Robert Biedroń – rozmowa o kobietach, polityce i władzy

Pana Prezydenta spotykamy, jak co roku, na Kongresie Kobiet. Jest rozchwytywany przez uczestniczki eventu. Pogoda ducha oraz uśmiech sprawiają, że lgną do niego wszyscy.

Robert Biedroń. GA
Robert Biedroń. GA

Spokojnie i cierpliwie wysłuchuje każdego z osobna, skupiając tylko na nim swoją uwagę. I wszystko staje się jasne: rozumiemy wyborców i popleczników polityka. Niezależnie od przynależności, wiary i pochodzenia potrafi zjednać ludzi wokół siebie.

Panie Prezydencie, jak co roku bierze pan udział w Kongresie Kobiet. Dlaczego?

Jestem od samego początku, czuję się jak w rodzinie. To już siódmy raz, a dlatego, że wspieram Kongres, solidaryzując się z organizatorkami i uczestniczkami. Bez tego nie uda nam się zmienić społeczeństwa, przełamać stereotypów i uprzedzeń wobec kobiet. A są one w dużej mierze pochodną uprzedzeń wobec innych grup społecznych.

Mówimy o uprzedzeniach mężczyzn wobec kobiet czy kobiet wobec kobiet?

I jedno, i drugie. Widzimy to chociażby na ulicach, konferencjach, w miejscach pracy, wszędzie. Niestety kobiety często są równie seksistowskie co mężczyźni.

Z czego to wynika?

Głównie z naszej niewiedzy. Jesteśmy tak samo ukształtowani kulturowo i wyrastamy w podobnym środowisku. Skąd kobiety miałyby mieć większą wiedzę na temat seksizmu, nietolerancji, nierówności i ksenofobii? Przecież wychowywały się w podobnym czasie. W szkole się nas tego nie uczy.

Czy jest to niewygodny temat?

Raczej nieznany. Mam nadzieję, że to nie kwestia niewygody, bo gdybyśmy zdawali sobie sprawę z tego, jak jest ważny, jak bardzo wpływa na nasze życie, to zrobilibyśmy wszystko, aby dyskusja na ten temat się rozpoczęła. Na tym zyskaliby wszyscy. Politycy, nawet i ci, którzy są mizoginami, seksistami, nie rozumieją tego, że to jest w ich interesie, aby angażować kobiety. Wszyscy na tym zyskalibyśmy.

Raczej rozumieją, tyle że odsuwają problem!

Jeśli odsuwają problem, to jest to bardziej poważna sprawa. To pokazuje, że robią to z wyrachowania. Przecież w otoczeniu są osoby, które to rozumieją. Nie powinny tego akceptować, a tym bardziej w tym uczestniczyć. Jestem dobrej wiary, sam wiem po sobie, że dzięki temu, że mam tę „męską końcówkę”, kulturowo jestem bardziej uprzywilejowany. Z góry się zakłada, że jestem bardziej elokwentny, merytoryczny, mniej emocjonalny, a to nieprawda!

Niezależnie od tego co pan zrobi?

Oczywiście! Wszystko przypisane jest płci. Znam wiele kobiet, które są bardziej kompetentne ode mnie.

Czy kobiety są obecne w lokalnej polityce Słupska?

Bardzo aktywnie! Podczas tworzenia list zależało mi na tym, aby został zachowany parytet. Na pierwszych dwóch miejscach uplasowały się dwie kobiety i dwóch mężczyzn, łącznie w czterech kręgach.

Ponadto moją zastępczynią jest pierwsza w historii wiceprezydent Słupska, Krystyna Danilecka-Wojewódzka. To jest bardzo ważny moment. Przez to chciałbym pokazać, że kobiety mogą z takimi samymi sukcesami współrządzić miastami. Mogą uprawiać politykę, a pani wiceprezydent jest wyjątkowo świetną „fachowczynią”.

Czy parytet jest zachowany w ścisłym kierownictwie?

