Dwanaście kobiet jednoczy się by walczyć o prawa pracownicze dla emigrujących kobiet, dając świadectwo ogromnej skali niesprawiedliwości i przemocy, których ta grupa doświadcza w Hiszpanii.
Barcelona, dzielnica Raval zamieszkiwana głównie przez imigrantów. Przed budynkiem szkoły kilkoro dzieciaków kopie wytartą piłkę. Na metalowych drzwiach kolorowe grafitti przedstawia kobietę w tradycyjnym, peruwiańskim stroju. Pod spodem umieszczono napis Espacio de inmigrantes – Raval. Za tymi drzwiami, w małej obskurnej salce, co wtorek spotyka się dwanaście odważnych kobiet – to imigrantki, głównie z Ameryki Łacińskiej, które postanowiły wyjść z cienia, zjednoczyć się i rozpocząć walkę o własne prawa. Poniżane, oszukiwane, przeszły przez piekło. Tutaj wreszcie mogą podzielić się swoim bólem – szukają wsparcia, wierząc, że ktoś przywróci im godność.
Nie mają dokumentów, ubezpieczeń, które gwarantowałyby im prawną ochronę bądź pomoc socjalną. Często barierą jest język – niektóre z nich posługują się rodzinnymi dialektami lub portugalskim. Nawet jeżeli znają hiszpański – nie gwarantuje im to lepszego startu. Choć obecnie konflikt pomiędzy najbogatszym regionem Hiszpanii, a resztą kraju nieco przygasł, w Katalońskich urzędach ciągle większym szacunkiem cieszą się ci, którzy płynnie posługują się językiem castellano. Tendencje separatystyczne są tutaj mocno zakorzenione. Jednak, dla imigrantów sprawa nie sprowadza się do walki na linii Hiszpania – Katalonia. W ostatnim okresie zarówno jedna jak i druga strona sporu przejawiają co raz większą niechęć do przybyszów z zagranicy, pragnących osiedlić się w ich kraju. Mówią, że o ile wcześniej brakowało im rąk do pracy, to teraz liczba imigrantów osiągnęła górny limit. Wielu Hiszpanów, włączając Katalończyków, niepokoi się o własną sytuację na rynku pracy, co manifestuje się m.in. popularyzacją ruchów antyimigracyjnych. W końcu to dla nich zagrożenie, bo zdesperowani by zdobyć zatrudnienie imigranci gotowi są podjąć jakąkolwiek działalność zarobkową za śmiesznie niskie stawki. Dodatkowo, zatrudniający ich pracodawcy, nie muszą niepokoić się, że w razie nadużyć zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Wystarczy, że zagrożą zwolnieniem, a już pracownik – imigrant podkuli ogon.
O pracę trudno – lepiej się nie wychylać. Liczba przestępstw rośnie, zwłaszcza wobec kobiet, które gotowe są na wszystko, żeby walczyć o zarobek dla swoich rodzin. Kto ma bronić ich praw? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Według dat CCOO z 700.000 osób obcego pochodzenia pracujących w Hiszpanii, tylko 40% ma umownie zagwarantowane uczciwe warunki pracy.
