Mona – dziś samotna, wczoraj kochana
Każdego kolejnego dnia marzyła o tym, żeby przestać istnieć. Dziś samotna. A przecież wczoraj była kochana. Tłum skandował słowa piosenek. Wybijał rytm, szalał. Nieśmiała i skryta wybuchała energią na scenie. Energia uchodziła z niej kiedy tylko postawiła nogę za kulisami. Dlatego zawsze stawiała sobie szklankę za kotarą. Złoty płyn pomagał jej zaistnieć poza sceną. Lubiła jego smak. Słodki, duszący, aromatyczny. Płynne złoto.
Jedna szklanka to za mało, żeby zaistnieć.
Dwie, trzy. Zaczynała czuć chęć rozmowy.
Cztery, pięć. Była duszą towarzystwa.
Sześć. Żarty i śmiech. Siedem. Koniec granic.
Osiem. Samotność znowu boli.
Dzieeeewięć. Chyba sex, chyba ktoś, chyba….
Próbuje otworzyć oczy. "Mam na imię Mona. Mam 28 lat. Jestem kobietą. „Jestem nikim”; Zamyka oczy. Sen nie przychodzi. Boli każdy mięsień, każda chwila. Czy jest u siebie? Czy ktoś tu jest? Skąd ten hałas.
Odważyła się. Podnosi powieki. Ulga. Jest we własnym pokoju. Sama. Na szafce wibruje telefon. Nie chce wiedzieć kto. Może matka z wiecznymi pretensjami. Może manager, który zatruwa życie jak matka. A może któryś z dziennikarzy, bo znowu komuś udało się zrobić pikantne foto.
Jej całe życie było kłamstwem
Wszystko, co było na scenie, co było w prasie to jedno wiele kłamstwo. Nikt nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co miała w duszy. Co działo się kiedy schodziła ze sceny, kiedy wracała do domu.
Dom. Tak wiele znaczyło słowo kiedyś, tak mało dziś. Tak wielu przyjaciół, kiedy była na szczycie. Nikogo, kiedy spadała w dół. Z trudem doszła do łazienki. Weszła pod prysznic i usiadła. Woda zmywała alkohol i łzy. Musi wstać, musi iść do przodu, musi…
Tylko dlaczego musi?
Kiedy śpiewa kochają ją tłumy, kiedy przestanie – zapomną, zastępując kimś innym. Czy ktoś zapłacze? Czy ten świat umie jeszcze płakać?
Nie. Ten świat dawno pozbył się uczuć. Liczy się to, czy jesteś na szczycie. Musisz być, musisz tak, musisz inaczej. Żeby tylko Cię wielbili. Inaczej się nie liczy.
Wbija paznokcie w ramię. Ból fizyczny pomaga. Przychodzą łzy. Woda ścieka jej po plecach, po policzkach. Ogrzewa. Otula. Tak marzy, żeby kiedyś były to czyjeś ramiona. Bezpieczne. Ciepłe.
Tomek
Tomek był idealistą. Dla niego świat był czarno biały. Ludzie wokół Mony byli chciwi i podli. Rodzina niewdzięczna. Mona naiwna i łatwowierna. Dopiero teraz wie, że Tomek miał dużo racji. Za późno. Jak zawsze co robi Mona, za późno. Tomek wyjechał. Dokonała wyboru. Kochała śpiewać. Kochali jak śpiewa.
Tylko ona siebie nie kochała. Była słaba. Chciała być jak inni. Być jak Oni. Tylko nie umiała. Ciągle nie tak, ciągłe potknięcia. Ból jest ogromny. Z każdą chwilą świadomości coraz większy. Czemu tu nie pasuje?
Czemu jest jak element całkiem innej układanki? Czemu tak ciężko jest spełnić to jedno marzenie? Kochać. I być kochaną. Czemu rzuca się szukając? Czemu kończy w różnych łóżkach, jakby miało to zastąpić jej miłość? Jakby miało zagłuszyć ból. Wie, że nic nie znajdzie. Że jego nie znajdzie. Że jego już nie dogoni. Łzy już nie płyną. To tylko woda. Ciepła, kojąca. Oddycha.
Czy tak jest łatwej?
Maszynką próbuje wydepilować nogi. Zacina się. Woda koi ból. Mona uśmiecha się. Naciska maszynkę, ostrze wyskakuje. Przykłady do nadgarstków. Nic nie czuję.
Patrzy na wodę zmieszaną z krwią. Mona opiera się o ścianę. Jest dobrze, jest spokojnie. W jej głowie śpiewa tłum, skanduje jej imię, powtarza słowa piosenki. Szczęśliwa wychodzi na scenę, uśmiecha się. Wie, że jest dobrze.
Głowa Mony opada na ramię. Jest taka ciężka. Chce jej się spać. Już jest spokojnie. Zwija się na dnie brodzika. Czuje, że zasypia. Jest tak cicho, spokojnie, bezpiecznie. Wraca w głąb siebie. Tam gdzie nikt jej nie skrzywdzi, nikt oprócz niej samej…
Z cyklu: Opowiadania w obcasach