Marta mówi, że nie czuje się bohaterką, ale siłę w trudnym okresie życia czerpała z historii innych kobiet. Dzisiaj ma nadzieję, że jej historia pomoże komuś, kto jest dopiero na początku drogi, którą ona przebyła.
Marta:
To był szybki ślub. Miałam 18 lat, zaszłam w ciążę. Chciałam wyrwać się z domu, wyplątać się z trudnych relacji z matką alkoholiczką. Jedyne o czym wtedy marzyłam, to mieć swoją własną rodzinę, swój azyl, spokój. Rodzinę zupełnie inną od tej, w której zostałam wychowana. Z matką, która pije od dwudziestu lat i ojcem, który nie umiał okazywać uczuć.
Wzięliśmy kredyt. Kupiliśmy nieduże mieszkanko na pierwszym piętrze. Dwa pokoje, kuchnia. Urządzałam je sama, na pewno nie było idealne, ale w końcu nasze, własne.
Jednego w nim brakowało – spokoju. Mój mąż pracował jako urzędnik, na całe dnie znikał z domu – jak najdalej ode mnie, od dzieci. Nigdy nie mogłam na nim polegać. Żyłam w ciągłym strachu. Czy wyłączą nam prąd? Telefon? Chodziłam do administracji z małymi dziećmi i błagałam, żeby odkręcili mi wodę. Wciąż wstyd. Bałam się, że w ciągu dnia zadzwoni domofon – zawsze zapowiadał listonosza z kolejnym wezwaniem do zapłaty. Mąż nie myślał o rachunkach. A ja nie miałam pieniędzy. Byłam od zajmowania się domem, dziećmi, gotowania i sprzątania.
Najgorsze, że już w dniu ślubu czułam, że to nie jest miłość. Ale nie było odwrotu. Myślałam: „Jakoś się ułoży”.
Na porodówkę wiózł mnie mój tata. Mąż później przepraszał, tłumaczył. Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Miałam nadzieję, że coś się zmieni. Mówiłam: „Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa. Uwagi. Miłości. Pomocy przy dzieciach”. Powtarzałam: „Czuję się samotna”. Proponowałam terapię. Dzisiaj wiem, że jemu nie zależało.
Kiedy zdecydowałam się na studia, to mój tata przychodził z młodszym synem pod uczelnię, żebym między zajęciami mogła go nakarmić. Gdy z jednym jechałam do szpitala, dziadek zajmował się drugim.
Ale na zewnątrz było pięknie. W końcu ja zawsze uśmiechnięta, dom wysprzątany, dzieci czyste, radosne.
Do jakiego stopnia musisz zostać poniżona, żeby odejść? Jak długo będziesz wierzyć, że on cię kocha? Jak długo będziesz wierzyć, że jednak coś się zmieni? Naprawdę wierzysz w te zmiany? W jego obietnice poprawy?
Płakałam w poduszkę. Sprzątałam, zajmowałam się dziećmi, w weekendy studiowałam, nic dla siebie nie znaczyłam. Były dni, kiedy nie mogłam wstać z łóżka.
Aż pękła szklanka. Miałam 40 stopni gorączki. Potworny ból uszu. Wyłam razem z moimi dziećmi. A on nie przyszedł mi pomóc. Skamlałam o tę pomoc. A on nie zareagował, jakbym nie istniała. Jakby to nie były jego dzieci.
Kiedy wrócił do domu, zastał zupełnie inną kobietę. Wtedy w tej gorączce, bólu i rozpaczy podjęłam decyzję. Decyzję, od której nie było odwrotu. Poczułam ulgę. Powiedziałam, że to koniec, że nie chcę z nim być. Wyprowadził się od razu, po miesiącu był już w innym związku.
Zostałam sama z kredytem, niezapłaconymi rachunkami, zadłużeniem w spółdzielni. Bez pracy. Bez alimentów. Z dwójką małych dzieci. Szaleństwo? Że mogłam poczekać, aż dzieci podrosną? Znowu płakałam. Że nie dam sobie rady. Że co ja zrobiłam. Że może lepiej było trwać w tym związku.
Znasz to? Było we mnie tysiące obaw i wątpliwości. Pewność siebie równa zeru. Byłam jak chorągiewka. Wykorzystywali mnie wszyscy wokół, co kto powiedział, to przytakiwałam. Wiele lat zajęło mi odbudowywanie własnej wartości, budowanie pewności siebie.
Kiedy on odbiera ci poczucie własnej wartości, kiedy sprowadza cię do roli sprzątaczki i opiekunki do dzieci, kiedy ty czujesz się nikim, to pamiętaj – to wszystko jest w twojej głowie. Przestań się przeglądać w jego oczach. Spójrz na siebie własnymi oczami. Jesteś silna, nawet nie wiesz, jak bardzo.