Historia Any
Mój pech polegał na tym, że znalazłam się w nieodpowiednim miejscu o nie odpowiedniej porze. Był wieczór, wracałam z pracy w fabryce, gdy nagle usłyszałam podniesione głosy. Grupa mężczyzn, członkowie bandy, dorwali jakiegoś człowieka na ulicy. Pobili go, skatowali oczywiście tylko po to, żeby go okraść. Niestety jeden z przestępców mnie zauważył. Chociaż udało mi się uciec, dwa dni później mój dom został obrabowany i otrzymałam listy z pogróżkami. Mogłam albo natychmiast wyjechać z Bogoty, albo narazić swojego syna na niebezpieczeństwo. Jestem samotną matką, więc nie mogę liczyć na to, że ktoś pomoże mi się obronić. Syna zawiozłam do siostry, a sama spakowałam walizki i wsiadłam w samolot do Barcelony – Ana pochodzi z Kolumbii, ma trzydzieści lat. Na bilet wydała prawie wszystkie oszczędności, resztę zostawiła siostrze na utrzymanie syna. Liczyła, że w Barcelonie znajdzie pracę i mieszkanie,żeby móc sprowadzić dziecko do siebie. Pierwszą noc spędziła na ulicy, dopiero później z pomocą znajomych udało jej się znaleźć pokój w hostelu – W internecie znalazłam ogłoszenie, w którym szukano pomocy domowej. Poszłam na rozmowę o pracę. Na miejscu czekał na mnie starszy mężczyzna, który oświadczył, że zatrudni mnie jedynie pod warunkiem, że będę pracowała w samej bieliźnie. Uciekłam stamtąd…
Dzisiaj pracuje jako kucharka, ale nie oznacza to, że jej rzeczywistość jest wolna od przemocy. Wyzwiska, poniżanie, przemoc fizyczna – te doświadczenia sprawiły, że Ana zamknęła się w sobie. O swoich przeżyciach opowiada drżącym głosem. Z pracy nie zrezygnuje, ponieważ boi się, że innej nie znajdzie, a zależy jej na tym, żeby wreszcie kupić mieszkanie i sprowadzić do Barcelony syna.
Nie jest jedyną kobietą, której składano seksualne oferty. O kolejnym przypadku opowiada Erika pochodząca z Peru. Wraz z Awatif, Marokanką i matką piątki dzieci, znalazły ogłoszenie, w którym podano, że potrzebne są dwie panie do sprzątania domu, najlepiej obcego pochodzenia.
Historia Eriki
– Wydawało nam się to dosyć dziwne, ale zdecydowałyśmy się pójść, ponieważ rzadko kiedy proszą o dwie dziewczyny. Gdyby chodziło tylko o jedną osobę, zapewne nie zdecydowałybyśmy się. Wiele dziewczyn opowiadało nam o nieprzyjemnych doświadczeniach, ale liczyłyśmy, że we dwie sobie poradzimy. Drzwi otworzył nam starszy mężczyzna. Gdy weszłyśmy, bez specjalnych wstępów oświadczył, że jeżeli zgodzimy się z nim “pobawić” zapłaci nam 50 euro za noc. Gdy odmówiłyśmy, nie chciał nas wypuścić. Zagrodził nam drogę do drzwi, był agresywny. Cudem udało nam się wydostać…
Historia dwudziestokilkuletniej Eriki również przypomina opowieść rodem z koszmarów. Jej sąsiadem w rodzinnym mieście był człowiek chory psychicznie. Mężczyzna otwarcie groził jej śmiercią, próbował włamać się do jej domu. Zaglądał w jej okna, kiedy się przebierała. Pomimo kilkukrotnych zgłoszeń, policja nie zareagowała. – Powiedzieli mi, że powinnam przedstawić bardziej konkretne dowody. Zarzucili mi, że pewnie sama się proszę, prowokując sąsiada swoim wyglądem! Pewnego razu przyszedł do mojego domu i zaczął mi ubliżać od dziwek. Nagle chwycił mnie za szyje. Wyszarpnęłam się, ale przez następnych kilka dni musiałam ukrywać siniaki pod chustą. Co miałam zrobić ? Nie chciałam czekać aż mnie zabije…
Postanowiła wyjechać. Tak się złożyło, że kilka tygodni wcześniej jej znajoma przeprowadziła się do Barcelony, więc Erika postanowiła do niej dołączyć. Na miejscu okazało się, że przyjaciółka zaginęła. Erika wylądowała na ulicy. Przez jakiś czas mieszkała w ośrodku dla bezdomnych. Potem poznała Awatifę, matkę pięciu chłopców, z którą obecnie mieszka. Awatifa marzy o tym, żeby któregoś dnia powrócić do dzieci. Wyemigrowała, żeby zarobić na ich utrzymanie. Pracuje na nocnej zmianie w firmie wysyłkowej, godzinami przygotowuje paczki na przesyłki kurierskie – nie jest to najłatwiejsza praca, ale względnie stabilna i bezpieczna. Płaca jest w miarę przyzwoita.
