Mówił, że nie muszę pracować, on zarobi…

„Mówił, że nie muszę pracować, on zarobi. Dziś nie mam pieniędzy nawet na bilet autobusowy”. Przeczytaj, zanim staniesz się ofiarą

Mówił, że nie muszę pracować, on zarobi. Fotolia

Wyszła z domu, żeby pobawić się z dziećmi na dworze. Jest piaskownica, duża huśtawka i ślizgawka. Piękny duży dom. I duży ogród z równo przystrzyżoną i zadbaną trawą. Brama na pilota. Zabawne dzwonki przy drzwiach, które delikatnie dzwonią podczas wiatru.

„Życie jednak bywa przewrotne…”

Ona siedzi przy piaskownicy. Robi babki z piasku z córką, syn rzuca do niej piłkę. Jest taka smutna. A może tylko zamyślona? Jak można być smutnym w takim domu, z takim ogrodem. – On jest starszy, choć nie na tyle, żeby to komukolwiek przeszkadzało. W końcu 11 lat, to nie jest tak dużo – opowiada Kasia. Poznali się na jakieś imprezie. Ona tuż po rozstaniu z kolejnym „nieodpowiedzialnym gnojkiem”. Młoda, uśmiechnięta. Ten typ kobiety, dla której świat leży u stóp. Nie, nie krzykliwa, czy wyzywająca. Młoda, piękna dziewczyna, która brak pewności siebie nadrabiała dowcipną rozmową. – Jakoś przykuł moją uwagę. Bawił się ze znajomymi. Opijali zaręczyny kolegi.

Wychowana w bardzo konserwatywnej rodzinie, w której nigdy się nie przelewało. Starsze rodzeństwo. I ona zawsze poważniejsza od rówieśników. Zresztą trudno się dziwić. – Zawsze lepiej dogadywałam się ze starszymi od siebie. Zakochiwałam się w starszych chłopakach. Byli bardziej odpowiedzialni, nie tacy zahukani, którzy śmieją się z byle czego i zachowują czasami jak idioci.

Po chwili przyznaje, że teraz widzi, że ci starsi mogli zawsze się nią pochwalić. Taka młoda i taka ładna. A ona miała wrażenie, że noszą ją na rękach. Ale jak to młodzieńcze miłości, te zawsze się kończą z jakiegoś błahego powodu, którego już później się nie pamięta.

– Nie chciałam żyć jak moja mama. Szanuję moich rodziców. To starsi ludzie, mama mnie późno urodziła. Miała 42 lata, kiedy została mamą po raz czwarty. Mają staroświeckie poglądy i dużo spokoju w sobie. Wobec tych poglądów buntowałam się, wstydziłam się ich. Chciałam być wyluzowaną dziewczyną, a nie córką zgredów. Nie chciałam wchodzić w rolę umęczonej Matki Polki, gdzie to mężczyzna o wszystkim decyduje, ma zawsze ostatnie słowo, a ty musisz dbać, by obiad składał się z dwóch dań.

„Przyjdą, napiją się i zapomną o nas”

On znowu był najstarszym ze swojego rodzeństwa, miał siostrę i dwóch braci. Pewnie dlatego taki odpowiedzialny. I szarmancki. – Zaprosił mnie na kolację. Pracował w banku. To był czas, kiedy Polacy zaczęli częściej decydować się na kredyty, a on otrzymywał dzięki temu niezłe profity. Więc było go stać na wiele. Ale nie lubił szastać pieniędzmi. To się dało odczuć. Umiarkowane, pod kontrolą wydatki. – Kiedy kiedyś spytałam, czemu nie kupuje mi kwiatów, odpowiedział, że woli uzbierać te pieniądze na coś cenniejszego niż kwiaty, które zwiędną w wazonie. Ale był gadżeciarzem. Jak już coś kupował to z najwyższej półki. Radio, samochód.

Ślub mieli skromny. Ona po studiach pracowała na stażu. On odkładał na wymarzoną działkę pod miastem. – „Przyjdą, napiją się i zapomną o nas”, tłumaczył i mówił o domu na wsi, o dzieciach. I rodzinie.

Kiedy kupił działkę, cieszył się jak dziecko. Kiedy mówiłam: „Pojedźmy na wakacje nad morze, chociaż na weekend”, zawsze miał wymówkę. A to praca, a to dyżur w weekend, a to wizyta teścia. Oni się rozsiadali – faceci, a ja ganiałam z talerzami. Nawet w ósmym miesiącu ciąży, kiedy miałam zalecenie odpoczywać, to gdy pojawiał się jego ojciec czy bracia musiałam być panią domu – czyli ugotować podać, posprzątać. Bez mrugnięcia okiem.

Mieszkali w niedużej kawalerce. Bo taniej, a przecież dom trzeba postawić, kredyt spłacić. Lepiej odkładać, niż wydawać niepotrzebnie.

Kasia zaraz po ślubie zaszła w ciążę. On by ją na rękach nosił. Plany o własnym domu zaczęła przybierać realne kształty. – Byłam szczęśliwa. Dziecko, dom. Mężczyzna, który cię kocha. Okej, bywa zaborczy, miewa fochy i ma węża w kieszeni, ale przecież wiemy, że ideałów nie ma. Dziecko miało go odmienić.

