Rozmowa kontrolowana – kto i po co nas kontroluje?

Tylko w 2014 roku służby złożyły ponad 2 miliony wniosków o udostępnienie danych do operatorów telekomunikacyjnych. Ponad 1,7 mln dotyczyło zapytań ze strony policji.

Rozmowa kontrolowana. Fotolia
Rozmowa kontrolowana. Foto Fraud

Od początku 2017 roku każdy, kto będzie chciał kupić przedpłaconą kartę SIM (tzw. prepaid), będzie musiał okazać dowód osobisty, z którego dane zostaną spisane przez sprzedawcę i przekazane operatorowi, u którego wykupimy usługę. Ten z kolei, na wniosek odpowiednich służb, udostępni dane kupującego bez żadnych dodatkowych pozwoleń i zapytań.

Po co służbom taka wiedza?

Kontrowersyjny przepis budzi wątpliwości przede wszystkim ze względu na argumentację, którą posługują się jego twórcy. W założeniu rejestracja kart prepaid ma na celu uniemożliwienie wykorzystywania anonimowej łączności GSM w działalności przestępczej. Od żartownisiów wywołujących fałszywe alarmy bombowe, przez przestępczość zorganizowaną, a na terrorystach kończąc. Jednak w praktyce wspomniani żartownisie są już skutecznie wyłapywani w ciągu pierwszych kliku dni po wykonaniu połączenia, a pozostali i tak w żaden sposób nie odczują zmian w przepisach. Będą musieli wprawdzie przedsięwziąć pewne kroki pozwalające korzystać z dobrodziejstw nierejestrowanych kart SIM, niemniej jednak ich przestępcze plany nie legną przez to w gruzach. Wystarczy tylko zrozumieć, że dla kogoś, kto z działalności przestępczej uczynił sobie stałe źródło dochodu, kradzież telefonu, sfałszowanie dokumentu czy posłużenie się tzw. słupem będzie jedynie małym, dodatkowym elementem logistyki działań. Myślenie, że przerzucona tysiące kilometrów od obozów szkoleniowych komórka terrorystyczna zrezygnuje z planów przeprowadzenia zamachu z powodu utrudnień w zakupie kart SIM jest tak naiwne, jak próby odebrania dziecku lizaka bez płaczu. Terroryści nie mają też prawa kupować broni i materiałów wybuchowych, a jak dotąd trudno stwierdzić, by nie byli uzbrojeni.

Wbrew pozorom to nie jest pozorne działanie

Zmiany uderzą najbardziej w zwykłych ludzi, którzy czasem z własnej woli, a czasem z konieczności, pragną pozostać anonimowi. Obowiązek obnażenia się ze swojej anonimowości będzie miała np. maltretowana matka z dziećmi, ukrywająca się przed chorobliwie zazdrosnym, agresywnym byłym mężem czy zwykły obywatel, wierzący niezłomnie w spisek rządu światowego i obawiający się kradzieży swojej tożsamości. Pełni obaw powinni być także przedsiębiorcy. Wszak pieniądze lubią ciszę, a anonimowość jest niejednokrotnie jedynym sposobem na utrzymanie tajemnicy przedsiębiorstwa i ochronę własnego know-how. Rozgłos przeszkadza w prowadzeniu negocjacji i zdradza plany. Dyskrecja to przecież podstawa umiejętnego zarządzania, pozwalająca pozostawać w czołówce peletonu. Anonimowość to wolność. I tak długo, jak nie wiąże się z faktycznym łamaniem prawa, powinna być niezbywalną częścią swobód obywatelskich. Restrykcje i obostrzenia powinny pojawiać się dopiero w chwili, gdy dochodzi do przestępstwa, a nie stanowić element przyjętego z góry założenia, że każdy, kto ceni sobie swobodę komunikacji pozbawionej nadzoru, jest potencjalnym zagrożeniem dla ładu i bezpieczeństwa publicznego. Nie zapominajmy również o tym, że ta rzekomo szkodliwa anonimowość niejednokrotnie jest bardzo skutecznym narzędziem walki z urzędniczym bezprawiem i elementem ośmielającym tych, którzy są świadkami przestępstw, ale nie informują o nich w obawie o swoje bezpieczeństwo. Podobnie rzecz ma się z dziennikarzami i ich źródłami, które chronione są przecież tajemnicą dziennikarską. Z jednej strony gwarantuje się im swobodę wykonywania zawodu i teoretycznie zapewnia respektowanie tajemnicy zawodowej, z drugiej – próbuje ograniczyć metody, które służą temu pierwszemu.

Nie dajmy się zwariować

Patrząc racjonalnie na implementowane w ustawie antyterrorystycznej zapisy, trudno nie odnieść wrażenia, że kiedy ustawodawca chce coś za wszelką cenę unormować w interesie bezpieczeństwa obywateli, następuje przysłowiowe wylanie dziecka z kąpielą. Jeśli bowiem kontrowersyjny zapis faktycznie skomplikuje komuś życie, to z całą pewnością nie tym, w których jest oficjalnie wymierzony. Przestępcy będą nadal robić swoje, z tą różnicą, że prawdopodobnie poszerzą działalność o czarnorynkową sprzedaż zarejestrowanych już „prepaidów”, albo tysiącami będą sprowadzać karty SIM z innych krajów UE, w których podobne regulacje nie obowiązują. Nawet koszty połączeń nie będą stanowić bariery, ponieważ roaming przechodzi do historii. W ten sposób temat pozostanie nierozwiązany, a rodzimi operatorzy komórkowi po pierwsze stracą część klientów, a po drugie zapewne wzrosną również koszty obsługi.
Na całe szczęście dla tych, którzy cenią sobie prywatność w domu, anonimowość w biznesie czy bezpieczeństwo wykonywania wolnego zawodu, istnieją metody bezpiecznej komunikacji. Są to narzędzia, które nawet w przypadku niezdrowego zainteresowania osób postronnych gwarantują bezpieczeństwo ich użytkownikom. I wcale nie muszą to być rozwiązania drogie ani nadmiernie skomplikowane. Są w Polsce firmy, które świadczą profesjonalne wsparcie dla bezpieczeństwa biznesu i ochrony informacji. Ich właściciele i pracownicy to zwykle eksperci z wieloletnim doświadczeniem w wywiadzie i kontrwywiadzie, którzy dostosowują swoje rozwiązania do indywidualnych potrzeb odbiorcy i biorą odpowiedzialność za swoje działania.
A może źle na to wszystko patrzymy? Może taki zapis to rzeczywiście genialny sposób na to, jak za nasze pieniądze zafundować prawodawcy kolejną maszynkę do masowej kontroli. Tyle, że cel tej maszynki ma niewiele wspólnego ze zwalczaniem zagrożeń, a koncentruje się jedynie na kontroli. A kontrola, jak to już ktoś kiedyś ładnie ujął, jest najwyższą formą zaufania.

Autorem jest:
Kancelaria Prawna Skarbiec, specjalizująca się w przeciwdziałaniu bezprawiu urzędniczemu i w kontrolach podatkowych