Powiedział mi: „Będę tańczyć i śpiewać, kiedy upadniesz”. Ale ja nie upadłam. Poszłam do pracy. Na staż. Pomagał mi tata i dobrzy ludzie wokół, którzy nagle znaleźli się obok mnie.
Szukałam siebie na nowo. Szukałam siły w sobie. Tak, wiem – tak bardzo trudno odbudować swoją wartość. Znowu płakałam w poduszkę nocami. Bałam się, że nie podołam, że po co mi to wszystko, że on wygra, że ma rację. Nic nie osiągnę.
Ale skupiałam się na sobie. Nie było mnie stać na terapię. Mój tata jeszcze przed naszym rozwodem miał rozległy zawał. Poprosiłam go o pieniądze na adwokata. Wiedziałam, że sama nie dam sobie z tym rady, nie wypełnię tych pism, nie napiszę pozwu. Wtedy wszystko mnie przerastało. Pamiętam pogardliwy uśmiech mojego wtedy już byłego męża, kiedy orzeczono nasz rozwód. Syczał: „Jeszcze zobaczysz, ja ci pokażę…”
Mój tata nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha. Na jego twarzy nigdy nie było emocji. Nigdy mnie nie przytulił. Ale w tych wszystkich trudnych momentach był zawsze obok mnie. Zresztą, jest do dziś.
Potrzebujesz pomocy. Rozejrzyj się. Zacznij mówić o tym, jak ci źle. Uwierz – są wokół ciebie ludzie, na których wsparcie możesz liczyć. Przełam wstyd. Przecież walczysz o siebie, o dzieci, o wasze życie. Choć on utwierdza cię w przekonaniu, że jesteś sama, że nikt ci nie pomoże – to nieprawda.
Wróciłam do swojej pasji, do tańca, który kiedyś kochałam. Otworzyłam szkołę tańca dla dzieci. I tą pasją udaje mi się dzieciaki zarażać. Ciężko pracuję. Ale spłaciłam długi, mogę wysłać synów na obozy, na zieloną szkołę za granicę. Nie muszę się już martwić tym, co dam im na obiad.
Tak wiem, teraz mi się łatwo opowiada. Ale gdybym miała to przeżyć jeszcze raz, to nie wiem, czy dałabym radę, czy starczyłoby mi siły. Dlatego bardzo współczuję kobietom, które zaczynają tę drogę. Jednak jednego jestem pewna: warto, naprawdę warto.
Dzisiaj jestem z synami sama. Były mąż co jakiś czas próbuje zburzyć mój spokój. Wystąpił o obniżenie alimentów. Zabolało. Jak śmiał – zostawił mnie z kredytem, rachunkami, długami. Pieniądze są dla dzieci, nie dla mnie. Ale nawet nie poszłam do sądu. Zgodziłam się na to obniżenie. Wiem, głupia jestem, ale nie chcę już z nim walczyć.
Kiedy po raz pierwszy chciałam wyjechać na wakacje sama, nie przychodził odebrać chłopców, wysyłał SMS-y: „I jak? Dobrze się bawisz?”. Wiedział, że czekam i się denerwuję. Dziesięć lat po rozwodzie.
Nie wiem, może jeszcze kiedyś kogoś poznam. Krótko po rozwodzie związałam się z mężczyzną. I wpadłam dokładnie w tę samą pułapkę. Byłam od obsługiwania i spełniania zachcianek. Ale tak bardzo pragnęłam, by ktoś mnie kochał, by przytulił. Byłam tak spragniona miłości, że na początku tego nie widziałam.
Dzisiaj wiem i będę to powtarzać każdej kobiecie po przejściach, że nie powinna się wiązać z kimś innym od razu. Poczekać chociaż rok. Że ten czas najważniejszy jest dla niej samej, by mogła się sobie poprzyglądać, przeanalizować, co się stało. Odbudować poczucie wartości, a nie szukać go znowu w spojrzeniu innego mężczyzny.
Jeśli nie wierzysz w siebie, masz niskie poczucie wartości, zawsze przyciągniesz facetów, którzy cię skrzywdzą. A to na początku twojej drogi nie jest ci potrzebne.
Ja sama poczuję się wolna, kiedy unieważnię swoje małżeństwo. Wystąpiłam do Kościoła z takim wnioskiem. Wtedy będę czuć się czysta. Powód unieważnienia? Małżeństwo w zbyt młodym wieku, nieodpowiedzialność, brak uczuć.
Pięć lat żyłam w marazmie, w małżeństwie, które nie dało mi szczęścia. Udało mi się odejść, odbudować siebie. Zajęło mi to dziesięć lat. To była trudna droga. Ale było warto. Może moja historia doda ci wiary w samą siebie?
Może moja historia doda ci wiary w samą siebie? Piszcie [email protected]
Autor Ewa Raczyńska. Tekst pochodzi z portalu dla kobiet www.ohme.pl