Problem psich odchodów piętrzących się na alejkach, trawnikach i chodnikach nie jest wyłącznie polskim problemem. W Stanach Zjednoczonych w celu jego rozwiązania sięga się po… badania DNA. Mieszkańcy wybranych osiedli zobowiązani są do wysłania próbek śliny swojego pupila do laboratorium, które na tej podstawie tworzy bazę DNA psich lokatorów.
Ułatwia to namierzenie winowajcy, czyli właściciela, który nie dopełnił obywatelskiego obowiązku i nie posprzątał po swoim czworonogu. Czego może się spodziewać? Na początek ostrzeżenia. A jeśli nagana nie przyniesie skutku i właściciel dopuści się recydywy – on i jego pies będą musieli poszukać innego miejsca zamieszkania.
W Paryżu, który – jak się okazuje – jest nie tylko miastem miłości, ale i miastem usłanym psimi fekaliami, za nieposprzątanie po swoim towarzyszu grozi kara grzywny w wysokości prawie 200 euro. W Meksyku władze próbują posługiwać się raczej marchewką niż kijem. Za zabranie psiej kupy i wrzucenie jej do odpowiedniego pojemnika można liczyć na dostęp do darmowego WiFi.
A co w Polsce? W Polsce próbuje się wszystkiego. Od karania, przez sugestię, po nagrody. Przyłapany na gorącym uczynku właściciel – bo przecież nie pies, który niczemu winny nie jest – musi liczyć się z mandatem na kwotę nawet 500 zł. Czy ta świadomość przynosi zamierzony skutek? Niekoniecznie. Podobnie jak akcje organizowane przez większe miasta, próbujące raczej nie straszyć, a zachęcać do prawidłowego zachowania. Jak choćby kampania „Kupa Wstydu” we Wrocławiu, „Nie robię na Kato” w Katowicach czy „O każdej porze sprzątaj po Azorze” w Częstochowie. Wymierne efekty? Brak. Nie działa kara, nie działa zachęta. To może nagroda? Postawiony w Poznaniu automat za wrzucenie psich fekaliów wydaje drobny upominek. Zamysł godny pochwały, ale czy pozytywne skutki rzeczywiście odczuwalne?
To nie mój problem. Na pewno?
Piętrzące się na trawnikach psie odchody to nie tylko kwestia estetyki i niezbyt przyjemnego zapachu – a niestety większość z nas problem postrzega wyłącznie przez pryzmat wizualnych i węchowych doznań. W kale psa swobodnie namnażają się groźne dla zdrowia bakterie i pasożyty (m.in. tasiemiec czy larwa psiej glisty wywołująca toksokarozę). Skażeniu ulega gleba, a nawet powietrze – bo wysuszone słońcem odchody pylą. Najbardziej zagrożone są dzieci, które podczas zabawy dotykają podłoża, a nierzadko brudne dłonie wkładają do buzi.
Dlaczego więc na kupę naszego psa patrzymy z obojętnością? Powodów jest co najmniej kilka, a wyszukiwanie wymówek przychodzi nam z wybitną łatwością, więc zawsze w zanadrzu mamy jakiś argument. Bo odczuwamy wstręt i obrzydzenie na samą myśl o podniesieniu cuchnących odchodów, zapominając o tym, że przecież nie chwytamy ich gołymi rękoma – do tego służy woreczek, a co bardziej wrażliwi zaopatrzyć się mogą w łopatki czy specjalne łapki dostępne w sklepach zoologicznych Kakadu.
Bo inni nie sprzątają, więc dlaczego to ja mam sprzątać? Zdanie powtarzane jak mantra, gdy tylko ktoś oczekuje od nas prospołecznego czy proekologicznego zachowania (wystarczy zapytać przeciętnego Kowalskiego, czemu nie segreguje śmieci). Bo „co ludzie powiedzą”? Interesujące jest to, że prześmiewcze komentarze wywołuje postępowanie właściwe, a nie to, które należałoby potępiać. Wiele osób sprzątających po swoich pupilach przyznaje, że zamiast z aprobatą i naśladowaniem spotyka się ze złośliwymi docinkami. I oczywiście nie można zapomnieć o argumencie, że teren, na którym załatwia się zwierzę, jest terenem wspólnym: nie mój teren, nie mój problem. Właściciele czworonogów zdają się nie dostrzegać drugiej strony medalu: że to ich pies, a więc ich obowiązek.
Tłumaczeniem, które często pojawia się w kontekście sprzątania po psie, jest mała dostępność woreczków i specjalnych pojemników na odchody. I choć rzeczywiście są miejsca, gdzie takich podajników nie ma w ogóle, to są też punkty, w których woreczki nabyć można za darmo – taką możliwość oferują m.in. wybrane przychodnie weterynaryjne, a większość gmin pozwala na wrzucanie zapełnionych torebek do zwykłych ogólnodostępnych koszy (to właśnie w gestii gminy leży obowiązek ustalenia dopuszczanego sposobu pozbywania się psich odchodów). Nie wspominając nawet o tym, że woreczki zakupić można w każdym sklepie zoologicznym. Jeśli jednak z trudem przychodzi nam sięgnięcie po woreczek bezpłatny, ciężko oczekiwać, że zdobędziemy się na zapłacenie za niego. Jak przyznaje sprzedawca sieci sklepów zoologicznych Kakadu, liczba sprzedawanych akcesoriów do sprzątania psich nieczystości jest bardzo mała i nie rośnie.
Problem kup jest nie do rozwiązania?
Właściciele psów wykazują nadzwyczajny opór wobec wszelkich prób przekonania ich do sprzątania po pupilach. Opór, który gdyby dotyczył innej kwestii, mógłby być godny podziwu. A tak – jest co najwyżej godny potępienia. Kary nie działają (a może są za mało dotkliwe i za rzadko egzekwowane?). Zachęty i sugestie przypominają rzucanie grochem o ścianę. Co począć?
Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem, które może przynieść jakikolwiek skutek, jest zrzucenie obowiązku usuwania nieczystości na władze miasta. I takie działania podejmowane są już w niektórych miejscowościach. Służby sprzątające wyposażone zostają w odkurzacze, które oczyszczają ulice i place z psich kup. Na taki sposób decydują się również wybrane spółdzielnie mieszkaniowe, doliczając dodatkowo do czynszu każdego lokatora kilkadziesiąt złotych – co, jak można się spodziewać, zwykle spotyka się z protestami mieszkańców, którzy psów nie posiadają.
Problem tkwi w naszej mentalności. Główną przyczyną obojętności zdaje się być po prostu brak poczucia odpowiedzialności za to, co robi nasz pupil. Nie zakładamy kagańców i smyczy, nie sprzątamy odchodów. Może więc – popuszczając wodze fantazji – kluczem do sukcesu jest wprowadzenie wymogu szkolenia z praw i obowiązków wobec psa jako warunku jego posiadania?
Tekst: Małgorzata Przybyłowicz-Nowak
źródło: kakadu.pl