Za nim tam trafiła było gorzej – pracowała na zmywaku w chińskiej restauracji, po dwanaście, trzynaście godzin dziennie. – Czasami nie miałam nawet kiedy pójść do toalety, od detergentów miałam ciągle nabrzmiałe dłonie, a od gorąca często kręciło mi się w głowie. Do tego szef traktował pracowników gorzej, niż zwierzęta, wyzywał nas, potrafił splunąć mi w twarz, a gdy koleżanka zasłabła w kuchni, zrobił jej karczemną awanturę. W końcu nie wytrzymałam i odeszłam…
Stowarzyszenie Pracowników bez Dokumentów
Na pomysł założenia stowarzyszenia wpadła Sylwia. Pewnego razu w parku Raval spotkała Anę. Gdy po bliższym poznaniu wymieniły doświadczenia, Sylwia zdała sobie sprawę, że należy wreszcie coś zrobić. Sylwia wyemigrowała z Kolumbii z mężem. Jej partner pracował jako sędzia pokoju w Cali, ale zbyt liberalne działania mężczyzny nie spodobały się lokalnym władzom. Zaczęły się pogróżki. Musiał uciekać. Razem z Sylwią poprosili o azyl polityczny. W Cali zostawili dwójkę dzieci. Tutaj próbują ułożyć sobie na nowo życie. Po przyjeździe Sylwia odkryła jak trudna i bolesna jest rzeczywistość imigrantów. Pomimo prawa azylu politycznego nie mogła doczekać się w urzędzie karty uprawniającej do legalnego podjęcia zatrudnienia, a szukając chwilowego zatrudnienia na czarno zorientowała się, jak dramatycznie przedstawia się sytuacja kobiet imigrantek bez papierów. Większość z nich złożyło do urzędów wnioski o pozwolenia, które przez długi okres czasu pozostają bez odpowiedzi. Tymczasem ani bieda, ani głód nie będą czekały na pieczątkę, która i tak nie zawsze gwarantuje pełną ochronę praw. Po rozmowie z Aną, Sylwia zaczęła szukać osób w podobnej sytuacji. Zorganizowała spotkanie dla kobiet, które doświadczyły przemocy albo molestowania. Liczba przybyłych zaskoczyła ją. Z ponad dwudziestu kilku przybyłych, dwanaście wyraziło skłonność do podjęcia konkretnych działań w celu poprawy swojej sytuacji. Tak powstało Stowarzyszenie Pracowników bez Dokumentów dzielnicy Raval.
Nie chcemy się skarżyć, chcemy żeby nas szanowano. Są trzy rzeczy, którymi tylko my mamy prawo zarządzać : nasz czas, nasza godność i nasze ciało. Tutaj, te wszystkie wolności są nieustannie deptane. Prosimy tych, którzy nas zatrudniają, aby uświadomili sobie, że na naszym miejscu mogłyby znajdować się ich żony, siostry i matki. Nikt nie ucieka ze swojego kraju z przyjemnością, bez ważnego powodu. Jesteśmy ludźmi, tak samo jak rodowici Hiszpanie.
Wszystkie kobiety chcą walczyć. Rozpoczęły kampanię na rzecz swojej sprawy za pomocą portali społecznościowych. Są podekscytowane, ponieważ właśnie stworzyły projekt logo. Niestety stowarzyszenie nie ma jeszcze komputera, więc projekty graficzne pozostają na razie w wersji papierowej. Następnym krokiem będzie utworzenie internetowej giełdy pracy, która umożliwi im dostęp do kontroli legalności umów. Ponadto, 3 marca zaprezentują swoje postulaty przedstawicielom katalońskiej polityki. Wierzą, że ich wysiłek się opłaci.Na razie nauczyły się zaciskać zęby i znosić upokorzenia, ciągle z nadzieją na lepsze jutro.
/Mira Fecko