Żyłam w ciągłym napięciu, czekając na kolejne uderzenie. Ten dzień zmienił wszystko! [OPOWIADANIE]

Materiał pochodzi z cyklu "Opowiadania w obcasach". Niemoc, strach i czarna rozpacz, zawsze kiedyś się kończą. Czemu tak trudno wyzwolić się z bezsilności, cierpienia, mimo ogromnej determinacji?

Żyłam w ciągłym napięciu, czekając na kolejne uderzenie. Foto Alexas Photos/pixabay

Niestety uwierzyłam Piotrowi po raz kolejny. Łapałam dobre chwile jak promienie słońca. Nie umiałam bez nich żyć. Jednak byłam zawsze w ciągłym napięciu, czekając na kolejne uderzenie.

Kardiologiczna elita

Rodzice, znani kardiolodzy, zawsze byli zajęci. Wciąż poza domem. Czemu mieli dziecko? Cóż. Może tak wypadało? Brak miłości próbowali zastąpić pieniądzem. Najpierw super zabawki, których zazdrościły mi inne dzieci. Potem wysokie kieszonkowe.

Zawsze byłam pod opieką niań. Jednych lepszych, drugich gorszych. Które zawsze jednak wracały do swoich domów, do swoich rodzin. A ja zakopywałam się pod kołdrą, przytulając misia i swoje marzenia.

Kiedy skończył się czas opiekunek, zaczęła się niekontrolowana wolność i imprezy. Organizowałam je, kiedy tylko rodzice wyjeżdżali. Co, nie ukrywając, zdarzało się bardzo często. Dość szybko poznałam smak alkoholu, narkotyków i seksu. Koledzy brali, co ofiarowywałam, a potem znikali.

To nie była prawda, szukałam szczęścia

Zdobyłam miano puszczalskiej. Ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Miałam swoje wymarzone chwile bliskości i wyimaginowanego szczęścia. Nigdy nie spełniałam oczekiwań rodziców. Byli mną zawiedzeni. Nie przejawiałam zdolności do przedmiotów ścisłych. Za to zaszywałam się w swoim pokoju z bzdurnymi ich zdaniem książkami.

No i najważniejsze. Nie zostałam lekarzem! Postanowiłam iść na polonistykę. To było dla nich upokorzenie. Postanowili utrzymywać wyrodną córkę do końca studiów, ale nie chcieli mnie więcej widzieć.

Zostałam sama i samotna. Coraz bardziej pragnąca ciepła i miłości. Rzucałam się zachłannie w każdy romans z ogromną nadzieją. Ale faceci uciekali po kilku randkach, jakby instynktownie czuli zaciskający się węzeł.

Wtedy pojawił się Piotr

Właśnie na tak łatwą zdobycz trafił Piotr. Wschodząca gwiazda prawniczej spółki Kowalski & Nowak. To, że jego nazwisko widniało na szyldzie znanej kancelarii, nie przeszkadzało mu wcale wieść intensywnego życia. Imprezy do rana. Kobiety na jedną noc — piękne egzemplarze do kolekcji.

Ale zawód prawnika wymaga też pozorów. Blondynka o długich włosach, zgrabna, dość wysoka, umiejąca poruszać się w towarzystwie była jak marzenie. Piotr postanowił mnie mieć.

Niby przypadkowe spotkania pod biblioteką. Na imprezach u wspólnych znajomych. Potem zaproszenie do kina. Na kolację. Długie i romantyczne spacery. Kwiaty do pracy. Zazdrość koleżanek.

Było jak w bajce

Jednak każda bajka ma swój koniec. Czasem szczęśliwy, a czasem… Pierwszy raz Piotr uderzył mnie jeszcze przed ślubem. Byliśmy na grillu u znajomych. Trochę za dużo wypiłam. Były tańce. W taksówce nie zwróciłam uwagi na humor Piotra. W domu próbowała przytulić się. Odepchnął mnie.

– Piotruś, czy coś się stało?
– Nie wiesz? Przypomniałaś sobie stare czasy? Jesteś puszczalska, jak byłaś. Myślisz, że cię nie sprawdziłem? Wiem o tobie wszystko. Sprawiało ci przyjemność lepienie się do tych wszystkich fagasów?
– Co ty mówisz, Piotr. Ja tylko…
– Przestań. Jesteś tylko zwykłą ku…ą!

Uderzenie. Prosto w brzuch. Na plecy. W głowę. Raz za razem. Aż się zmęczył. Odpełzłam w kąt. Nie miałam siły. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Piotr wyszedł. Nie myślałam. Powoli wstałam i poszłam pod prysznic. Zmyć alkohol, krew i wstyd. W ciepłej piżamie weszłam pod kołdrę. Wzięłam tabletki przeciwbólowe. Kilka. Pomogły zasnąć. Rano obudziłam się w powodzi kwiatów. Były wszędzie. Na komodzie, na podłodze. Na łóżku siedział Piotr. Skuliłam się pod kołdrą.