„Spacery, świeże powietrze i… odcięcie od wszystkich”

Wprowadzili się do nowego domu tuż przed narodzinami Kornelii. – Ta ciąża była trudna, nic nie mogłam robić. On zamawiał meble, kuchnię. Kiedy pytałam leżąc na kanapie, czy mogę o czymś zadecydować, odpowiadał, że jestem głuptas i przecież on się lepiej zna. Wkurzałam się, robiłam awantury. Pytałam, czyj to dom – jego, czy nasz. Pomagało na chwilę. Wybrałam kolor ścian, podłogi. O reszcie on decydował. Dom położony 30 kilometrów od miasta. Na wsi, pod lasem, gdzie powstaje całe osiedle domków jednorodzinnych. Idealne dla rodziny z małymi dziećmi. Spacery, świeże powietrze i… odcięcie od wszystkich.

– Późno zrozumiałam, że o to mu chodziło. Zamknął mnie jak księżniczkę w wieży. Już wcześniej zniechęcał moich znajomych do spotkań. Kiedy przychodzili nie miałam nawet jak kupić ciastek do kawy, on trzymał pieniądze. A skoro nie on zapraszał, to czemu miał kupować. Był zazdrosny, potrafił obrazić się podczas imprezy sylwestrowej, bo zatańczyłam z kolegą. Wychodził, a ja bez kasy na taksówkę musiałam drałować do domu pieszo. On też robił zakupy do domu, bo miał samochód, więc wracając z pracy kupował to, co potrzebne.

Kasia po urodzeniu Kornelii nie pracowała. Staż się skończył i nie zdążyła znaleźć innej pracy.

– Mówił, że damy sobie radę, że ja nie muszę pracować, bo przecież on na wszystko zarobi. Zaszłam w drugą ciążę i czekałam, kiedy wróci z pracy z zakupami, żebym mogła zrobić obiad. Pamiętam, jak przyjechali jego znajomi, a on stał w korku w mieście. Nawet kawy nie miałam, nie mówiąc o jakieś kolacji.

Dzisiaj z dwójką dzieci Kasia mieszka w pięknym, dużym domu z cudownym ogrodem. Na wsi, gdzie tylko mały sklepik otwarty i gdzie właścicielka pozwala jej kupować „na kreskę”. – On się wścieka, że to robię, ale mam to w nosie. Czasami brak mi podstawowych produktów, a tak mogę chociaż dzieciakom naleśniki usmażyć, nim on raczy wrócić z zakupami.

„I gdzie pójdziesz, jak sobie poradzisz. Nic nie masz”

Kasia nadal nie pracuje. – Nie mam możliwości, żeby iść do pracy. Powiedział, że nie da ani złotówki na nianię, żłobek, czy przedszkole. Że dopóki dzieci małe chce, żebym była z nimi w domu. Rodziców widuję rzadko, bo z dwójką autobusem dojechać do miasta nie jest łatwo, zresztą – trzeba mieć na bilet. Moich rodziców nie stać, żeby dać mi pieniądze na kurs prawa jazdy. A chciałam go zrobić jeszcze nim się Kornelia urodziła. On wtedy mówił: „Spokojnie kochanie, zdążysz”.

Wcześniej próbowała z nim rozmawiać, mówiła, że źle jej z tym, że nie ma swoich pieniędzy. „Ale czy czegoś ci brakuje?” – pytał. A przecież niczego nie brakowało. Oprócz tej wolności finansowej, ale jej braku bardzo długo nie dostrzegała. Myślałam: „Głupia ty, masz wszystko i narzekasz, szukasz dziury w całym. Przecież on ci kupi, czego potrzebujesz”.

– Dzisiaj nie wiem, ile mamy pieniędzy. Zresztą – nigdy nie wiedziałam. Nie było mi to w sumie potrzebne. Tylko, że teraz jestem finansowo kompletnie zależna od męża. Nie mogę wyskoczyć z dziećmi do kina, odwiedzić koleżanki, siostry. „Fanaberie”, mówi, gdy proponuję, żebyśmy w weekend skoczyli z dziećmi do miasta na obiad. „W mieście jestem codziennie, cały czas tam dojeżdżam, mogę chociaż w weekend posiedzieć w domu” – słyszę. A kiedy ja mówię, że mam dość, że nie chcę tak żyć, że chcę przestrzeni, wolności, możliwości decydowania o tym, co dzisiaj zjemy na kolację, to on syczy: „I gdzie pójdziesz, jak sobie poradzisz. Nic nie masz”.

Tak. Nawet dom jest na jego ojca…

W Polsce co piąta kobieta doświadcza przemocy ekonomicznej. Ponad 20% kobiet nie jest niezależna finansowo. Na forach czytam: „Dopóki on nie wydaje kasy na piwo i papierosy, to żadna przemoc. Dba po prostu o rodzinę. Dogodzić babie, jak musi pracować źle, jak nie musi, też źle”…

Artykuł pochodzi z portalu dla kobiet www.ohme.plohme