Ukraińskie prawo jazdy od ręki. Kierowcy szukają okazji, policja rozkłada ręce

Straciłeś prawo jazdy? Zadzwoń. Nie zdałeś egzaminu? Zadzwoń, tym razem zdasz na pewno. Gdzie? Na Ukrainie.

foto: Pixabay.com

Wyłożysz kilka tysięcy złotych, ale nikt nie będzie cię pytał o to, czy pijesz za kółkiem, czy masz na koncie wypadek. Problemy się zaczną przy pierwszej kontroli policji. „Zabrali prawo jazdy? Nowy ukraiński dokument za 15 dni. Bez wyjazdu” – to fragment krótkiego ogłoszenia. W ostatnim czasie pojawia się w wielu miejscach – w mediach społecznościowych, na forach dla kierowców. O sprawie poinformował nas czytelnik za pośrednictwem formularza dziejesie.wp.pl.

Wprost można powiedzieć, że polski internet zalała fala reklam firm, które kuszą możliwością zdobycia prawa jazdy na Ukrainie. Ma być tanio, ma być bez problemów, a wszystko bez ruszania się z kanapy w Polsce. Wszystkie spółki gwarantują pozytywny wynik egzaminu. Tego, na który nawet nie trzeba jechać.

Ceny? Od tysiąca do trzech tysięcy złotych w zależności od wybranego pakietu. Taniej mają ci, którzy pojadą po odbiór dokumentów. Drożej ci bardziej leniwi.

Oferta dla każdego

Z oferty skorzystać mogą kierowcy, którzy stracili prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów karnych lub jazdę pod wpływem alkoholu. Wszystko bez pośredników, do załatwienia w dowolnym miejscu na Ukrainie. Chcesz prawo jazdy z Kijowa? Nie ma problemu. Dokumenty z Krymu? Od ręki. A do tego można rozmawiać z przedstawicielami firmy po polsku. Zostawiasz numer, oni oddzwaniają sami.

Całym procesem mają zajmować się wyspecjalizowane kancelarie prawne z Ukrainy. Nazwy? Brak. Zwykle mają adres w Kijowie, numeru telefonu wprost nie podają. Cześć zachęca do kontaktu przez formularz elektroniczny, niektórzy proszą o założenie aplikacji WhatsApp. I tam czekają na chętnych.

Policja mówi wprost: taka oferta nie może być prawdziwa, w większości wypadków to próba wyłudzenia pieniędzy za kawałek bezwartościowego plastiku. Dlaczego? Bo przy pierwszej kontroli szybko na jaw wyjdzie, że prawo jazdy już dawno zostało skonfiskowane lub kierowca nie ma uprawnień. A wtedy policjanci dokładnie prześwietlą dokument.

Wpaść można również w urzędzie. Po sześciu miesiącach ukraiński dokument należy wymienić na polski. Dokumenty składa się w lokalnym urzędzie. Najczęściej jednak zamiast nowego prawa jazdy, do drzwi pukają policjanci. Dlatego niektóre firmy na swoich stronach zachęcają, by papiery wymieniać w innych krajach niż Polska. Lub mówią wprost: możesz jeździć i się niczym nie martwić. Do czasu.

foto: Pixabay.com

Tracisz i pieniądze, i prawo jazdy

Wystarczy przejrzeć policyjne akta, by wiedzieć, że ukraińskie prawo jazdy to więcej problemów niż zysków. „Rzeszowscy policjanci zatrzymali dwóch mieszkańców Hermanowej i obywatela Ukrainy, który sprzedał Polakom podrobione prawa jazdy. Wszyscy trzej przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze”. To fragment policyjnych archiwów.

A było tak. Dwóch Polaków poznało młodego Ukraińca, który zaproponował załatwienie ukraińskiego prawa jazdy na kierowanie pojazdami ciężarowymi. Wystarczy 500 dolarów i wszystkie dokumenty będą gotowe. Polacy mieli dokumentami posługiwać się przez 6 miesięcy, później wymienić na polskie. Minęło 6 miesięcy i… wpadli. Na Ukrainie nigdy nie byli, nigdy nie zdali żadnego egzaminu, nie było ich w państwowych rejestrach. Służby dyplomatyczne ustaliły to błyskawicznie. Mężczyźni skończyli bez prawa jazdy, bez 500 dolarów i z karą grzywny 1 tys. zł. A Ukrainiec trafił na 3 miesiące do więzienia.

W ubiegłym roku straż graniczna zatrzymała kierowcę na przejeździe Polski z Niemcami. Pokazał ukraińskie prawo jazdy, choć był Polakiem i wzbudził podejrzenia. Weryfikacja dokumentu trwała kilka chwil. A kierowca pod naporem pytań przyznał się, że kupił dokument za 1,2 tys. dolarów. Został skazany na 3 miesiące więzienia w zawieszeniu i grzywnę tysiąca złotych. I jeszcze zgarnął mandat 500 zł za kierowanie pojazdem bez odpowiednich uprawnień.

A to, że na Ukrainie łatwo podrobić dokumenty nie jest tajemnicą. Nie ma dnia, by polscy pogranicznicy nie zatrzymali kogoś z „lewym” dokumentem.