Piotr przepraszał. Błagał

Tłumaczył. Że alkohol. Że zazdrość. Że miłość. Uwierzyłam. Bo chciałam. Ślub był piękny. O jakim marzy każda dziewczyna. W białej sukni. Z przystojnym narzeczonym. Tańcami do rana. Sielanka trwała kilka dni. Podróż poślubna. Byłam rozluźniona, więc mniej czujna. Uderzenie za uderzeniem. Nigdy w twarz. Podobno uśmiechnęłam się do barmana.

Wracałam do domu obolała. Bez opalenizny, bo nie rozebrałam się na plaży. Bez wspomnień przytłumionych przez górę leków przeciwbólowych. Bez radości zastąpionej strachem, który będzie obecny już zawsze.

Niestety uwierzyłam mu po raz kolejny

Łapałam dobre chwile jak promienie słońca. Nie umiałam bez nich żyć. Jednak byłam zawsze w ciągłym napięciu, czekając na kolejne uderzenie. Piotr bił. Z każdego powodu. Bo byłam lub mnie nie było. Bo kolacja była za późno. Bo powiedziałam nie to, co chciał usłyszeć. Bo powiedziałam „nie”. Bo… Bo tak…

Czułam się winna. Za każdym razem. Mogłam przecież się nie odezwać, ugotować coś innego, wrócić wcześniej, nie iść do koleżanki… Od kilku dni źle się czułam. Od ostatniego pobicia, wymiotowałam. Było mi słabo. Umówiłam wizytę u lekarza. Badania.

Diagnoza zwaliła mnie z nóg. Prawie jak cios Piotra

Wyszłam z przychodni i usiadłam na ławce. Płakałam tak długo, aż zabrakło łez. Potem zaczęłam myśleć.

Stałam się żoną jeszcze bardziej idealną, jeśli w ogóle to możliwe. Na każde wezwanie Piotra. Gotowa byłam spełnić wszystkie jego zachcianki. Wychwalałam jego osiągnięcia. Narzekałam razem z nim na wspólników i klientów.

Sama nie wiem, jak udało mi się namówić Piotra na wyjazd do Dublina. Przecież nic nas tutaj nie trzyma. Firma tylko wykorzystuje zdolności Piotra. Żerują na nim. A za granicą Piotr wreszcie rozwinie skrzydła. Z jego zdolnościami, wiedzą, elokwencją?! Osiągnie wszystko, co tylko zechce!

Byłam już mistrzynią podszeptów

Zaczęłam działać. Mimo że, każdego dnia czułam się słaba i bez sił. Realizowałam swój plan. Punkt po punkcie. Musiałam się śpieszyć — czasu nie zostało zbyt wiele. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze. Było wilgotne, jesienne, poranne. Włożyłam rękę do kieszeni. To już za chwilę. Jeszcze tylko trochę.

Piotr biegł stałą trasą. Nigdy nie zmieniał przyzwyczajeń. Dzień w dzień. Dbałość o zdrowie i sylwetkę. Podniósł głowę i zobaczył mnie stojącą. Lekko przekrzywiłam głowę. Ogarnęła go złość. Co ja tu robię, zamiast ich pakować? Już miał na mnie krzyknąć. Kiedy to zobaczył. To była tylko chwila. Zaskoczenie na twarzy.

Strzeliłam. Celowałam w głowę i trafiłam. Raz, potem drugi. Precyzyjnie. Rozejrzałam się. Nie było nikogo. Jak zawsze o tej porze. Działałam na chłodno. Tak długo to planowałam. Złapałam Piotra pod pachy i pociągnęłam za pagórek. Tam wrzuciłam ciało męża do dołu, który kopałam przez kilka dni. Zasypałam dół. Razem ze swoją tragedią. Swoim bólem. Swoim oprawcą. Rozrzuciłam liście. Nic nie było widać. Uśmiechnęłam się. Ruszyłam do domu. Do tej pory zastanawiam się, skąd miałam tyle siły.

Plan był idealny

Pożegnaliśmy się z tym życiem. Ze znajomymi. Z pracą. Zrobiliśmy imprezę. Powiedzieliśmy o odpoczynku. O możliwej podróży. Jak się urządzimy, to się odezwiemy, damy znać. Rozpoczynaliśmy życie daleko stąd. Załatwiłam wszystko tak, żeby nikt nie mógł nas znaleźć. Na swoje nazwisko.

Bagaże wysłałam już dawno. Rzeczy Piotra pozbędę się już na miejscu. Zostało wziąć walizkę podręczną i ruszyć na lotnisko.

Ostatni raz przeszłam się po pustych pokojach. Bez emocji zamykałam wszystkie drzwi. W korytarzu jeszcze raz odwróciłam się i z uśmiechem założyłam ciemne okulary.

Tak przestała istnieć Dominika. Pojawiła się za to Ewelina. Ewelina Kowalska — taki mały dowcip na zakończenie tego życia.

Trzymając jedną rękę na klamce, drugą położyłam na już zaokrąglonym brzuchu i pogłaskałam go z czułością.

– Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić…

Z cyklu: Opowiadania w obcasach. Przeczytaj również:

Jej ręce zalała krew… Dlaczego to się musiało wydarzyć?