Tak, natomiast w kierownictwie szerszym jest więcej kobiet niż mężczyzn. Wynika to z niższych zarobków, więc mężczyźni nie garnęli się do obsadzania tych stanowisk. Do tej pory urzędy były słabo opłacane i preferowały kobiety jako pracowników. Powoli się to zmienia. W samorządach zarabia się coraz lepiej i tym samym pojawia się coraz więcej chętnych panów do tego rodzaju pracy. Na najwyższych stanowiskach burmistrzów, prezydentów czy wójtów są nadal mężczyźni, ale to się, mam nadzieję, będzie zmieniało. Wynika to z naszej niewiedzy i niedoskonałości systemowej. Potrzebne są mechanizmy, które będą wspierały uczestnictwo kobiet w życiu publicznym, mianowicie: parytety suwaki, kodeksy etyczne, zakazujące nierównego traktowania, wspierające w pewnych działaniach, jako mechanizmy wyrównawcze. Nie ukrywajmy, że nawet jeśli kobiety są wyemancypowane, to system jest tak stworzony, że muszą wrócić do domu, zająć się dzieckiem, robić rzeczy, których mężczyźni nadal nie robią.

Od czego należy zacząć?

Od dwóch rzeczy. Po pierwsze: edukacja. Uczyć nas wszystkich, czym jest seksizm, skąd się biorą uprzedzenia, gdzie te mechanizmy nie działają do końca, jeśli chodzi o różność kobiet i mężczyzn. I druga rzecz: rozwiązania systemowe, w tym prawne, gdzie trzeba nadal stosować pewne protezy i pokazywać to, czego nie chcemy zauważyć. Szczególnie my mężczyźni – osoby nie do końca kompetentne – musimy pokazać, że kobiety mają takie same możliwości i prawa!

Jak nagły wzrost popularności wpłynął na kontakty ze społeczeństwem?

Myślę, że czuję odpowiedzialność, bo Polacy poza sympatią mają względem mnie oczekiwania. Widzą we mnie rzecznika pewnej sprawy, osobę, która jest sojusznikiem w tematach dla nich ważnych. Nadal pewnych rzeczy się uczę, stąpam po grząskim gruncie, niebezpiecznym polu minowym. Jednakże należy się angażować w Kongres Kobiet, być tu, bo kobiety potrzebują wsparcia. Stereotyp kobiety, która uczestniczy w kongresie, jest mocno krzywdzący. Przecież często otrzymują etykietę zwariowanych feministek, które chcą zniszczyć rodzinę, podważyć kulturę, tradycję. Robią rzeczy dziwne, niezrozumiałe, co jest oczywiście wielką bzdurą i nieprawdą.

Dlatego najłatwiej przecież jest spłaszczyć temat

Media również w tym mają swój udział, bo lepiej sprzedaje się sensacja. Rzadko mają czas antenowy, aby w konkretny temat się zagłębić i przeanalizować. Ubolewam nad tym.

Czyli my jako media powinnyśmy poruszać zupełnie inne tematy?

Drogie panie, akurat jako portal dla kobiet www.obcasy.pl poruszacie dogłębnie tematykę kobiet. Miałem na myśli media mainstreamowe, które nastawione są na reklamę. Trzeba wtedy sprostać gustom jak najszerszej publiczności, bo się uderza w szerokie spektrum. Nie można obrazić reklamodawców. To się nie sprzeda! Największe wyzwanie jest takie: jak sprawić, aby w tej papce reklamowo-informacyjnej („szołmeńskiej”) gdzie liczy się sensacja, przemycać tematy, aby były atrakcyjne i emancypowały nasze społeczeństwo?

Panie Prezydencie, widząc takie poparcie społeczeństwa, nie myślał Pan, by zrobić krok dalej? 

Nie zamykać się na etapie prezydentury Słupska, a pomyśleć o rządzeniu Polską? Nie, choć wiele osób o to pyta. Słupsk to ogromne wyzwanie i ciężka praca. Miasto ma ogromne problemy finansowe i, uwierzcie mi, mam co robić!

Zobaczymy, co będzie w przyszłości. Mam nadzieję, że pojawi się kobieta, która będzie naszą kandydatką na „prezydentkę”. Polska miała swoje królowe, ale „prezydentki” jeszcze nie było.