– Od początku 2018 r. wychwyciliśmy 120 podrobionych praw jazdy. W porównaniu do analogicznego okresu 2017 r. jest to 3,5-krotny wzrost – mówiła Wirtualnej Polsce mjr Elżbieta Pikor, rzecznik prasowa Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.

I zdradzała, że podrabiane najczęściej są dokumenty z datą na 2014 rok. Dlaczego? W tym czasie na Ukrainie miały być po prostu gorzej drukowane oficjalne dokumenty, więc braki w ich jakości nikogo w kraju nie dziwią. Polska to nie Ukraina. Policjant, który w jednej ręce ma polski dowód osobisty, a w drugiej ukraińskie prawo jazdy szybko nabierze wątpliwości.

foto: Pixabay.com

Na drogach na pewno są tacy kierowcy

Ukraińskie prawa jazdy w Polsce to margines. Pewnie na drogach jest kilkudziesięciu, może kilkuset cwaniaków, którzy jeżdżą z takim dokumentem i myślą, że wszystko gra. Przy pierwszej kontroli zostaną złapani, do tego czasu mają pozorne poczucie bezpieczeństwa – mówi money.pl policjant z warszawskiej Komendy Głównej Policji.

Przyznaje jednak, że o ile złapanie kierowców z podrobionym dokumentem jest proste, to gorzej z ustaleniem osób odpowiedzialnych za proceder. Dlaczego? Bo strony internetowe stoją na zagranicznych, zwykle rosyjskich serwerach. Równie często z firmą nie ma żadnego kontaktu telefonicznego, połączenia są realizowane przez sieć internetową. W ten sposób naciągacze udają, że dzwonią z Warszawy lub Krakowa, a w rzeczywistości siedzą na Ukrainie. A tam wystarczy ktokolwiek ze znikomą znajomością języka polskiego, by rozpocząć biznes. Czasami w Polsce pojawiają się pośrednicy odpowiedzialni za zebranie pieniędzy. I oni wpadają, ale dalej policja szuka wiatru w polu.

Albo masz słupa, albo zakładasz konto w kryptowalutach i w ten sposób kasujesz za załatwienia prawa jazdy. Efekt jest taki sam, czyli organizator bezpieczny, wpadają kierowcy i płotki – dodaje policjant.

I mówi wprost, że to biznes w miarę bezpieczny. Jeżeli ktoś nie dostanie dokumentu, lub jego stan jest niezadowalający, to najpewniej nie pójdzie na policję. Zorientuje się, że brał udział w procederze podrabiania dokumentów i pogodzi ze stratą.Komenda Główna Policji nie publikuje w corocznych raportach informacji na temat liczby podrobionych dokumentów. Nie posiada również takich danych od ręki. Poprosiliśmy biuro prasowe policji o szczegółowe informacje na temat liczby zatrzymanych podrobionych praw jazdy z Ukrainy. Na odpowiedź czekamy.Inspekcja Transportu Drogowego w ubiegłym roku wśród kierowców ciężarówek z Ukrainy wykryła 120 sytuacji, w których nie posiadali odpowiednich uprawnień. To ci, którym udało się przekroczyć granicę i zaczęli pracę w Polsce.

Nie rozgranicza jednak, ile dokumentów było podrobionych. – Inspekcja Transportu Drogowego podczas wykonywania swoich statutowych zadań na drodze kontroluje uprawnienia wszystkich kierowców, bez względu na ich kraj pochodzenia (zarówno Polaków, jaki i obcokrajowców). Systematyczne zwiększanie przez Inspekcję udziału kontroli przewoźników zagranicznych na pewno zwiększa możliwość wykrywania naruszeń, co wpływa na bezpieczeństwo transportu oraz uczciwą konkurencję – wyjaśnia biuro prasowe Inspekcji w korespondencji z money.pl.

Dodaje jednak, że jest w stanie wykryć nieprawidłowości w dokumentach, a nie podczas egzaminów.

W przypadku podejrzenia fałszowania dokumentów zgłoszenia sprawy organom ścigania. Jednakże inspektorzy transportu drogowego nie są w posiadaniu informacji o fałszywie zaliczonym kursie prawa jazdy na Ukrainie lub Białorusi, gdyż weryfikują zastany stan faktyczny i dokumenty, a nie poddają w wątpliwość przyznane uprawnienia przez inne państwa – tłumaczy ITD.

Co to oznacza? Jeżeli podrobiony jest dokument, to inspekcja to wykryje. Jeżeli sfałszowane są wszystkie papiery, w tym również te dotyczące przejścia kursu i egzaminu, to polscy policjanci i inspektorzy już tego nie wykryją.

Co ciekawe, moda na ukraińskie prawa jazdy trwa od blisko dekady. Już w 2008 roku pojawiały się pierwsze materiały prasowe o podrabianych dokumentach od wschodniego sąsiada. Polski konsulat we Lwowie informował wtedy, że szacuje skalę fałszerstw na 10 – 15 proc. Co ósmy dokument, który był weryfikowany, miał być podrobiony