym przykładem tej tendencji jest los Bazaru Banacha. Targowisko, które istniało przez ponad sto lat na rogu ulic Banacha i Grójeckiej w sierpniu ostatecznie zakończyło swoją działalność. Część sprzedających już kilka lat temu przeniosła się do nowego budynku „Zieleniaka”, a pozostała część w zeszłoroczne wakacje „przeprowadziła się” w nowe miejsce lub całkowicie zrezygnowała z handlu. Budowa kilkunastopiętrowego wieżowca TBS-u, który ma stanąć na miejscu bazaru już się rozpoczęła, a po targowisku praktycznie nie został ślad. Zanim to jednak nastąpiło udało mi się odwiedzić Bazar Banacha i zrobić kilka zdjęć na chwilę przed końcem.







Tekst i zdjęcia: Anita Bożek