„Czarna Woda” (bo tak nazywa się nowe bistro na mapie Warszawy), to miejsce klimatyczne jak żadne inne. Co je wyróżnia?
Napięty harmonogram w ciągu dnia sprawia, że częściej takie miejsca odwiedzamy wieczorami. Po wejściu „Czarnej Wody” można poczuć się jak w średniowiecznym zamku. Panuje półmrok, palą się czarne świecie, a ściany sprawiają wrażenie niedokończonych i lekko obdrapanych. Jednak nie jest na tyle mrocznie, że może tam przychodzić tylko wąskie grono Gothów, czy innej subkultury. Odnajdą się w nim wszyscy, którzy są przygotowani na niepowtarzalne doznania kulinarne. A światło, które jest bardzo oszczędnie wypuszczane z żarówek, tylko sprzyja degustacji.
To nie wystrój, a jedzenie w restauracji jest najważniejsze, prawda? No i tutaj dochodzimy do meritum. Na tle wielu restauracji, w których mieliśmy okazję jeść przeróżne dania, ta była naprawdę znakomita. Osoby, które nie jadają kaszanki, bo nie lubią – zjadły ze smakiem. Hitem okazała się także czernina, która jest serwowana gościom „Czarnej Wody”. Jednak nie zawsze będzie można jej skosztować. Wszystko zależy od dostępności kaczej krwi, którą nie tak łatwo jest zdobyć.
Burgery biją na głowę burgerownie. Karmelizowana cebulka, czy jajko w burgerze vege sprawiają, że nie można przestać jeść. Dodatkowo w menu znajdziemy pozycję flat bread – przyjemny czarny naleśnik z jeszcze lepszym wnętrzem.
Oczywiście nie braknie tu też drinków. Pysznych drinków. Jednym z naszych faworytów jest Gin Passion Collins. Z dodatkiem ichniej czarnej mieszanki zwanej angosturą i kiwi. A na deser czarne lody z palonego bakłażana. Pycha!
Z pewnością tam wrócimy. A kto nie był – koniecznie musi spróbować!
Izabela Żyndul