Małe przedsiębiorstwa kontra pandemia. Historia niezwykłego zakładu poligraficznego

Skan-Mir świadczy usługi poligraficzne w stolicy od ponad 30 lat. To wyjątkowy zakład z tradycjami. Teraz jednak, po kryzysie spowodowanym pandemią, walczy o przetrwanie. W pomoc zaangażowała się nawet dziennikarka Małgorzata Halber.

Skan-Mir
Małe przedsiębiorstwa kontra pandemia. Historia niezwykłego zakładu poligraficznego

Skan-Mir Poligrafia to jedno z tych miejsc, które przez pandemię COVID-19 znalazło się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Pani Justyna Tomczyk, która pracuje w zakładzie od kilkunastu lat, postanowiła, że zawalczy o jego przyszłość. Pomocną dłoń wyciągnęła także Małgorzata Halber – dziennikarka, pisarka, rysowniczka. Obie kobiety twierdzą, że Skan-Mir należy ratować. W końcu to jeden z najstarszych zakładów poligraficznych w stolicy, a także po prostu wyjątkowe miejsce z tradycjami.

Firma jakich mało

Skan-Mir to malusieńka drukarnia założona w 1989 r. przez Mirosława Dankiewicza, drukarza z zawodu i zamiłowania. Od 31 lat znajduje się w tym samym miejscu: przy ulicy Śniadeckich 23, przy Politechnice. W 2007r. po śmierci pana Mirosława firmę przyjął syn, pan Piotr Dankiewicz, niezwiązany z poligrafią – nakreśla historię zakładu pani Justyna Tomczyk. Pracuje w nim od 14 lat. Mówi o sobie jako o miłośniczce papieru i rękodzieła. To właśnie ta miłość sprawiła, że nie wyobraża sobie siebie gdziekolwiek indziej.

Skan-Mir wyróżnia się pośród lokalnych punktów poligraficznych tym, że dla jego pracowników praktycznie nie ma rzeczy niemożliwych. Przede wszystkim wykonują nawet bardzo skomplikowane zamówienia, takie, których nie podejmują się inne zakłady.

Nasza firma pod wieloma względami jest unikatowa. Oprócz standardowych usług poligraficznych jak pieczątki, wizytówki, oprawa, druk wielkoformatowy wykonujemy pojedyncze zlecenia, gdzie nasze rzemiosło przy współpracy z introligatorem pozwoliło na realizację nawet najbardziej skomplikowanych zleceń – wyjaśnia pani Justyna Tomczyk, która obecnie próbuje ratować firmę.

Zakład na Śniadeckich jest przyjazny studentom, klientom starszym, a także tym najbardziej wymagającym. Jedną z takich klientek okazała się pani Małgorzata Halber. To właśnie w Skan-Mirze pisarka drukowała swoje zeszyty z odratowanego papieru.

To u nas Powstańcy Warszawscy nie płacili za ksero. To u nas starsze osoby mają pomoc w przepisaniu tekstu do pliku elektronicznego. To u nas można wykonać pojedyncze zamówienia na przepiękne okoliczności typu 60-lecie małżeństwa. To u nas studenci mogą liczyć na pomoc przy druku prac. Nie jesteśmy rekinami biznesu. Jesteśmy rzemieślnikami i miłośnikami poligrafii. U nas nie ma rzeczy niemożliwych – przekonuje pani Justyna.

Skan-Mir
Małe przedsiębiorstwa kontra pandemia. Historia niezwykłego zakładu poligraficznego. Foto archiwum prywatne Pani Justyny Tomczyk

Skan-Mir kontra pandemia

Do czasu nadejścia „ery koronawirusa” drukarnia radziła sobie bardzo dobrze. Pomimo rosnącej konkurencji, klienci wciąż odwiedzali Skan-Mir, ceniąc sobie przyjazną atmosferę, profesjonalizm i widoczną miłość pracowników do wykonywanej pracy. Niestety pandemia sprawiła, iż firma straciła płynność finansową. Jak w przypadku wielu innych niewielkich przedsiębiorstw, przyszłość zakładu na Śniadeckich stanęła pod znakiem zapytania. Dofinansowanie rządowe nie pokryło kosztów, które były potrzebne, by drukarnia znów mogła funkcjonować. Wtedy pani Justyna Tomczyk postanowiła ratować Skan-Mir.

Podchodzimy do każdego klienta indywidualnie. Nasza kreatywność i empatia pozwala na to, by klient wielokrotnie przekraczał progi naszej małej poligrafii. Dlatego zdecydowałam się zawalczyć o Skan-Mir – spłacić zadłużenie i wykupić zakład – opowiada kobieta.