Może nadszedł najwyższy czas, aby to kobieta była taką realną kandydatką na to stanowisko. Ja osobiście bardzo chętnie będę wspierał.

Myślę, że społeczeństwo polskie nie jest na to gotowe…

Jeszcze nie, ale mamy na to pięć lat. Temu też służą kolejne kongresy. Niech wspierają kobiety, niech szukają takich talentów. Kobiety robią naprawdę fantastyczne rzeczy w Polsce i uprawiają świetną politykę, wcale nie gorszą od mężczyzn. A bardzo często lepszą.

A co z mitem, że najlepiej w polityce sprawdza się mężczyzna?

Gdyby tak było, to byśmy byli krainą miodem i mlekiem płynącą. Nie byłoby tych wszystkich problemów, które są dzisiaj. Faceci niech się trochę posuną na ławeczce i dadzą szansę kobietom. Z moich obserwacji wynika, że w polityce ogólnopolskiej i samorządowej świat z perspektywy kobiet wygląda bardzo atrakcyjnie. Może to być ciekawa oferta.

Czy widzi Pan u kobiet cechę, której nie widzi u mężczyzn i jej zazdrości?

Faceci przez to, że żyją w kulturze patriarchalnej, muszą się ciągle popisywać, udowadniać coś, muszą podkreślać pewne cechy, które w XXI wieku wcale nie pomagają. Mianowicie: „chora” rywalizacja, egoizm, konflikty. A kobiety poprzez to, że zostały zepchnięte do roli koncyliatorek szukających pokoju, zwyciężą, bo ich świat oparty jest na solidarności i dialogu, czyli wszystkim tym, co wy potraficie, a my faceci nie, bo tego kultura nas nie nauczyła.

Na koniec jedno pytanie dotyczące trudnej sytuacji uchodźców z Syrii. Czy Słupsk jest gotowy na przyjęcie rodzin?

Wszyscy jesteśmy na to gotowi. Naprawdę są to niewielkie ilości, bo 10 tysięcy osób kompletnie nie odczujemy, nawet jeśliby się zatrzymali w Polsce. Mamy 2,5 tysiąca gmin w Polsce, czyli jedna rodzina na gminę. Przepraszam, ale takie gminy wielkich aglomeracji nic nie stracą. Ci ludzie zginą w oceanie 38-milionowych Polaków. W ogóle dyskusja o ilości, którą przyjmiemy, jest uwłaczająca i śmieszna. Ubolewam nad tym, że ludzkość w swoim DNA ma zapisany nomadyzm, migrację i uchodźstwo. I pomimo tyluset lat nie wypracowaliśmy takich mechanizmów, nawyku, że kiedy jest gdzieś konflikt, to automatycznie powinniśmy zrobić wszystko, żeby tych ludzi przyjąć. Dzisiaj są to mieszkańcy Erytrei, części krajów muzułmańskich – Syrii, ale jutro możemy to być my. I tak bywało. Polacy to kraj uchodźców…

Tylko nie pamiętamy już o tym!

A szkoda, bo to nie było tak dawno. Kiedy nam pomagano i Polacy wyjeżdżali, drzwi nam otwierano. 100 tysięcy Polaków osiedliło się w Stanach, 120 tysięcy w Iranie, na całym świecie. Łącznie jest ok. 20 mln Polaków za granicą. I ktoś miałby powiedzieć: „won”, bo nie pasujecie kulturowo?

Tak niestety wygląda historia. To, że jesteśmy nieprzygotowani, że nas nie stać na pomoc, to bzdury. Brzydzę się tymi ludźmi, którzy w ksenofobiczny sposób się wypowiadają. Politycy chcą na tym coś ugrać. W ogóle niedorzecznym jest fakt, że takie głosy dopuszczamy do opinii publicznej. Są media, które dają tubę, aby używać mowy nienawiści. Uchodźców zaczynamy przedstawiać w bardzo złym świetle, dehumanizować. Tego jest tak dużo, że musimy się zastanowić, dokąd zmierzamy…

 

Rozmawiały Monika Rebelak i Paulina Sławek