Nie udało jej się otrzymać kredytu, ale założyła zbiórkę (link tutaj), która ma pomóc w ratowaniu firmy. Każdy, kto wpłaci pieniądze, może potem wykorzystać je w drukarni. W ten sposób Skan-Mir po raz kolejny pokazuje przyjazną klientowi twarz i udowadnia, że, choć obecnie mierzy się z kłopotami i musi prosić o pomoc, to ostatecznie i tak w zakładzie najważniejszy jest drugi człowiek.

Walka o Skan-Mir

Pani Justyna Tomczyk nie jest jednak sama w tym wyzwaniu, jakim okazuje się odratowanie Skan-Miru. Pomocną dłoń wyciągnęła do niej Małgorzata Halber, która wielokrotnie korzystała z usług drukarni. Zakład przy Śniadeckich składał zeszyty pisarki, podczas gdy inne warszawskie punkty albo nie rozumiały jej wizji, albo po prostu nie umiały wykonać takiej roboty. W ten sposób zaczęła się współpraca Małgorzaty Halber i Justyny Tomczyk, która trwa po dziś dzień.
Pisarka postanowiła pomóc Skan-Mirowi w zbiórce. Podjęła się jej promocji wszystkimi dostępnymi kanałami przekazu. Namawia do wpłat, przekonując, iż zakład jest wart ratowania.

[…] nie ma mojej zgody, powtarzam, na to, żeby miasto Warszawa nie było przyjazne dla prawdziwych mieszkańców. Może takie być, jeśli uda nam się uratować Skan-Mir Poligrafia. Bo to jest miejsce, gdzie nie liczy się zysk tylko klient. I kiedy przyszły warunki kataklizmu, jakim było zamknięcie wszystkiego, to okazało się że Skan-Mir nie daje rady. ALE NIE MA TAK ŁATWO. Poznajcie panią Justynę, siłaczkę, która uparła się i po tygodniu płakania stwierdziła, że trzeba spróbować ostatniej szansy. I tak powstała zbiórka – napisała pani Małgorzata Halber w facebookowym poście.

Kobiety zaangażowane w walkę wierzą, że drukarnię z ponad trzydziestoletnią tradycją da się uratować. Mogą to zrobić tylko przy pomocy drugiego człowieka. Państwo nie zagwarantowało firmom takim jak Skan-Mir właściwego zabezpieczenia na czas pandemii. Teraz małe przedsiębiorstwa same muszą się ratować, a sama dobra wola z pewnością nie wystarczy.

Z pełnym zaangażowaniem własnym i osób nas wspierających liczę, że uda się uratować Skan-Mir, by nie zniknął z poligraficznej mapy Warszawy. To się musi po prostu udać. To jest moje miejsce… – wyznaje pani Justyna.

Skan-Mir
Małe przedsiębiorstwa kontra pandemia. Historia niezwykłego zakładu poligraficznego. Foto archiwum prywatne Pani Justyny Tomczyk

Los małych firm w dobie pandemii

Pod koniec 2020 roku Krajowy Rejestr Długów i NFG przeprowadziły badanie, z którego wynika, że małe i średnie firmy w czasie pandemii odrzuciły długofalowe planowanie. Wyraźnie zmalał odsetek przedsiębiorców, którzy obmyślają strategie działania na najbliższe pół roku czy rok, z kolei zwiększyła się liczba tych właścicieli biznesów, którzy podejmują decyzje z dnia na dzień. Co to oznacza? Firmom nie zagwarantowano odpowiednich zabezpieczeń, które zapewniłyby im poczucie bezpieczeństwa. Przedsiębiorcy z pewnością mają świadomość, że ich biznesy po raz kolejny mogą zostać zamknięte. Takie decyzje niezaprzeczalnie niosą za sobą ryzyko bankructwa. Właściciele niewielkich firm wciąż muszą mierzyć się z obawą o własną przyszłość. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie im ogłosić upadłość.
Wg badania Indeks InFakt ponad połowa polskich mikroprzedsiębiorców odczuła, że ich sytuacja finansowa pogorszyła się w minionym roku. Jednocześnie inFakt.pl zaznacza, że właściciele małych firm nie zamierzają się poddawać.

Czy rok 2021 okaże się dla nich lepszy? Odpowiedź na to pytanie prawdopodobnie zależy od tego, czy nadejdzie zapowiadana czwarta fala koronawirusa.

Eliza Pomianowska